|
Z listów do Marka. Śmierć poety.
Union Chocolate. |
Zabiłem człowieka, Marku. Zrobiłem to i czułem się szczęśliwy, więc zabiłem powtórnie. Potem pisałem go na nowo, ale to nie ma znaczenia. Liczy się sam akt - bezwzględny i szybki, ale różny od wiatru. Myślę, że i on cieszył się z tej śmierci, bo umierał dumnie. Jego konanie opierało się na moim przyzwoleniu, gdybym mu nie pozwolił, nie odszedłby- dał słowo.
Zabawa w Boga bywa niebezpieczna, bo zawsze gdzieś na skraju kartki wyrasta przepaść, na dnie której unoszą się cienie. Czasem spoglądam na nie z lubością. Bywa, że słyszę lamenty greckich chórów – wtedy płaczę, ale szybko się uspokajam - przecież jestem mężczyzną, to normalne, że na wojnie giną ludzie. Zastanawiam się, ilu mnie sunie teraz bezszelestnie tam na dole. Prawda jest zbyt ciężka, aby dźwigać ją samemu, powołuję więc do nicości kolejne dusze i myślę, że to nic, po czym spoglądam na swoje dłonie brudne od atramentu.
Mnie tekst nasuwa skojarzenie spowiedzi krytyka literackiego. Zwłaszcza te fragmenty uwypuklają w mojej wyobraźni ten obraz:
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfisis2.htw.pl
|
|