ďťż

- Siostro! Krysak znów leży pod drzwiami - pani Teodozja lubiła być nośnikiem takich informacji. Nic bez niej, mimo, iż dotarcie do dyżurki sprawiało jej dużo trudu z powodu niesprawnej nogi.
- Już! - postawiłam tacę z lekami i wybiegłam na korytarz. Choć to któryś z kolei raz, nigdy nie wiadomo, czy tym razem naprawdę nie upadł. Pan Krysak, były urzędnik na stanowisku, dziś ma 92 lata. Nadal trzyma się prosto i ma dobre maniery. Od początku zniechęcał do siebie innych pensjonariuszy, bo całym sobą żądał od nich szacunku i zainteresowania. Właśnie o to zainteresowanie tak walczył. Przed "upadkami" były ataki serca, duszności, głodówki i wycieczki poza zakład, a nawet...pojedynki.
- Pan jesteś cham, stawaj pan - i podrywał laskę. Wiadomo, pozwany stawał i trzeba było jegomościów rozdzielać, niekiedy samemu obrywając. Panowie szlachta.
Oczywiście rzut oka i wiedziałam, że pan Józef i tym razem prosi o chwilę dla siebie i to było ważne. Chciał opowiedzieć o swoich planach na przyszłość - Bo to jest jakieś nieporozumienie, siostro, doprawdy nie rozumiem skąd tu się wziąłem. Proszę mi wezwać taksówkę.
Musiałam dać panu wypowiedzieć się, a tymczasem myśli moje już wybiegały do stu dziesięciu pensjonariuszy, którzy właśnie szykowali sie do snu. Popołudniowa zmiana wykonała toalety leżącym i słabszym, a reszta przygotowywała się sama, tylko trzeba im było dopomóc i dopilnować. Niektórzy, już gotowi, przed pójściem do łóżek oglądali telewizję.
Odprowadziłam pana do pokoju i umówiłam się na jutro. Obeszłam parter, obłożnie chorych poodwracałam na drugi bok i wywiozłam do toalety Celinkę. Nim wróciłam do dyżurki, znów usłyszałam krzyk pani Teodozji - Siostro, szybko!
Zakład ma dwa piętra i dwa skrzydła. Miejsce zdarzenia zlokalizowałam po dobiegających odgłosach. Minęłam pana Wojciecha, który posuwał się środkiem korytarza z pampersem opuszczonym do kostek, oczywiście pełnym. Koło kuchenki w kąciku telewizyjnym pani Teodozja wskazywała palcem - tu, tu!
Siedząca tam pani Zosia zasłaniała twarz, była mokra. Obok pani Maria, rozsierdzona, trzymała się pod boki a w dłoni czajnik.
- A widzi siostra, nogi mi podstawiała, nie pozwalała przechodzić, to polałam ją wodą. Ona udaje, nie była aż taka gorąca.
- Co się stało? Pani Zosiu - próbowałam odciągnąć jej dłonie od twarzy. Buzie miała zaczerwienioną i cała drżała. Usłyszałam tylko cichy jęk. Jednak chyba wrzątek. Szybko namoczyłam w zimnej wodzie prześcieradła i zarzuciłam je na nią, i w te pędy do dyżurki wezwać pogotowie. Byli za chwilkę. Panią Zosię zabrali do szpitala, a Maria, tanecznym krokiem, zadowolona odeszła sobie ze słowami - Dobrze tak małpie.
Pan Wojciech przez ten czas doszedł już do toalety i zdążył "przeprać" pampersa w muszli, szturając go laską.
- Panie Wojciechu, dlaczego tak - próbowałam się nie gniewać, choć ściany, podłoga i on zabrudzone były zawartością.
- He, he, trzeba...trzeba...Po sobie trzeba sprzątać...
Moje słowa na nic by sie zdały. Trochę to trwało, nim doprowadziłam go do porządku i położyłam do łóżeczka. Może już zaśnie, swoje „obowiązki” wypełnił.
Początek dyżuru. Jak co dzień o tej porze dużo sie działo. Na popołudniówce była jedna pielęgniarka, dwie opiekunki i pokojowa; kogo mogli, ułożyli, ale teraz, na dwanaście godzin pozostaję tylko z pokojową, która ma mnóstwo swojej roboty. Zaczynam obchód, muszę zajść do każdego pokoju, zresztą kilka razy, wykonać zlecenia, rozłożyć leki i nieustannie reagować na wezwania, bo sygnalizację każdy pensjonariusz ma przy swoim łóżku; a rano będę zmęczona, że ledwie doczłapię do autobusu.
Nasi podopieczni nie rozróżniają dnia i nocy; bywa, że szykują się o pierwszej do kościoła czy do podróży, bywa, że już od północy czekają pod stołówką na śniadanie, a później nie można ich dobudzić.
Rano, na raporcie najlepiej jakbym powiedziała, że nic się nie działo, wszyscy spali i zdrowi. Źle widziane było zgłaszanie jakichkolwiek problemów, żeby „nie przysparzać pracy socjalnej”. Długo, zanim na to wpadłam. Dziwiłam się, dlaczego przy całej mojej staranności i poświęceniu u mnie często coś się działo, a u takiej Heni czy Wieśki nigdy?
Jak ktoś umarł, to tak jakoś naturalnie. Jak złamał szyjkę kości udowej, to z powodu osteoporozy. Żadnych problemów, no właśnie.
Tak jest, zostaję ja, ze swoim sumieniem i stu dziesięcioma powierzonymi mojej opiece ludźmi: niesprawnymi, starymi i nikomu niepotrzebnymi. Ulubione powiedzonko naszego dyrektora: "Oni tu są dla was, żebyście miały pracę, pamiętajcie o tym"
Ale wypadek pani Zosi musiałam zgłosić. Pani kierowniczka, prima persona na porannym raporcie zapytała karcącym tonem:
- A ja się pytam, gdzie w tym czasie była pielęgniarka.


wałczył (literówka)
Musiałam dać panu się wypowiedzieć ( zmiana szyku: musiałam dać panu wypowiedzieć się)
doczłapię się (bez zaimka zwrotnego "się" bo wiadomo, że to o bohaterkę chodzi)

Każdy odcinek rzuca na kolana peanno. Naprawdę - warto pokusić się o porządną korektę i złożenie maszynopisu w wydawnictwie. W "Karczowiskach" poruszasz takie wątki, które nazwałabym przywróceniem ostrości ludzkiego widzenia.
dzięk ju
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      Karczowiska (fragment 4)
    Union Chocolate.