ďťż

Tytuł oryginału: "Me again"
Autor: Bizdal
Link: Me Again
Zgoda: Oczywiście, że jest
A/T – "Znowu ja" miało pojawić się na forum już dawno temu, ale z przyczyny braku bety do dalszych rozdziałów, nie wklejałam. Z góry uprzedzam, że jest to pierwsze tłumaczenie, za jakie się zabrałam. (dlatego proszę: nie bić!)
Co do rozdziałów - niestety ich długość jest taka, jaka jest i nie jest to spowodowane moją winą.
_____

Co jest co?

Normalna rozmowa:
– Dumbledore lubi Cytrynowe Dropsy.

Myśli:
"Dumbledore lubi Cytrynowe Dropsy."

Wężomowa:
:Dumbledore lubi Cytrynowe Dropssssy:

Inne:
W kursywie: listy, zaakcentowane słowa (czasem w pogrubieniu, podkreślone czy napisane wielką literą), nazwy składników do eliksirów, zaklęcia, tytuły książek, fragmenty z książek, gazety...
W pogrubieniu: wspomnienia


Dedykowane kochanej yunne, która chciała również tłumaczyć tego fanficka, ale ją wyprzedziłam.

Rozdział 1
Świadomość

Teraz idziesz. Ron i Hermiona są z tobą, ale sprzeczają się, zresztą jak zawsze. Za kilka minut będziesz w Wielkiej Sali, w samą porę na lunch.
Kilka tygodni temu rozpoczął się twój szósty rok w Hogwarcie.
Czujesz coś innego. I nie, nie jest to z powodu Syriusza czy przepowiedni. "Syriusz..." Zamykasz oczy i przez chwilę potrząsasz głową, próbując wyrzucić z niej bolesne myśli. To rani, ale teraz się o to nie obawiasz. Wydarzenia, które miały miejsce w Departamencie Tajemnic powodują u ciebie stałe poczucie winy i smutek, ale... jest jeszcze coś.
Czujesz ciągłe dreszcze... nie, to nie jest mrowienie, to jest bardziej jak lekki podmuch wiatru, jak pieszczota. Czasem nawet uścisk... przyjacielski i przyjemny, gdy go najbardziej potrzebujesz. Kiedy wygląda na to, że twój świat jest rozbity, a ty nie możesz złożyć go z powrotem, próbując nie zranić swych rąk, niewidzialne dłonie uspokajają cię. Kiedy wszystko, co było tłumione przez lata, wali się na ciebie, kiedy twoje ręce zaczynają drżeć, koją twój ból.
Przypominają ci o płaczu. Ale nie potrafią płakać, gdyż nie mogą ronić łez.
One łkają.
Bez łez, jedynie się trzęsą tak, jak ramiona szlochającego człowieka.
Nie ma żadnego pociągania nosem, ani ciepłych łez spadających prosto z ich opuchniętych, czerwonych oczu.
Twoje dłonie nie mają oczu.
One nie mogą zobaczyć...
... mogą jedynie czuć...

***

Wchodzisz do Wielkiej Sali i spoglądasz na zaczarowany sufit. Jest pochmurno... znowu. Przez chwilę myślisz, że jest z tobą w jakiś sposób połączony, sądzisz, że odzwierciedla twój aktualny stan, ale natychmiast porzucasz te wyobrażenia.
"Nie, sufit nie może być pochmurny właśnie przeze mnie. Wczoraj nawet Pani Norris w pewnym sensie wyglądała na zasmuconą... Pani Norris!
Czy ja właśnie pomyślałem, że ten kot wygląda na przygnębionego? Merlinie, to już koniec, zaczynam wariować! "To, że w tym momencie nie czuję się zbytnio... szczęśliwy, nie znaczy, iż reszta świata..."
W tym momencie słyszysz denerwujące westchnięcie. Rozglądasz się wokół, by znaleźć jego źródło. Nie znajdując niczego, ponownie kierujesz się w stronę stołu.
Wtedy słyszysz chichotanie.
Po prostu wiesz, że było skierowane do ciebie.
Ale wygląda na to, że ten chichot dochodzi z... twojej głowy? "Nie jestem wariatem! Pani Pomfrey! Nie, nie, nie, nie pójdę do Skrzydła Szpitalnego z własnej woli. To nie jest tak, jakbym naprawdę nie spędzał tam dość wolnego czasu." Z rezygnacją wzruszasz ramionami i kontynuujesz drogę w kierunku stołu Gryffindoru.
Czerwień i złoto.
"Jasne, czerwony i złoty są w porządku, ale dlaczego nie mogą być trochę bardziej... zielone i srebrne? Czekaj, czekaj... co?! Nie powinienem był tak myśleć!"
– Harry, czy stało się coś złego? – czyjś głos wytrąca cię z zadumy i na chwilę mrużysz oczy w poszukiwaniu zmartwionej twarzy Hermiony, która ogląda się za tobą. Najwidoczniej zamyśliłeś się odrobinę... tylko odrobinę.
– Wszystko w porządku, jestem tylko trochę rozkojarzony – odpowiadasz jej z całkowicie obłudnym uśmiechem.
Na co ona przejrzy cię na wskroś i pośle ci wzrok mówiący "Nie kupuję tego". Z powrotem rzucasz jej gniewne spojrzenie, a ona wydaje się być naprawdę zaskoczona twoją odpowiedzią.
"Dlaczego ona nie może zostawić mnie samego? Denerwująca szlama..."
Przerywasz tą wewnętrzną tyradę po uświadomieniu sobie własnych myśli. Jesteś całkowicie przerażony samym sobą, wziąwszy pod uwagę, że ona jest jedną z twoich najlepszych przyjaciół, a ty ledwo co... Później się nad tym zastanowisz, gdyż Hermiona ponownie zaczęła posyłać ci spojrzenia, po tym jak doszła do siebie po niedawnym wstrząsie (Harry – rzucający gniewne spojrzenie!).
– Naprawdę, Hermiono, czuję się dobrze – próbujesz ją uspokoić.
Właśnie miała cię przekonać, że wcale nie, kiedy twój drugi najlepszy przyjaciel zdecydował się wtrącić.
– Mniej gadania, więcej jedzenia! – nie możesz powstrzymać uśmiechu, kiedy ładuje na twój talerz dość jedzenia, by nakarmić całą armię (czytaj: Rona), pomimo cierpień jakie znosi napełniając twój talerz, zamiast swojego. Po prostu widzisz /zauważasz małe szarpnięcia jego ręki, kiedy próbuje ją zmusić do nowego zwyczaje/nowej rutyny: zapełnianiaa talerza Harry'ego, zamiast zapełniania talerza Rona. Hehe. W rzeczywistości, wyglądało to tak, że napełniał swój lewą ręką, a twój prawą. Cóż, jak to mówią, małe rzeczy również mają znaczenie.

***

Później tego roku, błąkasz się po korytarzu. Pelerynę i mapę swojego ojca zostawiłeś w kufrze. Twoja podświadomość podpowiadała ci, że nie była to zbyt przemyślana decyzja, ale jesteś pewien, że nikt cię nie zauważy i nie odbierze punktów za twoje przebywanie na zewnątrz, po rozpoczęciu się ciszy nocnej.
Hogwart już o to zadba.
Te wszystkie "objęcia" i ciche nucenie w nocy, kiedy ze strachu przed koszmarem, o którym wiesz, że przyjdzie, nie potrafisz zasnąć... całe to pocieszenie pochodzi od zamku.
On jest twoim starszym bratem, a ty jesteś jego małym braciszkiem, bojącym się potworów spod twojego łóżka.

***

Teraz, tak jak przez wiele nocy kontynuujesz swe chodzenie. Portrety zazwyczaj cichutko poświstują przez sen. W tych rzadkich przypadkach, gdy natykasz się na takie, które nie śpią, nigdy nie powiedzą ani słowa. W milczeniu patrzą, jak odchodzisz. Nigdy nie zadają pytań, nie zaczynają rozmowy, ani też nie żądają wyjaśnień, co do twojego łamania zasad. Nawet Gruba Dama. W przeszłości zazwyczaj mamrotała coś o zachowaniu dzieci w dzisiejszych czasach, ale nie teraz.
Od tamtego dnia w Wielkiej Sali, czasem w swych myślach nazywasz Hemionę "szlamą". Nie chcesz jej obrażać (nawet nie w twoim umyśle); ona jest jednym z twoich najdroższych przyjaciół i nigdy nie chciałbyś tego powiedzieć głośno. Wstydzisz się za siebie samego, za to, że myślisz w taki sposób. Nie uważasz ją za gorszą z powodu jej mugolskiego dziedzictwa, ani nie myślisz, że jej krew nie jest lepsza od szlamu.
Nie.
Wiesz, że jest uzdolniona i potężna. Nie jest tak z powodu krwi. Ty również nie jesteś czystokrwisty. Podziwiasz ją za te jej umiejętności, ale czujesz do niej obrzydzenie. Powodem tej niechęci jest głównie niepokój, głęboko zakorzeniony w twojej duszy. Został on wszczepiony bardzo dawno temu, ale nie możesz sobie przypomnieć, kiedy ani dlaczego. Z początku myślałeś, że to z powodu twoich mugolskich krewnych. Ty i twoja rodzina nie jesteście w najlepszych stosunkach.
Byłeś w błędzie.
Gdyby to był (en powód, to dlaczego nigdy przedtem nie czułeś się w ten sposób? Właściwie czułeś, ale nie na tę skalę. Czasem masz wrażenie, że jesteś o krok od przypomnienia sobie czegoś, tej przyczyny... czegokolwiek, więc nadal w pobliżu mugoli i mugolaków zachowujesz ostrożność. Chcesz ich znieważyć, żeby oni mogli zostawić cię samego. Chcesz ich od siebie odsunąć. Z jakiegoś powodu boisz się ich.
Z jakiegoś powodu nienawidzisz ich.
Chciałbyś móc lepiej zrozumieć tą nienawiść. Tylko czasem ich nienawidzisz. Wiesz, że nie możesz winić wszystkich mugoli i mugolaków za czyny kilku z nich.
Nawet nie możesz sobie przypomnieć, jakie to były czyny.
Uczucie nienawiści do twojej najlepszej przyjaciółki rozrywa cię na części. Łapiesz się na szyderstwie... Twoi przyjaciele zauważyli, że dzieje się coś złego, ale nie możesz im powiedzieć. Nie możesz wypowiedzieć na głos swoich myśli i nie możesz przyznać się do swojej nienawiści.
Boisz, się że odwzajemnią twoją nienawiść.
Łapiesz się na tym, że posyłasz im groźne spojrzenia. Przerażasz ich i oddalasz się od nich. Czujesz, że najlepszą obroną będzie odsunięcie ich z dala od siebie.
Ale obroną przed czym?
Na początku bardzo dziękuję za dedykację. Fakt, chciałam a nawet zaczęłam sobie tłumaczyć "Znowu ja", ale cieszę się, że mnie wyprzedziłaś. Między innymi, właśnie dzięki temu podjęłam się tłumaczenia "Tajemnic".

"Znowu ja" jest fanfikiem, który spodobał mi się od pierwszego wejrzenia (a raczej przeczytania), mimo wszystkich sprzeczności z kanonem i kilku rzeczy, które mi nie pasują, ale nie ma przecież fanfika, który w 100% spodobał się każdemu, prawda? *patrzy niepewnie*

Dobra, spróbuję skomentować rozdział bez żadnych spoilerów następnych rozdziałów. Błędów tu nie wypisuję, poleciały już PM'ką.
Strasznie podoba mi się ten wewnętrzny spór, jaki prowadzi Harry ze swoim "prawdziwym ja" oraz ta niechęć do mugolaków.

"Jasne, czerwony i złoty są w porządku, ale dlaczego nie mogą być trochę bardziej... zielone i srebrne? Czekaj, czekaj... co?! Nie powinienem był tak myśleć!"
To byłby grzech, gdybym takiej perełeczki nie wypisała. Tak, Harry, zielony i srebro na pewno lepiej pasują do Ciebie (i siebie) niż czerwony i złoty.

Jeśli chodzi o tłumaczenie, to jest dobrze, ale staraj się nie tłumaczyć tak dosłownie. Nie bój się odchodzić od oryginału (ile razy ja to słyszałam... xD) a reszta przyjdzie z czasem .

Czekam na kolejny rozdział i życzę Wana.
Całuję,
yunne.
Czytałam wcześniej, rano napisałam komentarz. Wklejam teraz, wcześniej nie mogłam :)
Jestem na siebie wściekła. Powoli rozwija się mój Leń coraz bardziej i, jeśli zechce mi się coś przeczytać, z pewnością nie zechce mi się go komentować. Och skąd ja to znam AW Tutaj się zmuszam, przez szacunek dla tłumaczki, ale to... coś prawdopodobnie będzie mało... komentarzopodobny.
Dość o mnie.
Na samym wstępie chciałam zwrócić uwagę na oznaczenia. Kiedy to przeczytałam, przeraziło mnie. Teraz, czytając, nie tylko będę musiała zwracać uwagę na tekst, jeszcze na oznaczenia. Jednak... Osobiście zostawiłabym to tak, jak jest w oryginale, czyli

Myśli:
"Dumbledore lubi Cytrynowe Dropsy."

Gdy byłoby to kursywą, od razu rzucałoby się w oczy (tak, jak w oryginale). Pobieżnie przeglądając tekst, zauważyłam że myśli jest bardzo dużo ( co w przypadku Pottera jest zaskakujące - komentarz osobisty). Dlatego radzę wykorzystać jednak tą kursywę.
Inna sprawa, że te "Listy, zaakcentowane słowa (czasem w pogrubieniu, podkreślone czy napisane wielką literą), nazwy składników do eliksirów, zaklęcia, tytuły książek, fragmenty z książek, gazety... " też trzeba jakoś odróżnić. Proponuję tak:
1. Listy, fragmenty z książek, gazety: Wyśrodkować i kursywą! Bez problemu chyba będziemy my (czyli czytelnicy) odróżniali myśli od wyśrodkowanych dłuższych fragmentów tekstu.
2. Zaakcentowane słowa: Pogrubić i kursywą? Nie zerkałam, jak to autorka załatwiła, ale wydaje mi się, że taka opcja byłaby najlepsza.
3. Składniki do eliksirów, tytuły książek: nie robić do kursywy cudzysłowia. I będzie widać.
4. Zaklęcia: Przecież będą w dialogu! Chyba to zauważymy.
Mam nadzieję, że moje propozycje nie odbiegają za bardzo od oryginały. Ale tak byłoby przejrzyściej, a autorka chyba nie będzie zła na takie malutkie zmiany ;-)

Samo tłumaczenie przedstawia się nieźle. Nie przyglądałam się za bardzo oryginałowi (zuy Leń, zuy!), ale i tak by to nic nie dało. Z angielskiego nie jestem najlepsza i, choć znam podstawy, słówek się mi nie chciało uczyć, a nie mam ochoty co chwila otwierać słownika czytając xD.
Samego ff nigdy nie czytałam, ale - sądząc po wypowiedzi Yunne - pewnie mi się spodoba.
Betowanie... Ach, sama bym się podjęła, gdyby nie pewne czynniki, spośród których najważniejszy jest brak czasu i czasami szalejące przecinki. Czasami, zależy od dnia ;-)
Na razie tyle. Pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział, życzyć powodzenia w szukaniu Bety oraz w tłumaczeniu.
Amy

Dopisek: Wydaje mi się, że kiedy czytałam, parę rzeczy było inaczej oznaczonych. Tak, z pewnością. Ale komentarz jest, jaki jest i nie mam czasu całego edytować xD


Nie bardzo miałam czas przeczytać wcześniej i teraz pluję sobie w brodę, że nie posiedziałam te kilkanaście minut dłużej przed komputerem. I tak rano była bym nie wyspana.
Dlaczego nie przeczytałam?
Calisso, to tłumaczenie mnie ujęło. To jest takie... inne, od wszystkiego, co do tej pory czytałam, że nie bardzo wiem, jak to ocenić. Nie można porównać do czegoś leprzego, ani gorszego. Bo czegoś takiego nie ma. Dla mnie, jest to jedyne w swoim rodzaju i choć nie lubię tego typu narracji, mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział.
Życzę Weny i cierpliwości

Anaphora

PS: Komentarz - bezczelnie - kopiowany z Mirriel. Mam lenia...
Za dopieszczenie tekstu dziękuję bardzo ewlinie, FoL, formicy i yunne. Jesteście kochane :*

Rozdział 2
Eliksiry

– Pospiesz się, Harry! Spóźnimy się!
Biegniesz za Ronem, który nieoczekiwanie się zatrzymuje i niemal wpadacie na drzwi. Szybko je otwiera i pędzi na swoje miejsce, podczas gdy ty poprawiasz sobie szatę, spokojnie idąc na swoje pomiędzy nim a sz... ups, Hermioną. Przez całą drogę całkowicie ignorujesz jej karcące spojrzenie, odnośnie twojego i Rona spóźnienia, jak i zawiedzione miny Ślizgonów, którzy mieli nadzieję, że stracicie trochę punktów.
Właśnie usiadłeś, kiedy rozległ się huk otwieranych z rozmachem drzwi i do klasy wkroczył ten przerośnięty nietoperz.
Machnął różdżką w stronę tablicy.
– Macie instrukcje. Skopiujcie je i zaczynajcie.
Podczas pisania zastanawiasz się, jakie w tym roku miałeś niezwykłe "szczęście", że znalazłeś się w klasie owutemowej. Nie dostałeś Wybitnego na SUM-ach z eliksirów, ale w czasie wakacji odkryto, wobec kogo tak naprawdę lojalny jest Snape i ledwo udało mu się ujść z życiem z kwatery głównej śmierciożerców. Więc kiedy powracał do zdrowia, miałeś nowego nauczyciela eliksirów, który miał niższe wymagania.
Reszta uczniów oczywiście usłyszała inną historię. Powiedziano im, że Snape miał wypadek z eliksirami, w wyniku którego stopił swój kociołek, a eliksir eksplodował mu w twarz (była to wymówka, która została podana przez szanownego dyrektora, Albusa Dumbledore'a). Jedynym powodem tego, że Snape nie sprzeciwił się wykorzystania tak osobliwego wytłumaczenia, było to, iż w tym czasie był pogrążony w śpiączce.
Jednak McGonagall była w stanie przysiąc, że dokładnie widziała, jak jego usta drgnęły, kiedy usłyszał wyżej wymienione usprawiedliwienie (dyskutowali stojąc przy nim, gdy był w śpiączce. Dumbledore pomyślał, że to jest dobry pomysł).
Wielu twierdzi, że była to zemsta Albusa za to, że Snape nie chciał nigdy jeść jego cytrynowych dropsów i często nazywał Fawkesa indykiem bądź gołębiem. Prawda jest taka, że Fawkes został tym głęboko zraniony. Do czasu, gdy Snape wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, było już za późno. Wszyscy myśleli, że spowodował wybuch swojego kociołka. Dostał nowe przezwisko – Severus Longbottom. Jeszcze gorsze było to, że ty i Ron dostaliście się do klasy i nic nie mógł na to poradzić.
Nie był zbytnio szczęśliwy.
Ale będąc Ślizgonem, znalazł inny sposób, by to wykorzystać. Powiedzmy, że nie ma żadnych szans, by Slytherin mógł w tym roku przegrać bój o Puchar Domów, nie z tymi wszystkimi punktami, które zabiera Gryfonom za sam fakt, iż ty wciąż oddychasz. To nie jest tak, że on nigdy nie odejmował punktów Gryffindorowi z twojego powodu, ale to...
– POTTER! Piszesz za szybko. Gryffindor traci piętnaście punktów!
...właściwie jest trochę za dużo. Chcesz powiedzieć, doprawdy, no dalej... DOROŚNIJ!
W każdym razie koniec roku jest blisko (choć i tak niewystarczająco) i wkrótce będziesz poza zasięgiem tego złego faceta. Już nawet się z nim nie sprzeczasz.
Kiedyś łatwo cię było sprowokować, ale to w jakiś sposób, zupełnie nieoczekiwanie się zmieniło. Nawet nie chce ci się już więcej walczyć z Malfoyem.
Jednak robisz to...
... tylko ze względu na pozory.
On już cię nie denerwuje. Nie ma niczego, co mógłby powiedzieć, aby pozbawić cię tego spokoju. Kiedy walczysz, nie wkładasz w to serca. On niczego nie zauważa.
Dobrze.
To jest właśnie kolejna z tych dziwnych... rzeczy, które zdarzyły ci się ostatnio. Z drugiej strony, udało ci się przestać myśleć o Hermionie jako "szlamie" (przynajmniej przez większość czasu, tylko czasem ci się wypsnie), ale przy niej nadal jesteś ostrożny. Prawdę mówiąc, przy sz... mugolakach zachowujesz teraz o wiele większą ostrożność.
Wątpisz, że może się to kiedykolwiek zmienić. Niektóre rany po prostu zostawiają blizny i bez względu na to, jakiej magii użyjesz i jak dużo czasu minie, one i tak pozostają. Rany nie obchodzi to, czy pamiętasz w jaki sposób ją otrzymałeś...
... boli bez wzgledu na przyczynę.
Przynajmniej udało ci się zmniejszyć swoją nienawiść i jesteś bezgranicznie szczęśliwy z tego powodu. Jednakże, wciąż wolisz trzymać się z dala od nich, a nie jesteś pewny, czy chcesz to zmienić.
Dodajesz korzenie mandragory do swojego eliksiru i zaczynasz mieszać zgodnie z ruchem wskazówek, podczas gdy Snape na nowo podejmuje się zadania odzyskania głównej roli w uczniowskim koszmarze. Musisz przyznać, że przeważnie z powodzeniem.
– Weasley! Jak udało ci się sprawić, że twój eliksir jest mętno-zielony zamiast krwistoczerwonego? Wśród składników, które dodałeś, nie ma niczego, co mogłoby wywołać taki rodzaj reakcji.
Księżycowy pył. Myślisz, to jest odpowiedź na jego problem, ale nie mówisz nic. Za to, do swojego kociołka dodajesz jad żmii, by zapewnić stabilność eliksiru i zredukować czas niezbędny do jego przyrządzenia z trzydziestu do dwudziestu minut.Robisz to wszystko bezwiednie, twój mózg się odzywa, twoje ręce automatycznie przemierzają wcześniej poznane ścieżki.
– ... Gryffindor traci dziesięć punktów! Cudem będzie, jeśli któremuś z was, bałwany, uda się zrobić choćby różowy! Wspaniale, panie Malfoy, jasna czerwień. Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Potrzeba jednak trochę więcej doświadczenia, by przyrządzić krwistoczerwony...
Kontynuuje swoją tyradę, podczas gdy ty słuchasz twojego bulgoczącego eliksiru i sprawdzasz temperaturę, trzymając rękę nad kociołkiem i czekając na właściwy moment, by dodać końcowy składnik.
Z małej miseczki bierzesz palcami trochę elfiego pyłku. Zawsze unikasz brania go łyżeczką, uwielbiając czuć składnik w swoich palcach. Kochasz czuć, jak on chrobocze, łaskocze, drapie, czy jest zimny, czy gorący... Czynisz tak zawsze z nieszkodliwymi składnikami. Wykorzystujesz wszystkie swoje zmysły, magiczne czy też nie, we wszystkim, czego sie podejmujesz.
Kiedy wyczuwasz właściwą temperaturę, unosisz dłoń z elfim pyłkiem nad kociołkiem i powoli uwalniasz palce od zawartości, którą trzymały i patrzysz, zahipnotyzowany jak iskrzący się pyłek miesza się z żółtą cieczą. Trzymając jedną rękę nad gotującym się eliksirem, zamykasz oczy, czekając na nagły wzrost temperatury, ma nadejść .
:Krwistoczerwony: – syczysz łagodnie w wężomowie, twoje stare przyzwyczajenie. Nie zauważasz przestraszonych spojrzeń, spowodowanych tym, że przemówiłeś w "diabelskim" języku.
Wtedy czujesz wzrost temperatury i otwierasz oczy w samą porę, by zobaczyć jak żółty przemienia się w krwistą czerwień.
Uśmiechasz się lekceważąco, gasząc ogień i przelewając swój eliksir do butelki. Dopiero wtedy zauważasz wpatrujące się w ciebie oczy i bladą twarz Snape'a (złe doświadczenia z wężomową). Jednak szybko dochodzi do siebie...
– Potter! Gryffindor traci dwadzieścia pięć punktów za oszukiwanie!
"Oszukiwanie?"
– Co...?
– Nie udawaj głupiego, Potter! Szlaban!
– Ale...
– Gryffindor traci dziesięć punktów za... udawanie, że jesteś głupszy niż w rzeczywistości. Nawet jeśli to jest coś, co uważam za niemożliwe...
Mamrocze i odwraca się, powiewając za sobą szatami, by przestraszyć jakiegoś biednego Puchona. Z powrotem patrzysz groźnie na tych, którzy wciąż się gapią.
Nie masz pojęcia, dlaczego oni się gapią... ale znów kulą się ze strachu. Haha. Uśmiechasz się z wyższością.
Po tym jak masz dość straszenia kolegów z twojej klasy, opatrujesz etykietką swój eliksir. Kładziesz go na biurku Snape'a i odwracasz się, by zabrać swoje rzeczy i wyjść na zewnątrz. Wtedy słyszysz STUK i butelka z twoim eliksirem upada ci pod nogi (dobrze, że rzuciłeś na nią zaklęcie, więc nie może się rozbić, jeśli powiedzmy ktoś ZRZUCI JĄ NA PODŁOGĘ!)
– Nie nagradzam oszustów – mówi przerośnięty nietoperz.
Cała klasa milczy, czekając na twoją reakcję. Spokojnie stoisz przez kilka chwil, a potem pochylasz się, biorąc małą, szklaną butelkę z podłogi i chowasz ją.
Kiedy kierujesz na niego wzrok, twoja twarz jest obojętna, a zielone oczy zimne.
– Twoja strata.
Wychodzisz z klasy i idziesz do wieży. W Pokoju Wspólnym siadasz, chowając twarz w dłoniach. Wyciągasz butelkę z czerwonym płynem i spoglądasz na nią, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Pamiętasz robienie eliksiru bez patrzenia na instrukcje (z wyjątkiem początku lekcji, kiedy musiałeś je skopiować). "Zrobiłem go poprawnie!" Czułeś się całkowicie swobodnie, to było odprężające, kojące, ty... cieszyłeś się tym. To doznanie było takie... To tak, jakbyś wykonywał te czynności wcześniej tak wiele razy, że mógłbyś to zrobić z zamkniętymi oczami. Na tą myśli Hogwart daje ci twierdzące "kiwnięcie głową” i krótki uścisk. To tylko przyniosło więcej niepewności...
Zdawało się, jakby to była twoja druga natura: siekanie, mieszanie...
I wężomowa... zazwyczaj unikałeś mówienia nią, ale w klasie przemawiałeś nią z przyzwyczajenia. Z przyzwyczajenia?
– Co się dzieje?
A gdzie komentarze? no gdzie?

Trudno napisać mi coś bardziej konstruktywnego, szczególnie kiedy pisze się (w tym samym momencie - nie pytajcie jak to jest możliwe xD)komentarz do jeszcze jednego, równie wspaniałego fanfika.
Właściwie to coś, co zwane jest komentarzem ma na celu uświadomić Ci (choć bardzo dobrze o tym wiesz), że podoba mi się rozdział. Podoba mi się to, jak autorka pokazuje nam jak Harry (tfu, chciałam napisać Magnus!) powoli się zmienia (yunne, bez spoilerów, bez spoilerów!). Bardzo dobrze to widać na lekcji eliksirów, kiedy to zrobił eliksir bez patrzenia na instrukcje i w dodatku mówił w wężomowie.

Cóż, Wena!
yunne.
Rozdział pierwszy nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, dlatego też nie komentowałam - zwłaszcza, że trudno stwierdzić, co właściwie mi się w nim nie podobało. Chyba nieco zbyt otwarte zmiany (kolory Gryffindoru za mało zielone i srebrne? pfy). Natomiast drugi - a, ten już bardziej. Ogólnie rzecz biorąc, mam sentyment do nieco bardziej rozgarniętego, a nawet złego Harry'ego, co, nie wiem czemu, mile przejawia się wzrostem umiejętności związanych z eliksirami. Tak czy inaczej - podobało mi się i - ha! - planuję tu jeszcze powrócić.

Trudno powiedzieć mi cokolwiek o tłumaczeniu, bo z moim angielskim jest zbyt kiepsko porównywać. Jedyne, co mi wpadło w oczy, to:

– Pospiesz się, Harry! Spóźnimy się! – biegniesz za Ronem, który nieoczekiwanie się zatrzymuje i niemal wpadacie na drzwi.
- na mój gust powinno być Biegniesz.

I jeszcze ten dość specyficzny zapis myśli, wspomnień, a zwłaszcza wężomowy nieco utrudnia czytanie, ale da się przeżyć. Tak więc życzę powodzenia w dalszym tłumaczeniu.
Z rozdziału na rozdział coraz bardziej mi się podoba. Szczególnie lekcja z Eliksirami - uwielbiam, kiedy Harry jest już nie do końca kanoniczny i przestaje być taki... ciamajdowaty ;)
Mam jednak pewne zastrzeżenia co do samej treści. Oczywiście, Ciebie jako Tłumaczkę może to niezbyt interesować, ale muszę się po-uzewnętrzniać xD

Po pierwsze: Skąd, do cholery, wzięło się przekonanie o umiejętnościach do Eliksirów Ślizgonów. Może i Snape jest ich Mistrzem, ale to nie znaczy, że każdy Ślizgon nim jest! Popatrzmy na Crabbe'a i Goyle'a *patrzy wymownie w sufit* Mój stosunek do nich jest już raczej oczywisty, więc zrozumiałe są chyba moje wątpliwości pod ich adresem ;) W Harry'm budzi się jego Mały Ślizgon i od razu musi mieć umiejętności w Eliksirach. Temu stanowczo protestuję!

Po drugie: Gwałtowność zmian. Z przykrością informuję, że one mnie... powalają. Za szybko, zdecydowanie za szybko. Nagle, ni z tego, ni z owego, Harry ma awersję do kolorów Gryffindoru. Nieładnie.

Po trzecie: Właśnie w/w kolory. I znowu: Gdzie, do cholery, jest napisane, że każdy Ślizgon lubi nasze domowe kolory. Może to sam Slytherin je lubił i je tak ustalił. Może to kolorystyczne przesłanie głównych, ślizgońskich cech? (srebrny - zimny; zielony - opanowany) Nie wiemy. Ale, na przykład, ja nie uwielbiam tych barw. Nie mam nic przeciwko, ale nie uwielbiam. Czasami zakładam ciuchy w tych kolorach, aby... manifestować moją przynależność domową, ale to wszystko. Ten Harry przesadza. Mocno.

Po czwarte: Snape. Także przesadzony. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek aż tak się zachowywał. Punkty są ważne, każdy jest ważny, więc wątpię, żeby na jednej lekcji Eliksirów traciło się ich z... *Am liczy* 40? Wątpię. Ale to tylko moje prywatne odczucia ;)

Po piąte: Irytuje mnie niepomiernie ta narracja. Przeszkadza w czytaniu. Miniaturki takie, owszem. Ale nie długi tekst. Niet.

Tłumaczenie
No i co ja mam napisać? Aż tak dobrze nie znam angielskiego, żeby porównywać z oryginałem. Czyta się płynnie, ładnie. Literówek nie zauważyłam - brawa dla Bet ;)
Nie, stop! Jedno wypatrzyłam:

(...) z trzydziestu do dwudziestu minut.Robisz to wszystko bezwiednie (...)
Brak spacji.
Podziwiam, mój Leń nie pozwoliłby mi się zabrać za coś tak długiego. Niby nie aż tak bardzo, ale moje tłumaczenia zwykle traciły ten zapał gdzie koło... czwartego rozdziału. Mam nadzieję, że Ty wytrwasz xD
Tyle. Na razie xD
Ściskam,
Amy
Przepraszam, że tak długo, ale kompletnie zapomniałam o tym. Za betę dziękuję FoL, formicy, yunne i ewlinie. Wszelkie błędy na moje konto.

Rozdział 3
Czy można cię złamać po raz drugi?

Pokój Wspólny. Ron gra w szachy z jakimś biednym kolesiem, który nadal nie wie, że przegrywa praktycznie od momentu, gdy zrobił pierwszy ruch. Rzeczywiście, w szachach nie było mu równych. Zazwyczaj ludzie unikają grania z nim... gdyż byli nużeni ciągłym przegrywaniem.
Hermiona ma problemy z napisaniem eseju na eliksiry. Świat się kończy! Ona ma problemy z zadaniem domowym! Możesz z łatwością jej pomóc, ale nie. Po incydencie na eliksirach, parę dni temu, zdecydowałeś ukrywać swoją wiedzę o tym przedmiocie, o jakiejkolwiek dziedzinie, z której tak nieoczekiwanie wiesz bardzo wiele. Jednym z powodów jest to, że nie masz zielonego pojęcia, skąd ta wiedza przychodzi, a po drugie, cóż... im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej. Pozwól im myśleć, że jesteś okropny w eliksirach. To może wyjść ci na zdrowie. Część twoich mocy pochodzi z ich nieświadomości.
Siedzisz na krześle w najciemniejszym kącie pokoju. Twoje oczy są teraz skierowane w stronę pewnej rudowłosej, która słucha kilku swoich przyjaciółek, a palce jej prawej ręki śledzą wzory, wyryte na drewnianym stole. "Wciąż to robisz, ukochana?", zastanawiasz się czule, nawet nie zauważając, że to robisz. Myśl po prostu przyszła.
Jakby przeczuwała, że jest obserwowana, rozgląda się wokoło, próbując znaleźć winowajcę i wtedy jej oczy spotykają twoje. Patrzysz na nią zimno. Twoje oczy są jedyną rzeczą, którą może zobaczyć z powodu odbijającego się w nich ognia z kominka, znajdującego się obok dziewczyny. Reszta ciebie jest skryta w cieniu. Przez chwilę możesz zobaczyć w brązowych tęczówkach jej duszę, która pokazuje ci ból i poczucie winy, a ona, właśnie zdając sobie sprawę, że to jej ukochany patrzy się na nią, rumieni się i spuszcza wzrok. Twoje serce ściska się z bólu.
– Moja droga, przestań próbować i tak nie możesz mnie złamać... – szepczesz. – ... Jestem już złamany. "Jak bardzo się myliłem.
Kawałki połamanej całości również mogą być złamane."
– Najdroższa, dlaczego mnie okłamujesz? – Kładziesz swą dłoń na jej sercu, czując jak przyspiesza bicie.
– Nie okłamuję...
– Sza, tutaj nie potrzeba żadnych słów... – zamykasz oczy. – ... twoje serce samo cię zdradza. – Otwierasz oczy i zanim się oddalisz, spoglądasz w jej zrozpaczone.... winne.

***

– Wejdź, Harry.
– Dobry wieczór, dyrektorze.
– Nawzajem, Harry. Podejdź i usiądź. Cytrynowego dropsa?
– Nie, dziękuję.
– Zastanawiam się, dlaczego nikt nigdy nie chce jeść moich cytrynowych dropsów...
– ...
– ...
– Dyrektorze, chciał pan mnie widzieć?
– Tak, tak, wybacz głupiemu, staremu człowiekowi. Moja uwaga nie jest taka, jak kiedyś...
– ...
– ...
– Profesorze?
– Jak idą twoje lekcje z profesorem Snape'em?
– Dobrze, przynajmniej tak mi się wydaje. Teraz rozumiem, co ma na myśli mówiąc "oczyść swój umysł"...
– ...
– Profesorze? Ostatnio nie boli mnie blizna...
– Ach, tak. Voldemort był ostatnio spokojny, czyż nie?
– ...
– Możesz już odejść, Harry.
– Do widzenia, dyrektorze.
– Do widzenia, Harry.

***

Jesteś w drodze na lekcje ze Snape'em. Po zdarzeniach z ostatniego roku wszyscy zgodnie stwierdzili, że koniecznie musisz je pobierać, może nawet więcej niż poprzednio.
Twoje nogi same cię niosą i powoli wchodzisz na terytorium Slytherina.
Lochy.
Właśnie rozpoczęła się cisza nocna, więc na korytarzach nikogo nie ma.
Każdego dnia zaczynasz się martwić coraz bardziej. W tym roku twoje zachowanie jest zupełnie inne, tak jak twoje myśli, spojrzenie na niektóre sprawy i w ogóle na świat, a twoje zwyczaje zmieniły się. Nie tak zupełnie, one połączyły się z czymś nowym, czymś... starym. Możesz na przykład rozróżnić, które przyzwyczajenia miałeś do tej pory... hrrr! To jest tak, jakbyś był dwiema osobami w jednej i próbowałbyś się połączyć... ze sobą?
Później zaczynasz porównywać te dwie... czymkolwiek są i dochodzisz do wniosku, że wcale nie są takie różne. Nawet są niesamowicie do siebie podobne, pomimo że na pierwszy rzut oka zdają się całkowicie odmienne. Trudno to wytłumaczyć.
Nawet jeśli wiesz, że obie te osobowości są tobą, że się wreszcie połączą i staną się jednością, wciąż jesteś przestraszony.
Obie są przyzwyczajone do pracy w samotności i nie proszenia o pomoc.
Próbowałeś się więc dowiedzieć, co się z tobą dzieje. Nawet odwiedziłeś bibliotekę krótko po tym, jak to się zaczęło dziać. Ale tak naprawdę przyłożyłeś się do poszukiwań, po tym jak niektóre... wspomnienia zaczęły się uwidaczniać.
Odkryłeś, że nie ma wielu możliwych odpowiedzi na twoje pytanie. Jedyne co przychodzi ci do głowy to:
1. Opętał cię duch.
2. Uderzyłeś się naprawdę mocno w głowę i zaczynasz wariować.
3. Ktoś rzucił na ciebie urok... by doprowadzić cię do skrajności.
4. Twoje poprzednie życie zdecydowało, że nie chce być już więcej "przeszłością".

Stawiasz na czwarte.
W kilku nowych wspomnieniach (w tej chwili jest tylko kilka) widzisz powstawanie Hogwartu, a wraz z tym twoje połączenie z zamkiem... przerywasz, by otrzymać mentalny uścisk... jest tylko czworo ludzi, którymi możesz być. Mimo, że wciąż tego nie pamiętasz, jakoś wątpisz, by inni Założyciele lubili węże.
Oczywiście możesz się mylić. "Nie jestem zły. Salazar Slytherin był zły, więc... ałć!" Zamek właśnie cię spoliczkował...
"Dobrze, możliwe, że nie był zły i możliwe, tylko możliwe, że ja... nim jestem...", czujesz zadowolenie zamku. W odpowiedzi obrzucasz ścianę złym spojrzeniem.

***

– Panie Potter, czyżby znowu pan dyskutował ze ścianą? – Patrzysz na prawo i widzisz bardzo duży, haczykowaty nos, który zasłania ci widok, skrzywionej w szyderczym uśmiechu, twarzy tego dupka. Dobrze.
– Widzę, że w końcu znalazłeś sobie kogoś do rozmowy z takim samym poziomem inteligencji jak twój, Potter. – Uśmiechasz się do niego łagodnie, ani trochę nie urażony. Prawdopodobnie wie, że Hogwart czuje, tylko nie wie, do jakiego stopnia. Wiedząc, jak dzięki wszystkim czterem Założycielom zamek otrzymał swoje życie, właściwie powiedział ci komplement. W myśli chichoczesz... Hogwart przyłącza się do ciebie.
– Czy zamierzasz wejść do gabinetu, czy raczej wolisz kontynuować swoją... – tutaj szydzi. – ... rozmowę? – W całej swojej zadumie właściwie nawet nie zauważyłeś, kiedy przybyłeś na miejsce i wpatrywałeś się na ścianę obok drzwi pokoju należącego do profesora Snape'a.
– Nie, panie profesorze, my już skończyliśmy. Już wchodzę – I wchodzisz, uśmiechając się złośliwie. Oczywiście on tego nie widzi. Niedobrze by się stało, gdyby zobaczył cię, jak uśmiechasz się w ten sposób, bardzo niedobrze.
– Arogancki jak swój tatuś, czyż nie Potter?
"Ignoruj, ignoruj, ignoruj." – Och, ignorowanie go nie jest takie łatwe.
– Potter! – Odwracasz się, by spojrzeć na niego.
– LEGILlIMENS!
– Chłopcze chodź tutaj i przygotuj przekąskę dla Dudziaczka!
– Idę, wujku Vernonie!
– Teraz, chłopcze! – Słyszysz, jak ten wieloryb idzie po ciebie, a ty próbujesz wyjść ze swojej komórki, zanim on tam wejdzie. Za późno... Otwiera drzwi od schowka, chwyta cię za ramię i wywleka na zewnątrz, prosto do kuchni. Kiedy obaj tam jesteście, popycha cię na lodówkę, jeszcze bardziej wrzeszczy, a później wychodzi.
– Żałosne. Czy w ogóle kiedykolwiek ćwiczyłeś? Mówiłem ci, żebyś każdej nocy, zanim pójdziesz spać, oczyszczał swój umysł. Czyżby Złoty Chłopiec myślał, że może osiągnąć wszystko bez jakiejkolwiek pracy? Na samej sławie nie zajdziesz daleko. Legilimens! – Wciąż jesteś trochę oszołomiony, a tu kolejny atak.
Syriusz "Nie" Zasłona "Nie, nie, nie" Bellatrix. Podnosisz różdżkę – "Cr..." – NIE!
Jesteś teraz na podłodze, próbując przywrócić swój oddech do normalności.
"Nie może tego zobaczyć, nie może, nie może!"
– Co to było Potter?! Legilimens!
Bellatrix. "NIE" Podnosisz różdżkę – Tuż przed tym, jak wypowiadasz Zaklęcie Niewybaczalne, by usłyszeć jej krzyk, scena się zmienia i oglądasz kompletnie inne wspomnienie.
Trzymasz swoją różdżkę w dłoni i celujesz w postać leżącą na kamiennej posadzce tuż przed tobą. Jest to mężczyzna powyżej czterdziestki. Krew sączy się z jego licznych ran. Patrzy na ciebie prowokującymi, ale i przerażonymi niebieskimi oczami. W geście porażki pochyla głowę i zamyka oczy. Ten ruch głowy sprawia, że ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy spadają mu na twarz, całkowicie ją zakrywając. Nie wypowiada ani słowa. Wciąż stoisz nieruchomo, trzymając bezpiecznie leżącą w lewej dłoni różdżkę. Sekundy mijają w ciszy, a mężczyzna zaczyna drżeć.
"Mors igne"*
W końcu przemawiasz, a jasny pomarańczowy błysk wystrzeliwuje z czubka twojej różdżki i uderza w mężczyznę. W wyniku trafienia jego ciało ogarniają płomienie i chwilę później zostają po nim jedynie popioły.
Czujesz, jak Snape opuszcza twój umysł, a ty otwierasz oczy i nie pamiętasz, byś je zamykał. Patrzysz na niego i widzisz, że jego twarz jest biała jak papier.
Spogląda na ciebie nieodgadnionym wzrokiem.
– Kombinujemy z czarną magią, Potter? – Nie może ukryć lekkiego drżenia we własnym głosie.
– Nie! Ja...
– LEGILIMENS!
Patrzysz na popioły. "NIE!"
– LEGILIMENS!
"Mors igne."
W końcu przemawiasz… Nagle jakby coś zaskoczyło, bierzesz głęboki oddech, wypychasz Snape'a ze swojego umysłu i wznosisz wokół niego mur .
– Legilimens! – Jest to bezskuteczne. Atak został zatrzymany przez twoje tarcze, a on wycofał się. – Co? – Słyszysz zmieszanie w jego głosie i wykorzystujesz chwilę nieuwagi.
– Obliviate.
Jego oczy na chwilę tracą swój blask, a potem powracają do normy.
– Klęska, Potter! Czterolatek mógłby dostać się do twojego umysłu! Następnym razem oczyść go. To jest już na dzisiaj wszystko. W każdym bądź razie nie robisz żadnych postępów. W piątek. O tej samej godzinie. A teraz WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO GABINETU!
Powoli wychodzisz. W drodze do swojego dormitorium zatrzymujesz się i po ścianie osuwasz na podłogę.
:Jesssstem mordercą:
Syczysz łagodnie. Widzisz tamte oczy i ten pomarańczowy błysk, który wystrzelił z twojej różdżki, a ty czujesz się winny. Nie powinieneś być zaskoczony tym, że jesteś mordercą. Kiedyś były inne czasy, a nikt nigdy nie powiedział, że Salazar był aniołkiem. Powinieneś poczekać. Dać sobie czas na przypomnienie, z jakich powodów go zabiłeś i w jakich okolicznościach... Część ciebie, która jest Salazarem upora się z tym lepiej, niż ta część, która jest Harrym. Wy dwaj jesteście tą samą duszą... ty jednak powinieneś mieć trochę czasu, by się przystosować. Hogwart tuli cię w swych objęciach.
__

*) Mors (łac. mors = śmierć) + igne (łac. ignis = ogień) – W wolnym tłumaczeniu oznacza śmiertelny ogień.
Witaj!
Obiecałam zrobić to już dawno. Wiem, ale... zapomniałam.
Czytając ten rozdział odnoszę wrażenie, że bardzo lubię Salazara oraz Harry'ego-Salazara-Pottera-Slytherina.
Ten pomysł powala mnie na kolana, a wykonanie jest po prostu cudowne. Spisujesz się świetnie jako tłumaczka, Calisso, ponieważ zachowujesz atmosferę.
Czytając to mam wrażenie, że siedzę w głowie Harry'ego i obserwuję. Mam nadzieję, że nikt nic z tym nie zrobi i Salazar rozwinie się w jego umyśle do końca. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej.
Czekam NIEcierpliwie na kolejny rozdział,
WENY po trzyktoć

Ana
Dedykowane Anaphorze ;). Dziękuję yunne, FoL i formicy za zbetowanie.

Rozdział 4
Wspomnienia

Krzyki.
Ostry wiatr uderza w twoją twarz, przynosząc woń palonego mięsa. Atakuje cię, biczuje twój umysł...
Krzyki.
Dźwięczą ci uszach, rozbrzmiewają w głowie. Paraliżują.
– Płoń, wiedźmo!
Morze wiwatujących, krzyczących ludzi... ale jest niczym w porównaniu do tych wrzasków
Ogień.
Liże dłonie, które cię tuliły, usta, które całowały cię na dobranoc, nogi, które biegały za tobą, kiedy się zgubiłeś. Głos, który każdej nocy zapraszał śpiewem twoje sny... jak te delikatne usta, które szeptem przeganiały twoje koszmary, mogą z siebie wydawać tak przerażający dźwięk?
Wpatrujesz się, nie mrużąc oczu. Ona już nie krzyczy, a jednak wciąż to słyszysz. Twoje pięcioletnie oczy są zadziwiająco suche.
Wiele lat później, nadal nie możesz płakać. Nic nie może cię do tego skłonić.
Tak, jakby twe oczy umarły.

***

Wiele godzin później wciąż tu siedzisz, już w ciemnościach, tuż za drzewem, za którym cię ukryła. Wszyscy już dawno odeszli. Powoli zbliżasz się do pozostałości stosu. Dym wciąż unosi się ze środka, jednakże jest go coraz mniej. Siadasz niedaleko. Delikatnie dotykasz popiołów i czujesz, że wciąż są ciepłe. Nieznacznie przekrzywiasz głowę i zaczynasz nucić melodię piosenki, którą śpiewała ci każdej nocy. Widzisz, jak wiatr porywa odrobinę popiołu, pieszczotliwie ją unosi, po czym znów osadza na ziemi. Słyszysz w pobliżu konie, ale stukot ich kopyt zostaje zagłuszony przez krzyki, które rozpaczliwie próbujesz przegnać nuceniem.
Konie się zbliżają.
Zatrzymują się. Czujesz kogoś przy sobie.
– Salazar?
Nucisz...
Ktoś tuż przy tobie klęka.
– Gdzie jest twoja matka?
Nie przestając nucić, przebiegasz palcami przez popiół. Ten gest zostaje zauważony przez mężczyznę, stojącego tuż obok ciebie. Na jego twarzy pojawia się zrozumienie. Nie chce uwierzyć, ale jednak unosi głowę i z wielkim niepokojem spogląda na środek stosu. Ciało jest nie do poznania. Wtedy zauważa coś błyszczącego, odbijającego blask księżyca. Wstaje, podchodzi do tego przedmiotu i podnosi go do góry. Przygląda mu się, po czym ściska go w dłoni i zamyka oczy. Otwiera je dopiero wtedy, kiedy nieco się uspokaja i podchodzi do kobiety, wciąż siedzącej na swoim koniu.
– To jest Gwendolyn – mówi, oddając jej pierścień. Kobieta jedną ręką zakrywa usta, a drugą drżącą, przyjmuje pierścień. Oboje spoglądają na ciebie, a ty wciąż cicho nucisz, jednocześnie głaszcząc popioły. Wtedy mężczyzna spogląda na nie więcej niż dwunastoletniego chłopca, który nie będąc do końca pewnym co ma robić, stoi kilka stóp za tobą.
– Godryku, weźmiesz Salazara. Musimy się pospieszyć – powiedział mężczyzna, dosiadając swego konia.
Chłopiec podchodzi do ciebie i próbuje pomóc ci wstać, ale ty przerywasz nucenie i zaczynasz się wyrywać.
– Salazarze, uspokój się. – Krzyki... Tylko je teraz słyszysz. – Salazarze. – Rozpoznajesz głos i nieco się uspokajasz, przerywając szamotaninę...

***

Gwałtownie się budzisz.
– Kolejne wspomnienie – wzdychasz i pocierasz oczy, przeganiając sen. Patrzysz obojętnie na szarą ścianę twojego pokoju na Privet Drive. Minęło parę dni, odkąd ukończyłeś szósty rok nauki w Hogwarcie.
Zamykasz na chwilę oczy. Odzyskałeś większą część swoich wspomnień z czasów, gdy byłeś Salazarem. Pamiętasz naukę, spotkania z Helgą i Roweną, mieszkanie z rodziną Gryffindorów, a teraz śmierć twojej matki...
Nie pamiętasz ojca. Został zabity parę miesięcy po twoim urodzeniu. Gdy zmarła twoja matka, wzięli cię rodzice chrzestni. Rodzina Gryffindorów.
Było ciężko po tym, jak opuściłeś Hogwart, twoich swoich przyjaciół i brata. Tak, uznajesz Godryka za swojego brata.
Na początku długo nie mogłeś porozumieć się z Helgą i Roweną. One cię nie lubiły. Myślały, że jesteś zimny, bezlitosny, okrutny, a nawet zły. Nie akceptowały tego, że praktykujesz Czarną Magię. Obawiały się ciebie.
Próbowały przekonać Godryka, że nie jesteś dobrą osobą.
Głupie...
...on już wcześniej o tym wiedział.
Zawsze mówił, że jesteś jego małym braciszkiem. Powtarzały mu, że właściwie nie jesteś.
– On jest moim bratem i nie obchodzi mnie to, że nasza krew temu zaprzecza! – powiedział.
Nigdy więcej o tym nie wspominały.
Później nauczyły się ciebie rozumieć; stały się twoimi przyjaciółkami. Jednak wciąż, nieważne jak blisko byliście, Godryk był jedyną osobą, która mogła ci powiedzieć, co myślała.
A ty słuchałeś...

***

– Przestań Salazarze, po prostu przestań!
– Co mam przestać, Helgo? – Kiedy zadajesz to pytanie, twoja twarz jest pozbawiona jakichkolwiek emocji.
– TO! Twój pusty wyraz twarzy!
– Nie czuję potrzeby udawania czegokolwiek przed tobą i Roweną. W każdym bądź razie Godryk i tak zna mnie zbyt dobrze.
– Więc dlaczego nie pokażesz nam swojej prawdziwej twarzy?
Nie odpowiadasz.
– Dlaczego się nie uśmiechasz, nie masz napadów złości, czy nie wiem, płaczu... cokolwiek!
Twoje zielone oczy spotykają jej bursztynowe i po kilku sekundach odpowiadasz.
– To, że nie widzisz łez, nie oznacza, że nie płaczę.
– Więc dlaczego tego nie pokażesz? Nie możemy ci pomóc, jeśli nie wiemy, że coś się stało.
– Nic się nie stało.
Wzdycha, zamykając na chwilę oczy. Kiedy je ponownie otwiera, patrzy prosto na ciebie.
– Wiemy, co zrobiła Evana. Wiemy też, że to ona zaczęła rozpowszechniać te pogłoski. To było naprawdę podłe. – Patrzy na ciebie, a ty odwracasz wzrok. – I wiemy, że to tylko plotki. Nigdy nie skrzywdziłbyś ucznia.
Cisza.
– Salazarze, proszę. Spójrz na mnie. – Nie patrzysz. – Wiem, że nie lubisz urodzonych wśród mugoli i rozumiem, dlaczego tak jest. I wiem również, że nie atakujesz ludzi, magicznych czy nie, jeśli oni nie zaatakują cię pierwsi.
Cisza. Wiedziałeś, że Helga i inni nie uwierzą pogłoskom. Jednak zawsze jest ten mały okruch strachu i niepewności.
– Wiem – odpowiadasz. – Odbyłem już taką rozmowę z Roweną i Godrykiem – Uspokajające jest usłyszeć to z ich ust, czyż nie?
– Wciąż ją kochasz – stwierdza. – Nie będziemy mieć o tobie gorszego zdania, jeśli pokażesz, że zostałeś zraniony, że potrzebujesz kogoś, że potrzebujesz przyjaciół. Czasem możesz pozwolić sobie na zdjęcie maski, możesz opuścić ramiona, zwinąć się w kłębek, by ochronić się przed światem...
– Nie ma pożytku w zwijaniu się w kłębek, aby się chronić... – odpowiadasz - ... od wiatru, ciosów, świata... potworów. To jest bezcelowe. Jeśli potwory chcą nas dopaść i tak nas dopadną. Nie ważne, jak ciasno się zwiniemy.
Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią.
– To nie znaczy, że nie możemy spróbować.

***

Z czasem było coraz gorzej. Plotki rozprzestrzeniły się lotem błyskawicy. Próbowałeś oczyścić swoje imię, ale nawet z pomocą przyjaciół, była to walka z wiatrakami.
Opuściłeś szkołę głównie przez to, ponieważ pogłoski zaczęły niszczyć reputację Hogwartu. Pozostałeś w bliskim kontakcie z resztą Założycieli i wciąż razem dyskutowaliście o wszystkim, co dotyczyło szkoły, ale już nigdy nie było tak samo. Nawet jeśli twoje stosunki z nimi nie pogorszyły się, a właściwie wzmocniły, to jednak wciąż...
Był to koniec jednej epoki i początek drugiej.
I oto przed wami kolejny rozdział. Następny powinien być najdalej za dwa tygodnie. Za betę dziękuję Fol i formicy.

Rozdział 5
W parku

Uwielbiasz park w pobliżu Privet Drive. Mnóstwo dzieci tu przychodzi, wypełniając go szczęśliwą atmosferą, którą tak desperacko próbujesz wchłonąć. Biegają, skaczą, piszczą. Też tak kiedyś robiłeś, ale niezupełnie w ten sam sposób... zachowywałeś się tak, kiedy usiłowałeś uciec przed gangiem Dudleya.
Nie, to całkowicie coś innego.
Ale i nie koniec świata. Jako Salazar miałeś jeszcze trudniejsze życie. Czasem się zastanawiasz...
Co się stanie jeśli ponownie spotkasz dementorów? Śmierć której matki zobaczysz? Kiedyś to była Lily. Czy teraz byłaby to Gwendolyn?
Obie?
Żadna?
Za twoich czasów... to znaczy za czasów Salazara, dementorzy nie istnieli. W tamtym życiu nie miałeś przyjemności spotkania z tymi uroczymi istotami (sarkazm).
Jednym z najgorszych twoich wspomnień jest widok matki płonącej na stosie.
JEDNYM (wyobraź sobie mnie, unoszącą jeden palec dla podkreślania słów) z twoich najgorszych wspomnień.
Czy kształt twojego patronusa nadal jest taki sam?
Masz wątpliwości.
To zwykł być twój ojciec, jeleń. Kto teraz będzie twoim obrońcą? Będziesz się musiał dowiedzieć, kiedy wrócisz do Hogwartu. Masz... miałeś... masz... słabość do węży, ale po prostu nie wiesz... To może być coś związanego z Godrykiem, a on niezbyt… lubił węże. Nieee, Godryk i węże po prostu do siebie nie pasowali. Nawet nie powinieneś łączyć ich w tym samym zdaniu.
Ufałeś Godrykowi bardziej, niż komukolwiek innemu. Bardzo prawdopodobne, że to jakoś wpłynęło na kształt twojego patronusa.
Tylko on wiedział o twoich wyjątkowych zdolnościach. Nie używałeś ich zbyt często.
W każdym razie, starałeś się ich nie używać.

***

Ludzie często nazywali cię niewrażliwym.
Były dwie główne opinie na twój temat. Pierwsza grupa ludzi uważała, że nie masz serca. Druga myślała, że masz serce z kamienia... albo z lodu (różnice w opinii są dozwolone, prawda? Chwała wyjątkom).
Nigdy nie odkryli, że czułeś więcej, niż którykolwiek z nich. Nigdy nie chciałeś, żeby się dowiedzieli. Twoje empatyczne zdolności były i wciąż są niezwykle silne. Masz też wszystkie umiejętności, jakie posiadałeś, żyjąc jako Salazar. Miałeś je nawet, zanim przypomniałeś sobie twoje poprzednie wcielenie. Po prostu nie zdawałeś sobie z tego sprawy.
Tak to działa.
Los, czy jakkolwiek chcesz to nazwać, poustawiał to wszystko. Zadbał, by twoje nowe życie było podobne do tego poprzedniego. Nawet wyglądasz bardzo podobnie, jak wyglądałeś, gdy byłeś Salazarem. Chociaż są pewne różnice. Wtedy miałeś dobry wzrok, dłuższe włosy, byłeś trochę wyższy i nie tak kościsty.
To sposób, w jaki pomaga ci przeznaczenie. Wiedziało, że będziesz potrzebować swoich wspomnień do walki przeciwko Voldemortowi i zdecydowało, by ci to trochę ułatwić. To byłoby bardzo... dziwne spojrzeć w lustro i nie zobaczyć siebie. Jako Harry żyłeś tylko szesnaście lat, jako Salazar – o wiele więcej.
W rzeczy samej, to byłoby bardzo niepokojące.
Jesteś wdzięczny za tę pomoc. Voldemort ma więcej wiedzy, mocy (ma siedemdziesiąt parę lat, osiągnął swoją magiczną dojrzałość dawno temu. A dodając jeszcze te rytuały...) i doświadczenia niż Harry. Nie miałbyś żadnej szansy bez pomocy w postaci wspomnień.
Twoje magiczne zdolności nie są jeszcze w pełni rozwinięte, więc część z twoich mocy jest wciąż niedostępna. Tylko czasami niektóre z nich dają o sobie znać i to tylko na chwilę.
Empatia jest niezwykle użyteczna. Zanim magiczne dzieci pójdą do szkoły, zdarza im się, pod wpływem silnych emocji lub gdy czegoś potrzebują (np. misia), przypadkowo używać magii.
Magia i emocje są ze sobą połączone. Im silniejsze emocje, tym silniejsza jest używana magia. Ci z empatycznymi zdolnościami odczuwają, oprócz swoich własnych emocji, uczucia ludzi, którzy ich otaczają. To zwiększa ich siłę.
Tak. Niezwykle użyteczne.
Empatia jest jednym z powodów, dlaczego zawsze zakładasz na twarz nieprzeniknioną maskę obojętności. Czujesz nie tylko swoje emocje. Bardzo trudno jest kontrolować tę umiejętność i nie zawsze się to udaje. Czasem nie możesz tego „wyłączyć”. Na przykład, jeśli nie mógłbyś tego „wyłączyć” i odczuwałbyś czyjś smutek, nie mógłbyś przestać być smutnym. Byłoby to niezależne od ciebie. Osoba, której emocje byś odbierał, musiałaby przestać się smucić, żebyś ty przesłał być smutny. To nie byłoby twoje uczucie, więc nie mógłbyś go zmienić.
W tych chwilach modlisz się o samotność. Byłoby kiepsko, gdybyś musiał wyczuwać emocje tłumu ludzi.
Nawet, kiedy nie używasz tych zdolności, towarzystwo wielu ludzi nie wpływa na ciebie dobrze. Nigdy nie możesz tego zupełnie „wyłączyć”.

***

– Spójrz! Wielki De! Tam jest twój kuzyn! – Jęczysz w duchu. "Nie, znowu. Dlaczego nie mogą zająć się własnymi sprawami?"
To wcale tak nie działa, mój drogi Harry. Ludzie zazwyczaj nie interesują się tylko własnymi sprawami.
Patrzysz w górę. Trzech dużych chłopaków stoi dookoła ciebie w pogrążonym w mroku parku.
"Jeszcze tylko dwa dni i wrócę do Hogwartu, jeszcze tylko dwa dni..."
– No, no, no, co my tutaj mamy? – mówi Dudley.
Podnosisz jedną brew – przyzwyczajenie, które nabyłeś się jako Salazar – i odpowiadasz.
– Czarodzieja? – Jak się spodziewałeś, blednie.
– Czarodzieja? Ta, jasne. Czy może spotkałeś już jakieś wróżki? – Pyta jeden z jego "ochroniarzy", siląc się na przedrzeźniający ton.
– Nie, ale spotkałem dementora. – Dudziaczek blednie jeszcze bardziej. Jak widać, nie zapomniał...
– Dementora?
– Tak. Widzisz, to taki stwór, który sprawia, że uwalniają się twoje najgorsze wspomnienia. – Dudziaczek zaczyna się trząść. – Może nawet wessać twoją duszę i ją zjeść. Nazywa się to pocałunkiem dementora. Dlatego, że ten potwór otwiera usta i pochyla się...
– Przestań! – wyje Dudley. – Spadajmy stąd – mówi do swych towarzyszy i zaczyna ich odciągać.
– Wielki De. Co...?
– Zamknij się i ruszaj!
I odchodzą.
Zbetowanie odcinka jak zwykle dziękuję pięknie FoL i formicy, które namęczyły się z nim, pomimo moich małych "problemów technicznych" w postaci braku Wena (który postanowił wyjechać teraz na wakacje nad Tamizę i żadne prośby ani groźby nie zmusiły go do pomocy). Dlatego rozdział ten dedykuję moim kochanym betkom (), bo one też muszą mieć coś od życia.

Rozdział 6
Ulica Pokątna

Tysiąc lat temu nie była tak duża i piękna, ale była, czy raczej istniała. Była bardziej ponura. Nie tak bardzo ponura jak ulica Śmiertelnego Nokturnu dzisiaj, ale jednak. Wszystko było posępne. Chociaż ludzie odwiedzający ulicę byli magiczni i znali wiele zaklęć, dzięki którym mogli uczynić to miejsce żywszym, rzadko ich używali. To były mroczne czasy. Czarny Pan (nie ty) był u szczytu potęgi i ludzie nie mieli nastroju na... kolory. Byli przygnębieni i taka też była Pokątna.
W twoich czasach ulica bardziej przypominała targ. Było tu kilka sklepów, niektóre z nich istnieją nawet do dzisiaj, Ollivanderowie i kilka sklepów na Nokturnie. Gringott też tu był. Tysiąc lat temu był młodym bankiem, mającym zaledwie kilka dekad.
Po między ulicami nie istniał taki podział. Wszystkie w tamtych czasach wyglądały jak dzisiejszy Nokturn.

***

Po śmierci matki zostałeś sierotą. Nie miałeś bliższych krewnych. Twoja rodzina, kiedy żyła, należała do najwyższych kręgów towarzyskich. Zostałeś jedynym spadkobiercą rodzinnej fortuny.
Byłeś obrzydliwie bogaty, a twoja skrytka była jedną z pierwszych, założonych w banku. Nawet istnieje do dziś. Miałeś więcej niż jedną kryptę. Wszystkie z nich, z wyjątkiem jednej, stały się częścią twojego spadku. Odziedziczyły je twoje dzieci i dzieci ich dzieci itd.
Natomiast ta jedna była specjalna. Tę zatrzymałeś dla siebie i tylko dla siebie. Zapełniłeś ją pieniędzmi, książkami, bronią, wszystkim, czego mógłbyś potrzebować. Ty oraz pozostali trzej Założyciele rzuciliście na nią zaklęcie identyfikujące. Zazwyczaj zaklęcia identyfikujące, rzucane na wejście, rozpoznają krew, tak, aby tylko krewni i potomkowie mogli się dostać do środka.
To zaklęcie jest inne. Zostało stworzone, by rozpoznać twoją duszę.
To nie był twój pomysł, by rzucić to zaklęcie. Ale teraz wydaje się być przydatne, nieprawdaż? Teraz, kiedy się... odrodziłeś... dokonałeś reinkarnacji... teraz, kiedy wróciłeś.
To Rowena je zasugerowała. Nigdy nie zapytałeś jej, dlaczego. Nie zrobili tego też Helga ani Godryk. Nie dlatego, że nie chciała powiedzieć.
Nie...
Sama nie wiedziała. Była jasnowidzem. Ale nie takim zwykłym jasnowidzem. Nigdy nie wygłosiła przepowiedni.
Wiedziała niektóre rzeczy.
Na przykład, wiedziała że stanie się coś złego. Były chwile, kiedy spotykała nowych ludzi i znała ich imiona, zanim je usłyszała. W każdym momencie mogła podać dokładną godzinę, właściwie umiejętność ta była jedyną, z której mogła korzystać dobrowolnie, w każdej chwili. Inne rzeczy po prostu jakoś… wiedziała. Nie mogła przywołać ich sama, informacje po prostu przychodziły.
Za dziesięć dni, o dwudziestej pierwszej dwanaście, będzie padał deszcz. Helga będzie miała dwóch synów i dwie córki. Za dwa dni w drodze do domu Godryk potknie się o kamień. Za dwadzieścia pięć lat opuścisz szkołę.
Hogwart nie był jeszcze wybudowany, kiedy się tego „dowiedziała się”. Nie miała pojęcia, którą szkołę opuścisz, ani dlaczego, po prostu wiedziała, że tak się stanie.
Tak samo, jak wiedziała, że będziesz potrzebować tej krypty i zaklęcia identyfikującego duszę na jej wejściu.
Jednak nie miała pojęcia, dlaczego.

***

Ollivanderowie.
Twoja różdżka.
Siostrzana różdżka różdżki Voldemorta. Nie mogą walczyć przeciw sobie.
SIOSTRZANE różdżki. W tym słowie zawiera się sedno sprawy. Voldemort przede wszystkim jest twoim spadkobiercą. Złym, opętanym... szalonym dziedzicem, ale nadal dziedzicem.
Jesteś jedynym, mającym moc zabicia go. To nie jest aż tak bardzo dziwne, ale i nie jest usprawiedliwione. On jest twoim spadkobiercą, krwią z twojej krwi. Nie powinieneś jej przelewać. W pewnym sensie jeśli on krwawi, ty również. Nawet jeśli w tobie, Harrym Potterze, nie płynie kropla tej krwi, to wciąż...
W rzeczywistość, płynie – prawdopodobnie... Twoje oczy są zielonymi oczami Slytherina. Takie same miał Salazar i takie same miała twoja matka (Lily). Niektóre moce i umiejętności są dziedziczne, a ty musiałeś je po kimś dostać.
Jesteś spadkobiercą samego siebie.
Jednak nie możesz być niczego pewien, póki nie dostaniesz się do swojej skrytki. Gdzieś w niej jest samoaktualizujące się rodzinne drzewo genealogiczne. Twoja matka prawdopodobnie pochodziła z długiej linii charłaków, z tego powodu uważano ją za czarownicę mugolskiego pochodzenia...
Ale z drugiej strony, jesteś bardzo podobny do swojego ojca zarówno w swoim przeszłym, jak i w teraźniejszym wcieleniu. Na podstawie niezbitych faktów wiesz, że twój ojciec nie pochodził od... Slytherina.
Grrrr, magia po prostu lubi wszystko komplikować.
W każdym razie, stara różdżka jest w twojej skrytce. Teraz potrzebujesz jej z powodu Priori Incantatem, ale za parę lat już będzie ci zbędna.
Pod wpływem silnych emocji, nawet bez użycia różdzki, można używać mocy magicznych. Tutaj przydadzą ci się twoje empatyczne zdolności. Umożliwą ci korzystanie z magii bezróżdżkowej. Przy bardziej skomplikowanych zaklęciach będziesz musiał wymawiać formuły i robić odpowiedni ruch ręką (zamiast różdżką). Ale długa droga jeszcze przed tobą. Twoja moc wciąż rośnie i dojrzewa, a jeszcze kilka lat minie, zanim osiągniesz granice swoich możliwości. Po tym, jak magia przestanie się rozwijać, będziesz musiał ją oszlifować. Proces ten nie jest ani łatwy, ani szybki. I bez względu na to, że już teraz posiadasz wiedzę teoretyczną, dopiero wtedy będziesz mógł praktykować bardziej skomplikowaną bezróżdżkową magię.
Jesteś oburęczny. Jako Salazar wolałeś lewą rękę, a jako Harry jesteś praworęczny. To jest trochę mylące. Tego ranka, kiedy czekałeś na Weasleyów, by iść na Ulicę Pokątną, nie wiedziałeś, którą ręką wziąć różdżkę.
Chwyciłeś ją… obiema.

***

– Harry, kochaniutki, czy potrzebujesz iść do Gringotta? – Pani Weasley pyta cię parę minut po twoim wejściu na Pokątną.
– Tak, pani Weasley.
Kobieta przytakuje.
– Więc najpierw tam pójdziemy. My również musimy iść do naszej skrytki.
Wchodzisz do Gringotta. Hermiona i jej rodzice zostawiają cię z Weasleyami i idą wymienić trochę mugolskich pieniędzy.
– Najpierw pójdziemy do twojej skrytki, a potem do naszej, zgadzasz się, Harry? – pyta pani Weasley.
– A czy nie mógłbym pójść sam do mojej skrytki? – ciągniesz i nie pozwalając sobie przerwać, szybko dodajesz: – W ten sposób będzie szybciej. Nasze skrytki są w różnych częściach banku i zaoszczędzimy sporo czasu, jeśli skorzystamy z osobnych wózków.
Zastanawia się nad twoimi słowami, ale widzisz, że wciąż się waha. Uśmiechasz się nieznacznie, aby ją uspokoić.
– Nic się nie stanie, jeśli pójdę sam, pani Weasley. Bank Gringotta jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc, jakie istnieją. Wątpię, aby jakiś śmierciożerca mógł mnie tu skrzywdzić.
Nie możesz tego wytrzymać! Podążają za tobą wszędzie. Kiedy jesteś na Privet Drive, musisz być blisko domu z powodu ochrony. Kiedy jesteś w czarodziejskim świecie, musisz mieć eskortę (rodzinę Weasleyów). Nie możesz iść sam na Pokątną. Cieszysz się z ich towarzystwa, naprawdę się cieszysz, ale to już zdecydowanie za dużo. Chcesz, by zostawiono cię w spokoju! Musisz zrobić i kupić parę rzeczy bez świadków. Nie wszystko, czego chcesz, jest legalne. Niektóre z tych rzeczy są... mroczne. Nie tak naprawdę, ale ludzie w tych czasach...
"Głupie ministerstwo i ich kryteria. Nie mają pojęcia, co to jest mrok...”
Wzdycha, przerywając ci rozmyślania.
– Wiem, ale nie przeszkadza mi, jeśli stracimy trochę czasu...
– Tak będzie lepiej, pani Weasley.
– Jeśli jesteś pewny... – Wciąż wygląda na niezdecydowaną. Potakujesz głową.
– Ron, Ginny, dalej. Idziemy! – woła do swoich dzieci.
– Tak, mamo. – Ron odpowiada matce, a następnie zwraca się do ciebie. – Do zobaczenia później, stary.
– Taaa...
"W końcu! Myślałem, że ona nigdy się ode mnie nie odczepi."
Wychodzą, by odszukać wolnego goblina. Ty robisz tak samo. Znajdujesz jednego, zaczytanego w tygodniku "Czarownica".
– Przepraszam – zwracasz się do niego. Podnosi głowę znad magazynu, żeby na ciebie spojrzeć.
– Taaak? – cedzi, niezadowolony, że mu przeszkodzono.
– Muszę iść do mojej skrytki.
Niechętnie odkłada gazetę. Mierzy cię wzrokiem od góry do dołu i zatrzymuje wzrok na twojej bliźnie.
– Klucz, panie Potter?
– Nie mam go. – Marszczy brwi. – Muszę iść do skrytki S – mówisz, a oczy goblina na chwilę się rozszerzają, po czym powracają do normalnych rozmiarów.
– Czyżby? – pyta, szyderczo się uśmiechając.
– Taaa.
– Nie wiem, skąd się pan o niej dowiedział – wypytuje.
– To jest moja skrytka. Jak mógłbym o niej nie wiedzieć.
Goblin prycha.
– Proszę za mną, pokażę panu drogę. – Wstaje i podchodzi do najbliższego goblina. – Fenhook, przypilnuj mojej gazety.
Fenhook kiwa głową. W jego oczach pojawia się dziwny błysk.
– Fenhook! Nawet nie waż się jej czytać. – Wspomniany goblin uśmiecha się słodko.
– Oczywiście, że nie będę.
Twój goblin kiwa podejrzliwie głową, ale mimo wszystko odwraca się w kierunku wyjścia.
– Możesz mi zaufać – dodaje Fenhook.
Twój goblin zamiera się na chwilę i po sekundzie czy dwóch podbiega do swojego biurka, chwyta "Czarownicę" i biegnie z powrotem do ciebie.
– Czy możemy, panie Potter? – pyta, próbując brzmieć dostojnie.
– Prowadź. – Podążasz za mamroczącym goblinem do wózka.
– Naprawdę nie wiem, skąd pan wie o krypcie S, ale jestem zobowiązany do tego, by pana tam zabrać. Zostawiono instrukcje, jak postępować z tą kryptą. Według nich, jestem zobowiązany do zaprowadzenia do niej każdego, kto o nią zapyta. Przynajmniej do czasu, gdy zgłosi się prawowity właściciel. Jednak będzie musiał pan sam ją otworzyć – szydzi z ciebie.
– Wiem – odpowiadasz z błyskiem w oku, a on spogląda na ciebie powątpiewająco.
– Zobaczymy. Nie jest pan pierwszym, kto chce spróbować – mówi nieco sadystycznie. Unosisz pytająco brew, ale on już nic nie mówi. Po chwili podjeżdżacie pod drzwi krypty. Są jednolicie czarne, ze srebrnym S na środku i dwoma ożywionymi, zielonymi wężami, ścigającymi siebie nawzajem.
:Dosssstanę cię! Ty oślizgły wężu, wracaj tutaj z powrotem!:
:Nie złapiesz mnie, nie złapiesz:
:Wrrrrr:
Drugi wąż zatrzymał się, spoglądając na swojego towarzysza, zdziwiony.
:Myślałem, że jessssteś wężem, a nie pssssem:
:Jesssstem wężem:
:Możesz sobie robić ze mnie durnia, ale co z tym warczeniem...:
:Nie jesssstem pssssem:
:Więc dlaczego?:
:Chłopaki: – syczysz i wyczuwasz drżenie goblina.
:Nie teraz: – odpowiada jeden z węży, nadal spoglądając na drugiego.
:Chłopaki: – syczysz ponownie.
:Nie teraz.: – Jednocześnie odwracają się do ciebie, sycząc złowrogo. Nareszcie cię zobaczyły. Ich oczy stają się czerwone i czujesz, jak strażnicy cię badają. Ból narasta i pulsuje, a ty zaczynasz się trząść. Wtedy strażnicy rozpoznają cię, a ból znika. Oczy węży powracają do normalności i razem wołają:
:Ssssalazar:
:Cześć! Dobrze wassss ponownie widzieć: – mówisz do podekscytowanych węży.
:Sssstrzegliśmy drzwi: – mówi jeden.
:Tak, tak, tak, sssstrzegliśmy!: – powtarza drugi.
:Nikogo nie wpuściliśmy do środka: – oświadcza dumnie pierwszy.
:Nie wpuściliśmy. Nie ma mowy. Nikogo.:
:Wykonaliście dobrą robotę, moi mali. Jesssst mi bardzo miło wassss widzieć, ale śpieszę ssssię. Nie mam za dużo czassssu. Czy moglibyście otworzyć drzwi?:
Dwa małe węże uśmiechnęły się szeroko, otwierając drzwi.
– Taak! – Odwracasz się w twoją lewą stronę, aby zobaczyć, że goblin zemdlał.
"Myślę, że nie spodziewał się, że te drzwi zostaną kiedykolwiek otworzone. Haha."
Cal, zabij mnie. Tak mi się nie chce pisać komentarza... Ledwie udaje mi się mieć w dalszym ciągu otwarte oczy. Jednak, chyba tylko z miłości do ciebie (bez podtekstów ^^) naskrobię ci pare zdań... Czemu nikt tego nie komentuje? Wyjdę na skąpą jędzę, bo komentarz będzie okropnie krótki. Aż nieprzyzwoicie.
Strasssznie lubię to czytać - ale jeszcze nie sięgnęłam po oryginał. Może kiedyś... Zdecydowanie w moim rankingu najlepiej wypadł do tej pory rozdział pierwszy i drugi. I trzeci. Takie mroczne, a jednocześnie naprawdę wciągające. Och, w ogóle wszystko jest świetne.
Nie ma to jak bardzo rozwinięta konwersacja Harry'ego z Dumbledore'em (rozdział 3). Gdzieś tutaj Amy Brown pisała, że nie podoba jej się ta narracja. Nie zgodzę się! Właśnie ona sprawia, że opowiadanie jest... inne. Niesamowite.
Będę się czepiać, ale:

– Taak! – odwracasz się w twoją lewą stronę, aby zobaczyć, że goblin zemdlał.
Zapis dialogu; "Odwracasz"

I bez względu na to, że już teraz posiadasz wiedzę teoretyczną, dopiero wtedy będziesz mógł praktykować bardziej skomplikowaną bezróżdżkową magię .
Nie powinno być spacji przed kropką.

– Harry, kochaniutki, czy potrzebujesz iść do Gringotta? – pani Weasley pyta cię parę minut po twoim wejściu na Pokątną.
"Pani" - wielka litera.

– Tak, mamo – Ron odpowiada matce, a następnie zwraca się do ciebie. – Do zobaczenia później, stary.
Kropka po "mamo".

:Dosssstanę cię! Ty oślizgły wężu, wracaj tutaj z powrotem!
(...)
:Możesz sobie robić ze mnie durnia, ale co z tym warczeniem...

Twój pierwszy post w tym temacie:
Wężomowa:
:Dumbledore lubi Cytrynowe Dropssssy:
Po wykrzykniku i wielokropku brakuje kończącego wężomowę dwukropka.

Nie wiem jak stoi tłumaczenie - nie podejrzewam, aby były jakieś zgrzyty.
Mówiłam już, że bardzo się cieszę na nowy rozdział? Trzeba teraz trochę posłodzić, nie? ^^
Wena, czasu na tłumaczenie i czego tam sobie jeszcze chcesz ^^
Ściskam w oczekiwaniu na kolejny rozdział,
Ciri
Tak szczerze to mam lenia i nie chce mi się komentować, no ale musze jakoś udobruchać twojego grubego Wena. Gryfiaku, nie obrażaj się na mnie.

Dobra, skoro już nie jesteś obrażony (bo nie jesteś, prawda? *robi słodkie oczka*) to powiem, że z powodu wyżej wymienionego lenia, pozwolę sobie skomentować tylko ostatni rozdział (ale na swoją obronę mam również to, że ledwo wróciłam z pracy i jestem straaasznie zmęczona).
Lubię ten rozdział. Może i znajdą się o wiele lepsze, ale podoba mi się. W sumie myślę, że to przez ten opis skrytki S w banku Gringotta.
Za każdym razem, gdy czytam rozmowę goblina z Harrym uśmiecham się do siebie. Podoba mi się jak on sobie z niego kpi, ale mimo wszystko muszę przyznać, że autorka przesadziła z reakcją goblina, kiedy drzwi skrytki otworzyły się. Fakt, mógł być zszokowany, zdziwiony itp., ale żeby zaraz na zawał schodził? xD (No dobra, może i nie zszedł na zawał, ale, mówię Ci, było blisko!)

Całuję,
yunne.
Zbetowane przez formicę. Jeśli zostały jakieś błędy, to wskażcie w komentarzu
Rozdział możecie zawdzięczać mojemu niesfornemu Wenowi, który wziął się w sobie i pomógł mi potłumaczyć (zwłaszcza dzięki licznym komentarzom, za co pięknie, wraz ze mną, dziękuje). Możliwe, że gdyby nie to, rozdział widzielibyście dopiero za tydzień. Następny rozdział wtedy, kiedy to stworzonko postanowi wziąć się za tłumaczenie – przez co może to trochę potrwać.

Rozdział 7
Ty nigdy nie byłeś spokojny.

Helga była dobrą duszą. Nie była piękna, ale na pewno też nie brzydka. Zawsze opanowana.
Ty nigdy nie byłeś spokojny. Czasem przerażająco opanowany, ale tak naprawdę nigdy nie spokojny.
Przez samo spojrzenie na twarz Helgi można było poznać, że to osoba o silnym charakterze. Nieco za duży nos wcale nie odejmował jej urody. Oczy zdawała się mieć w tym samym kolorze, co długie i faliste włosy o barwie bursztynu. W rzeczywistości były ciemniejsze o kilka odcieni. Na jej twarzy zwykle gościł miły uśmiech i często lubiła się śmiać. A wtedy rozbrzmiewał bogaty, dźwięczny i bardzo zaraźliwy śmiech. Wysoka, ale bez przesady. Bardzo otwarta i miała mnóstwo przyjaciół.
Czasem byłeś o nią zazdrosny, o jej otwartość i optymizm.
Nigdy nikomu nie pozwoliła powiedzieć o tobie złego słowa (Godryk i Rowena byli wyjątkiem). Z tego powodu nikt o tobie przy niej nie wspominał.
Nikt nie miał o tobie nic dobrego do powiedzenia.
To cię raniło.
Nie przyznawałeś się do tego.
Szydziłeś z niej, piorunowałeś ją wzrokiem, unosiłeś brew i uśmiechałeś się kpiąco. Nie doceniałeś jej i jej zasług
Ale ona broniła swojego zdania i się nie poddawała. Twoje słowa raniły ją. Zawsze. Nigdy tego nie pokazywała. Była na to zbyt dumna. Ale wiedziałeś.
Zawsze wiedziałeś.
Dzięki swoim umiejętnościom odczuwałeś jej ból, a ten nasilał twój własny.
Uważała cię za brata. Ty nigdy nie widziałeś w niej swojej siostry. Dobrą przyjaciółkę, tak – ale nikogo więcej. Nigdy sobie na to nie pozwoliłeś. Było to możliwe, i mimo takiej możliwości nigdy do tego nie doszło. Odsunąłeś się od niej i Roweny... od wszystkich. Próbowałeś w ten sam sposób postąpić z Godrykiem, ale się nie udało. On znał cię zbyt dobrze.
Helga nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo byłeś jej wdzięczy za to, że cię broniła, jak bardzo ją szanowałeś. Miała wrażenie, że lubisz ją mniej, niż to było w rzeczywistości.
Jedną z cech, z której słynęła, była jej lojalność. Z łatwością wszystkich nią obdarzała. Nie wiele trzeba było starań by ją zdobyć, za to dużo by stracić. Czasami potrafiła ślepo zaufać. Niekiedy nie dostrzegała rzeczy oczywistych. Dla niej wszystko było czarne i białe. Wciąż nie możesz zrozumieć, dlaczego tobie zaufała. Zabrało jej to sporo czasu, ale wciąż... Prawdopodobnie byłeś wyjątkiem od reguł, którymi się kierowała. Była stronnicza. Była Światłem, a ty... nie. Nie mogła zrozumieć, że czasami dwoje ludzi z różnym zdaniem na jeden temat może mieć rację. Popełniała błędy, ale była dobrą kobietą, wspaniałą przyjaciółką.
Ty, z drugiej strony, jesteś zupełnie inny. Wiesz, czym jest lojalność, ale zachowujesz ją dla nielicznych. Tak samo z przyjaźnią. Rzadko ją ofiarowujesz, ale każda rozpoczęta trwa do końca życia. Wtedy wiele możesz wybaczyć. Małe, czy duże zdrady. Mogą cię ranić głęboko, ale ty tylko zamykasz oczy i pozwalasz im odejść w zapomnienie. Twój wewnętrzny wąż nie przerywa snu.
Ale jest granica, taka, której nie należy przekraczać. Jej naruszenie budzi węża ze snu.. A co, jeśli ktoś... przekroczy tą linię?
Nie ma przebaczenia.

***

Weszła do pokoju nauczycielskiego i rozejrzała się wokoło. Jej oczy spoczęły na siedzącej daleko – po lewej stronie stołu – osobie, czytającej książkę.
– Evana? – zapytała, ale nie podeszła bliżej.
– Tak? – odparła kobieta, nie podnosząc wzroku
Helga milczała przez pewien czas.
– Co się stało? – W końcu zadała pytanie.
– Nic, Helgo. – Odpowiedź przyszła natychmiast.
– ...
– ...
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Zrobiłam co? – Zainteresowała się Evana, pomiędzy jednym a drugim kreślonym właśnie słowem.
– Rozpuściłaś tę plotkę. Wiesz, jak Hogwart wiele dla niego znaczy, jak bardzo kocha nauczanie. Teraz będzie zmuszony odejść. Dlaczego to zrobiłaś?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– O tej plotce, że Salazar Slytherin zaatakował ucznia mugolskiego pochodzenia – rzekła sztywno Helga, podchodząc nieco bliżej.
– Och, o tym – powiedziała, patrząc przez chwilę na bok. Wzruszyła ramionami, zanim ponownie spojrzała na książkę. – To nie ja. – Wróciła do pracy.
– Evana.
– Helga.
– Wiem, że to byłaś ty. – Stanowcze stwierdzenie.
– Nawet jeśli, to co z tego? – Odłożyła książkę na bok i podniosła się, nie obdarzając jej spojrzeniem.
– Co z tego... Nie mogę w to uwierzyć! Ty...
– Co? – spojrzała wyzywająco w jej oczy.
– ...
– ...
– Nie mogę tego zrozumieć. Wyglądaliście razem na szczęśliwych. – Błagalna prośba o wyjaśnienie.
Odwróciła wzrok.
– Byliśmy.
– Więc dlaczego?
– ...
– ...
– Myślałam, że to on zabił Dariena. – Szept.
– Że co?
– Ja... Ja wiem teraz, że to nie jest prawda...
– Co ci przyszło do głowy!? Oczywiście, że to nieprawda. To mugole zabili twojego brata, nie Salazar. On tylko przyniósł jego ciało z powrotem do Hogwartu. Przecież byli przyjaciółmi, nie mógłby...
– Wiem.
– ...
– ...
– To wszystko dla zemsty? A on nie jest nawet osobą, która sobie na nią zasłużyła.
– Myliłam się. – Desperacja.
– Poślubiłaś go. Mężczyznę, którego przez cały czas winiłaś za śmierć swojego brata. Masz z nim dziecko. Czy ty kiedykolwiek go kochałaś? A Alexander? Czy twój własny syn jest tylko narzędziem?
– Nie!
– Więc co?
– Kocham go. Kocham ich!
– ...
– To jest...
– Dlaczego pomyślałaś, że Salazar był mordercą Dariena? – przerwała jej Helga.
– Usłyszałam.
– Usłyszałam? Usłyszałam...? Tylko tyle? Oparłaś na tym, ty... Czy wzięłaś w ogóle pod uwagę, że to może nie być prawdą?
– Powiedział mi to...
– Nie obchodzi mnie od kogo to usłyszałaś! Czy masz na to jakiś dowód?
– ...
– Tak myślałam – powiedziała pogardliwie, jej oczy płonęły. – To była po prostu plotka: tak jak ta, którą ty rozpuściłaś o Salazarze. Ktoś widział go z ciałem twojego brata i doszedł do błędnych wniosków! Wiesz, co ludzie o nim myślą. Nie znają go. To, co usłyszeli, miało dla nich sens.
– ...
– Więc chciałaś się zemścić, wyszłaś za niego za mąż i miałaś z nim dziecko, więc jak tak mogłaś... Przeklinam dzień, w którym go tobie przedstawiłam.
– Ja...
– Ale coś się zmieniło, prawda? Zakochałaś się w nim.
– ...
– Już jest za późno, wiesz o tym?
– ...
– Nie ma przebaczenia.

***

– Hermiono, uspokój się. Zdąży na czas. Lepiej znajdźmy pusty przedział i tam na niego poczekajmy.
– Ale Ron! Kto wie, co ci jego krewni mu zrobili. Co, jeśli... – zaczęła, ale Ron jej przerywa.
– Będzie cały i zdrowy. Jeśli oni nie go nie puszczą, znajdzie jakiś sposób. A jeśli on czegoś nie wymyśli, to Dumbledore na pewno.
– Pewnie masz rację... – Uspokaja się.
– Chodź. Poczekamy na niego w środku.
Weszli do pociągu.

***

W przedziale.
– Ron?
– Taaa?
– Czy zauważyłeś w Harrym coś dziwnego?
– Co masz na myśli?
– Nie wiem... po prostu dziwnego.
– ...
– ...
– Zauważyłem. On... on spędza więcej czasu sam i jest bardziej skryty...
– Pamiętasz tamten dzień na eliksirach?
Kiwnięcie głową.
– Obserwowałam go. On wcale nie patrzył się na instrukcje! Po prostu...
– Cieszył się robieniem eliksiru.
– Tak! I zrobił go poprawnie. A wtedy profesor Snape...
– Obślizgły dupek – wymamrotał.
Zignorowała go.
– ... powiedział, że oszukiwał! Widziałeś jaki Harry był wściekły? Przestraszył mnie. Myślę, że nawet profesor Snape był... trochę zaskoczony.
– Zaskoczony? Sam był przerażony!
– ...
– ...
– I przez cały czas jest okropnie cichy.
– Myślisz, że coś mu się przytrafiło?
– Nie wiem. Ale powiedziałby nam, prawda?
– ...

***

– Cześć wszystkim!
– Harry!
– Stary, gdzie byłeś? Martwiliśmy się, że ci mugole robili jakieś problemy...
– Nieee. Po prostu trochę się spóźniliśmy.
*Calissa przypomina sobie, że miała wkleić dzisiaj rozdział* Uch, przez zamieszanie z moja miniaturką zapomniałam o tym.
Tradycyjnie za betę dziękuję formicy. Ten rozdział jest dedykowany wyjątkowo Altariel, która bardzo nie mogła doczekać się kolejnego rozdziału

Rozdział 8
Wszyscy popełniamy błędy

– Wiedziałaś. – Oskarżenie.
Brak odpowiedzi... Wszystko mówiąca cisza.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Ból.
Zamyka oczy, powieki opadają pod niewidzialnym ciężarem.
– Mogłaś mnie ostrzec...
Wzdycha. Wypuszcza powietrze wolno, jakby na jej piersi spoczywał ciężar, sprawiający jej niewysłowiony ból.
Uspokajasz się i ponownie zakładasz na twarz maskę, ukrywając za nią wszelkie emocję. Imitację przeraźliwej obojętności. Ale ona tego nie widzi, ponieważ jest odwrócona do ciebie tyłem. Beznamiętnym, tak niewłaściwym do całej sytuacji, głosem mówisz:
– Powinnaś była mi powiedzieć.
– Nie bądź nierozsądny, Salazarze! – mówi, szybko się podnosząc i zwracając twarzą do ciebie, wytrącona z równowagi twoim tonem.
– Nie jestem.
– Tak, jesteś. Widzę rzeczy, wiem rzeczy, ale nie możesz wymagać ode mnie...
– Nie mogę wymagać czego, Roweno?
– ...
– Wiesz, że ja nigdy bym...
– Wiem, Salazarze.
– Teraz będę musiał opuścić szkołę. Mogłaś temu zapobiec! – Maska pęka.
– Salazarze, nie rób tego.
– Nie robić czego? Nie mam prawa czuć się zranionym?
– Jasne, że masz.
– Więc, co?
Westchnięcie.
– Evana jest mi bliska.
Cisza.
– A ja nie jestem?
Wzdryga się.
– Jesteś. Ja... ja wiedziałam, że zacznie rozpuszczać plotki, przez które będziesz zmuszony opuścić szkołę. Nie "znałam" jednak żadnych konkretów.
– Myślę, że "znałaś" wystarczająco dużo.
– Nie mogłam wybierać! Wiedziałam, że ona się myli, ale nie umiałam wybrać pomiędzy dwojgiem moich przyjaciół. – Przerwa. – Więc nie zrobiłam nic.
– Nadal tego nie pojmujesz, prawda? – pytasz zasmucony. – Wybierając milczenie, wybrałaś ją.
– Ja...
– Jest pewien powód, dla którego widzące wiedzą wcześniej o pewnych sprawach.
– ...
– Mają w nie ingerować.

***

– Bellatriks. – Imię wypowiedziano miękko i delikatnie, ale mimo tego rozbrzmiewa złowrogo w ciszy ledwie oświetlonego pokoju.
Z kręgu, łamiąc szyk, wysuwa się krok do przodu postać, odziana w czerń od stóp, po czubek głowy.
– Mój panie? – mówi, trzymając schyloną w ukłonie głowę.
– Jakie przynosisz mi wieści? – pyta łagodnie, z nutką fałszywego spokoju w głosie.
Jej lekkie drżenie nie umyka jego uwadze.
– Bella? – pyta po kilku sekundach braku reakcji ze strony zapytanej, jego głos właśnie stał się trochę chłodniejszy. Wiele ludzi nie zauważyłoby tej małej różnicy.
Ale nie ona.
Bellatriks unosi głowę i spogląda na niego.
– Knot odmówił współpracy, mój panie. – Jego zielone oczy na chwilę rozbłyskują czerwienią. Bella pospiesznie spogląda w dół. – Twierdzi, że presja społeczeństwa jest wielka i nie może nic zrobić dla naszych ludzi, będących w Azkabanie.
Cisza przeciąga się.
– Crucio!
Bella krzyczy.
Zaledwie po kilku sekundach opuszcza klątwę i tym samym, fałszywie spokojnym głosem woła:
– Richard. – Inna osoba odziana w czerń wychodzi z kręgu, podczas gdy Bellatriks z trudem wraca na swoje miejsce. – Eliksir? – pyta Voldemort, patrząc na pochyloną postać.
– Będzie gotowy w dwa dni, mój panie.
– Ile jeszcze?
– To jest już ostatni. Powinien zakończyć zadanie przywrócenia tobie, mój panie, ciała takiego, jakie miałeś, zanim zaatakowałeś Potterów.
– Powinien?
– Zakończy, mój panie. – Poprawia pospiesznie Richard.
– Upewnij się, że tak właśnie będzie, Richardzie. Dla twojego własnego dobra. Nie chciałbym stracić mojego nowego mistrza eliksirów.
– Tak, mój panie. – Wycofuje się na swoje miejsce.
– Rudolphusie – mówi Voldemort. – Poprowadzisz atak na Ulicę Pokątną...

***

Śmierciożercy ponownie atakują!
Wczoraj, po raz pierwszy od czasów nieudanej akcji w Departamencie Tajemnic, przypuszczono na społeczeństwo czarodziejskie kolejny atak, przerywając tym samym ponad roczny okres ciszy i spokoju.
Wieczorem trzeciego września, około dwudziestu pięciu śmierciożerców przeszło przez Ulicę Pokątną.
Trzynaście osób poniosło śmierć, dwadzieścia siedem jest rannych. Władze twierdzą, że wyżej wspomniana akcja śmierciożerców była tylko przykrywką dla przeprowadzonego niemal równocześnie ataku na Azkaban. W wyniku tych działań zbiegli przetrzymywani w więzieniu poplecznicy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, włączając Lucjusza Malfoya, członka Wewnętrznego Kręgu ...
Więcej informacji na stronach: trzeciej, czwartej oraz piątej.
Jonas Mardey dla Proroka Codziennego.

***

– Harry? – zapytała się niepewnie.
– Tak, Hermiono? – pytasz, bez odrywania oczu od artykułu.
– Czy cokolwiek poczułeś? – Patrzysz na nią. – Miałam na myśli twoją bliznę.
– Nie. – Ponownie zaczynasz czytać, ale wciąż czujesz na sobie jej oczekujące spojrzenie. "Irytująca szl... ee... cholera, myślałem, że robię jakieś postępy. Irytująca... dziewczyna. Tak... Irytująca dziewczyna." Decydujesz się zaspokoić jej ciekawość. – Znalazł sposób, by całkowicie zablokować połączenie. Nie poczułem nawet ukłucia.
Co jest prawdą. Voldemort znalazł jakiś sposób. Nawet jeśli on by tego nie zarobił, to sam bym mógł je zablokować dzięki mojej... starej znajomości magii umysłu"
– Och, dobrze.. – Przerwa. – Harry?
"CHCĘ PRZYCZYTAĆ MOJĄ GAZETĘ! ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!" Patrzysz na nią i mówisz grzecznie.
– Tak, Hermiono? – "ODCZEP SIĘ!" – Potrzebujesz czegoś?
– Więc, my – spojrzała tutaj na Rona, a on przytakuje – martwimy się o ciebie.
"Och, więc oni się martwą. Haha." Nieznacznie marszczysz brwi i udajesz zdziwionego.
– Dlaczego się o mnie martwicie?
Waha się.
– Jesteś inny.
– Inny? Jak to?
– Nie jestem pewna. Po prostu jesteś.
– Po prostu jestem? Dobrze, więc jestem inny. – Wstajesz. – Spóźnimy się na zajęcia.
– Harry?
Wzdychasz.
– Po prostu... było mi ciężko po tym, jak Syriusz zmarł i... Teraz jesteśmy na naszym siódmym roku i nie wiem, co będę robił po Hogwarcie... Czy dożyję do moich osiemnastych urodzin, z czyhającym na mnie Voldemortem...
"To jest to! Graj na litości, może wtedy zostawi mnie w spokoju..."
– Och Harry! Wszystko będzie w porządku. Przejdziemy przez to.
"Tak! Hahaha."
– Czy teraz możemy iść do klasy? – pytasz z okropnie strapioną miną.
– Tak, chodźmy. – Przerwa. – Wszystko będzie w porządku, Harry. – Kładzie rękę na twoim ramieniu, próbując cię pocieszyć i okazać wsparcie. Razem idziecie na zajęcia.

***

– Jest już skończona?
– Jeszcze nie, Godryku.
– Kiedy pozwolisz mi ją zobaczyć?
– Nigdy nie powiedziałem, że to zrobię – mówisz z udawaną powagą.
– Salazarze! – krzyknął zaniepokojony.
Uśmiechasz się przebiegle.
– Spokojnie. Będziesz pierwszym... i tak naprawdę jedynym człowiekiem, który oprócz mnie zobaczy moją komnatę...
Patrzy na ciebie z powagą.
– Nie chcesz powiedzieć Heldze i Rowenie?
– Nie. I ty także tego nie zrobisz, Godryku. – To co miało być twoim żądaniem, brzmi niemal jak usilna prośba.
Wzdycha.
– Nie martw się, nie powiem. Bez względu na to, że nie rozumiem, dlaczego życzysz sobie, by zachować to w tajemnicy. – W jego stwierdzeniu ukryte jest pytanie.
– Wkrótce opuszczę szkołę i chcę mieć tutaj swoje własne miejsce. Żebym czasami mógł tu wracać... Nikt nie będzie wiedział, a reputacja szkoły nie zostanie wystawiona na niebezpieczeństwo. Wiesz, że kocham Hogwart tak mocno jak ty.
– Wiem. Więc dlaczego mi powiedziałeś, skoro nie chciałeś, by ktokolwiek o tym wiedział?
Przerwa.
– Ty jesteś moim bratem.
Godryk uśmiecha się, słysząc twoje słowa.
– Jak chcesz ją nazwać? – pyta ni z tego, ni z owego.
– Co?
– Twoją komnatę. Musisz nadać jej jakieś imię. – Wyjaśnia podekscytowany.
– Nie mam pojęcia. Masz jakiś pomysł?
– Co myślisz o... Komnacie Tajemnic?
Szkoła jest zła. A raczej zUa. Wen z Gryffindoru i Wen od Tłumaczeń (tak, te puchate stworzonka) stwierdziły, że szkoła na nie pozytywnie nie działa. Stąd ten mały poślizg. Mam nadzieję, że wkrótce się ożywią i pomogą mi w tłumaczeniu kolejnego rozdziału. Za betę dziękuję formicy.

Rozdział 9
Oni wszyscy są źli

– ... ci obślizgli Ślizgoni!
– Nie wszyscy są źli, Ron.
– Hermiono, jak możesz tak mówić? Przecież to sami przyszli śmierciożercy! Wszystko, co potrafią, to czołganie się u stóp Sama-Wiesz-Kogo...
– Ron!
"Mój dom... Co oni zrobili z moim domem?"
Ron energicznie potrząsa głową.
– To jest dom Sama-Wiesz-Kogo...
"Nie, nie jest."
– On jest dziedzicem Slytherina. Wszyscy jego zwolennicy byli w Slytherinie.
– A Glizdogon – sprzeciwia się Hermiona.
Wasz przyjaciel milczy przez chwilę.
– No dobra, większość jego zwolenników wyszło z tego domu. To nadal nie zmienia faktu, że są źli. Tak samo, jak Salazar Slytherin...
Ziewasz.
– Wątpię, by inni Założyciele z nim współpracowali, gdyby był zły, Ron.
– Ależ, Hermiono! To właśnie on zbudował Komnatę i umieścił w niej bazyliszka! Nie chciał, aby szkoła była otwarta dla uczniów mugolskiego pochodzenia...
– Nie chciał uczyć mugolaków z powodu uprzedzeń... – powiedziała. "To nie do końca prawda." – To wcale nie znaczy, że był zły. – "Nie jestem."[i]
– A bazyliszek?
– ...
– Widzisz? Oni wszyscy są źli.
– Niewiele brakowało, a ja też zostałbym przydzielony do Slytherinu – mówisz neutralnym tonem.
Stają w miejscu jak wryci, lecz ty idziesz dalej.
– Co? – pyta Ron i oboje równocześnie przyspieszają, by cię dogonić.
– Powiedziałem, że prawie zostałem przydzielony do Slytherinu. Czy nienawidziłbyś mnie, gdyby tak się stało, Ron?
– ...
– Prawdopodobnie nie bylibyśmy przyjaciółmi. Odepchnąłbyś mnie, gdy tylko tiara to oświadczyła.
– Nie mógłbym...
– Tak, mógłbyś. Czy ja też jestem zły, Ron? Przecież jestem jednym z nich, więc muszę być – ciągniesz, spoglądając na niego pytająco.
– Ale... ale nie jesteś jednym z nich, stary. Jesteś w Gryffindorze, zostałeś wybrany...
– Błagałem tiarę, aby mnie nie umieszczała w Slytherinie – mówisz z kamienną twarzą. – Ale tam właśnie należę. Gryffindor był drugi.
– ...
– Dlaczego ją prosiłeś, by cię tam nie przydzielała? – pyta Hermiona.
Wzdychasz.
– Byłem uprzedzony. Hagrid powiedział mi, że oni wszyscy są źli i wtedy poznałem Malfoya... – Ron parsknął. – ... a następnie spotkałem Rona. Dodatkowo powiedziano mi, że zabójca moich rodziców był w tym domu. Dlatego błagałem. Myliłem się, potępiając cały dom z powodu paru czynów kilku jego członków. – Wzruszasz ramionami. – Miałem jedenaście lat, nie miałem o tym żadnego pojęcia.
– ...
– Czy myślisz, że jestem przyszłym śmierciożercą?
– Nie! – krzyczy Ron, zgorszony. – Ale [i]ty w Slytherinie!? Jesteś po prostu za... miły. "Miły?"
Hermiona nadal milczy.
– Ilu Ślizgonówznamy? Malfoya i jego goryli. W rzeczywistości, jedynym do którego się w ogóle odzywamy jest Malfoy. Nie znamy ich, więc jak możemy ich osądzać? – wyjaśniasz, próbując go przekonać.
To, co myślą, ma dla ciebie znaczenie. Jeśli nie mogą zaakceptować tego, to jak mogliby zaakceptować to, kim jesteś?
– Dlaczego nam nie powiedziałeś? – pyta Hermiona.
Wahasz się.
– Na początku bałem się waszej reakcji. Na drugim roku myślałem, że to efekt uboczny mojego połączenia z Voldemortem. Później nie miało to już żadnego znaczenia – mówisz, wzruszając ramionami. – Teraz... mówię wam, ponieważ może to pomóc Ronowi w zrozumieniu kilku rzeczy. Poza tym to jest prywatna sprawa. Nigdy mi nie powiedzieliście, co wyszeptała wam tiara. Istnieje powód, dla którego tylko ostateczną decyzję wykrzykuje głośno.
Dziewczyna kiwa ze zrozumieniem głową.
– Czy ja wiem, stary – szepcze Ron. – Rozumiem, co masz na myśli, ale... Dam im kredyt zaufania, dobrze? Lubisz bycie Gryfonem? – Zadaje nieoczekiwanie pytanie.
– Co?
– No, powiedziałeś, że należysz do Slytherinu...
– To wcale nie znaczy, że w Gryffindorze nie ma dla mnie miejsca. – "Chociaż Godryk popłakałby się ze śmiechu, gdyby kiedykolwiek tam mnie zobaczył." – Pomyśl, Ron, weź za przykład Hermionę. Z łatwością mogłaby być w Ravenclawie, jednak nie jest. Ale to wcale nie oznacza, że wcale by tam nie pasowała.
– Wolałbyś być w Slytherinie? – pyta Hermiona.
Przerwa.
– Nie. Gdybym tam był, prawdopodobnie nie bylibyśmy przyjaciółmi.
Ron wzdycha.
– Mi to bez różnicy, stary, dopóki tylko nie zaczniesz być przyjazny dla Malfoya.
– Nawet bym o tym nie pomyślał, kumplu – odpowiadasz, w duchu wzdychając z ulgi.

***

Znów urządzasz sobie nocną przechadzkę. Nawet nie zauważyłeś, kiedy wszedłeś na terytorium Ślizgonów. "Gawędzisz" z Hogwartem, kiedy nagle daje ci on delikatnego kuksańca w bok i "milknie". Po minucie czy dwóch słyszysz kroki.
Blisko.
Bliżej.
Tutaj.
– Hej, Pottuś! Co się stało? Porzucony przez swoich pomagierów?
Obracasz się tylko i spoglądasz na niego zimno..
– Zjadłeś swój język, Potter?
Cisza.
– Czy ty farbujesz swoje włosy? – pytasz.
– Co?
– Twoje włosy. Koloryzujesz je? To nie blond, są praktycznie białe... farbujesz?
– Nie!
– A wyglądasz, jakbyś to robił.
– Ja nie... – Zaczyna oburzony, po czym przerywa i mruży oczy. – Co robisz w lochach?
Wzruszasz ramionami.
– Przechadzam się?
– Nie pogrywaj ze mną w takie gierki, ty ohydny mieszańcu.
– ...
– Co? Nawet nie potrafisz obronić się bez pomocy wiewióra i szlamy?
– ...
– Nie mam pojęcia, dlaczego trzymasz sztamę z tym zdrajcą krwi... a, czekaj! Twoi rodzice byli dokładnie tacy sami. Matką szlama, a ojciec zdrajcą krwi. Nic dziwnego, że jego rodzice nie chcieli mieć z nim nic wspólnego po tym, jak poślubił to... plugastwo. Miał szczęście, że nie został wydziedziczony. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek spotkałeś swoich dziadków?
"Co?"
– Nigdy o tobie nie wspominają... Zgaduję, że za bardzo się ciebie wstydzą. – Słuchasz, próbując ukryć swoje zaskoczenie. "Moi dziadkowie wciąż żyją?"
– Nie, żebym ich winił. Ostatecznie przecież twoja matka była brudną szla...
Masz już zdecydowanie dość jego monologu i decydujesz się... mu przerwać – łagodnie rzecz ujmując. Robisz szybki krok w przód i lewym przedramieniem przypierasz go do muru. Unieruchamiasz go, wciskając łokieć w te małe zagłębienie tuż pod szyją i równocześnie sięgasz po swój sztylet (ten z krypty, z małymi zielonymi wężami wygrawerowanymi na czarnym uchwycie). Zaczynasz wodzić ostrzem po jego policzku, kreśląc długie linie, uważnie, jednak na tyle, by nie przeciąć skóry, czy upuścić krwi. Patrzysz w jego szeroko otwarte oczy i widzisz strach, czujesz jak delikatnie drży. Znów spoglądasz na swój sztylet. Pozostajesz w tej pozycji przez około minutę, powoli wodząc ostrzem, nie mówiąc ani słowa. W końcu nacinasz skórę i pozwalasz wypłynąć jednej, małej kropli krwi, po czym chowasz sztylet. Lecz twój łokieć pozostaje tam, gdzie był.
Ponownie spoglądasz w jego oczy.
– Malfoy, nie obrażaj moich rodziców. A jeśli już przy tym się upierasz, to przynajmniej opieraj się na faktach. Moja matka nie była szlamą. Jej ojciec był charłakiem, więc była właściwie pół-krwi. – Twój głos jest niemal jak śmiertelny szept.
Chwieje się nieco, gdy go puszczasz. Próbuje odzyskać swoją godność (i niestety mu się to udaje).
– Kłamiesz – mówi z przekonaniem.
– Czyżby? – odcinasz się, unosząc brew, równocześnie bawiąc się swoim sztyletem.
Ostrożnie spogląda na broń, po czym odpowiada:
– Panieńskim nazwiskiem twojej matki było Evans. Nie ma żadnej magicznej rodziny o tym nazwisku.
– A skąd ty wiesz, jakie panieńskie nazwisko nosiła moja matka?
Brak reakcji.
"Hmm, znaj wroga swego? Powinienem mu powiedzieć? Dlaczego nie..."
– Mój dziadek został osierocony, gdy był mały. Został zaadoptowany przez mugoli. Ponieważ był charłakiem, nigdy nie dostał listu-zaproszenia z magicznej szkoły i nigdy nie dowiedział się o swoich magicznych korzeniach.
– Jeśli nigdy nie wiedział, to w takim razie jak ty możesz?
Uśmiechasz się.
– Poszukiwania.
– Z której magicznej rodziny pochodził?
– Nie powiem. Ale zdziwiłbyś się. – Uśmiechasz się szeroko.
– Z której? – żąda.
Nie odpowiadasz na powtórzone pytanie. Zamiast tego odwracasz się i odchodzisz.
– Potter, nie odwracaj się do mnie plecami!
Ignorujesz jego wołanie. Nucisz zadowolony, zostawiając za sobą złoszczącego się Malfoya. Na rogu skręcasz w lewo, zmierzając do gryfońskich dormitoriów. "Więc moi dziadkowie żyją?" Uśmiechasz się złośliwie."Myślę, że przyszła pora, aby ich odwiedzić."
No i doszłam do momentu, gdzie poprzednie tłumaczenie stanęło. Tak więc życzę miłego czytania – rozdział następny może jednak być później, jako że jeszcze dzisiaj wybieram się nad morzem i przez ponad siedem, osiem dni nie będę miała dostępu do mojego komputera.
Za zbetowanie bardzo, ale to bardzo dziękuję formicy.

Rozdział 10
Zrań mnie prawdą

Drodzy dziadkowie,
Kilka tygodni temu zostałem poinformowany o waszym istnieniu. Byłem zaskoczony. Zawsze mi mówiono, że nie mam żadnych żyjących krewnych, poza ciocią Petunią i jej synem. Przez pewien czas (chciałbym dodać, że był on bardzo krótki), po otrzymaniu tej informacji byłem do niej nastawiony... dość sceptycznie.
Jednak szybko zmieniłem swoje zdanie.
Złożyło się na to kilka powodów.
Po pierwsze: było to możliwe. Jeszcze kilka dni temu nawet nie znałem waszych imion. Muszę stwierdzić, że byłem bardzo naiwny, skoro ślepo wierzyłem w to, co ludzie mi powiedzieli. Nigdy nie przypuszczałem, że mogą mnie okłamać. I biorąc pod uwagę to, że byłem niedoinformowany, łatwo im przyszło coś takiego przede mną ukryć,
Po drugie: człowiek, który mi to powiedział, nie kłamał. Chciał mnie zranić i zakpić ze mnie. Prawda była jego najlepszym narzędziem.
Nie jestem pewny, czy powinienem się z wami kontaktować. Wy nigdy nie próbowaliście i nie chcieliście mieć ze mną nic wspólnego. Ale szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to, czego wy chcecie.
Zbadałem historię naszej rodziny tak dogłębnie, jak tylko mogłem. Chciałem potwierdzić pewne fakty. Na przykład mój... informator powiedział mi, że chociaż nie chcieliście mieć nic wspólnego z moim ojcem (i jego rodziną), to jednak nigdy go nie wydziedziczyliście, a więc również i mnie. Jeśli byłoby inaczej, nie nosiłbym nazwiska Potter.
Zdziwiło mnie to, że żaden z moich przyjaciół nigdy mi nie powiedział o innych Potterach. Musieli wiedzieć... przynajmniej moi przyjaciele, pochodzący z rodzin czystokrwistych. Zastanawiając się nad tym, doszedłem do kilku wniosków. Jednym z nich (najbardziej prawdopodobnym) jest to, że myśleli, iż ja wiem i nie chcieli mi przypominać o czymś tak... nieprzyjemnym. Nigdy ich o to nie spytałem i nie mam zamiaru. Przyznaję, że boję się odpowiedzi.
Często się zastanawiam, co mogłoby się stać, gdybym nie został przygarnięty przez ciotkę Petunię. Jedną z niewielu rzeczy, w których ona i ja (i reszta domowników) się zgadzaliśmy było to, że nie darzymy się sympatią (mówiąc łagodnie).
Mogliście mnie stamtąd zabrać, czego nigdy nie zrobiliście. Nie mogę nic poradzić na to, że... nienawiść to mocne słowo, nie uważacie? Nie mogę nic na to poradzić, że... bardzo was nie lubię. Tak...
Dowiedziałem się także tego, że gdyby moja matka była przynajmniej pół-krwi czarownicą, to byście ją tolerowali. W tej sprawie jesteście... mniej zawzięci niż większość czystokrwistych czarodziei. Jeśli jest to prawda, a wy akceptujecie czarodziei półkrwi, to zastanawiam się, dlaczego nie mnie? Jestem ciekawy, a ponieważ żaden z moich wniosków, do których doszedłem, nie są wystarczające, zdecydowałem się zapytać. Będę wdzięczny za odpowiedź.
Ach, tak. Jest jeszcze jedna rzecz, którą musicie mi wyjaśnić. Syriusz nie był tylko moim ojcem chrzestnym, ale także moim kuzynem, prawda?
Harry J. Potter
P.S. Ten list obłożyłem zaklęciem "przymusu", więc poczujecie silną potrzebę przeczytania i nie będziecie chcieli go zniszczyć, zanim nie przeczytacie (przynajmniej jedno z was). Nie miałem zamiaru próbować jeszcze raz. Nie po to napisałem ten list, by został wyrzucony zaraz po tym, jak zobaczycie, kto go napisał.

***

– Co to jest, Adrian? – pyta starsza kobieta, siedząca naprzeciw okazałego stołu od jadalni.
– List – odpowiada, nieodrywając od niego oczu.
– Widzę, że jest to list.
– Więc dlaczego pytasz? – zripostował zgryźliwie.
– Adrian!
Westchnięcie.
– Przepraszam, Reo.
– ...
– To jest list od naszego wnuka – odpowiada w końcu, spokojnie.
– Że co?! – krzyczy kobieta.
– To jest list od naszego wnuka – powtarza, wciąż jak zawsze spokojny.
Cisza.
– Czego on chce? – pyta, patrząc na pergamin, delikatnie trzymany w rękach jej męża.
– Reo... – prosi ją niemal błagalnie.
– Nie – odmawia uparcie. Po chwili ciszy, mówi twardym głosem: – Spal to.
Mężczyzna nie odpowiada. Zamiast tego wpatruje się niewidzącym wzrokiem na zapisane słowa.
– Adrian.
– ...
– ...
– Nie chcę.
Cisza.
– Co?
– To jest list od naszego wnuka – szepcze, jakby to wszystko wyjaśniało.
Nie wyjaśniało, pomimo tego, że powinno.
– I?
– Nie mam zamiaru go zniszczyć.
– A niby czemu nie?
– Gdyż jest to jedyna rzecz, jaką od niego mam.
Kobieta wpatruje się w niego z niedowierzaniem.
– Oczywiście, że jest. Nie chcemy mieć nic wspólnego z synem szlamy – wypluwa ostatnie słowo, jakby było najgorszą rzeczą, jaka istnieje.
– Ty nie chcesz.
– Adrian, zgodziliśmy się...
– Porzucić go, wiem. Ale on nie jest tylko synem swej matki, Reo. Jest również synem Jamesa.
Cisza.
– Gdyby tylko jej nie poślubił, to...
– Dość – szepcze, ale to wystarcza, aby ją uciszyć. Po jakimś czasie mówi: – Wszystko, co o nim wiem, pochodzi z gazet.
– ...
– Nigdy go nie widziałem, nie rozmawiałem z nim. Nigdy...
Przerywa mu.
– Nie waż się mnie za to winić!
– Nie winię ciebie, lecz siebie.
– Zgodziliśmy się o nim zapomnieć.
– Nigdy tak naprawdę nie potrafiłem.
– Powinieneś się bardziej starać.
– ...
– ...
– Nigdy sobie tego nie wybaczę.
– ...
– Nigdy. Za to, że pozwoliłem zasłonić moje poglądy twoimi. Za to, że mój głos stał się szeptem, kiedy ty krzyczałaś. Za to, że nigdy nie zrobiłem niczego dla Harry'ego. I wiem, że sam nigdy bym się z nim nie skontaktował. Gdyby nie napisał tego listu, nic by się nie zmieniło. Pozwoliłbym mu myśleć, że jestem martwy. Nienawidzę się za to.
– ...
– Nigdy nie odpowiedziałem na listy Jamesa. Wiedziałaś, że on do mnie pisał? Po tym, jak się ożenił, a ty zadecydowałaś go opuścić... a ja podążyłem za tobą. – Milknie. – Podążyłem za niewłaściwą osobą. – Rea odwraca wzrok. – Zawsze wiedziałem, że to był błąd.
– ...
– Nigdy się od ciebie nie odwróciłem.
– ...
– Ja również wolałbym, aby James poślubił czystokrwistą czarownicę, albo także przynajmniej pół-krwi. Ale to był James! Porzuciłem swoją własną krew. A Lily wcale nie była tak zła...
– Adrian! Ona była szla...
– A on był naszym synem! – przerywa jej, prawie wrzeszcząc.
Rea szybko się podnosi, prawie wywracając fotel. Spogląda mu prosto w oczy.
– Jeśli miałeś inne zdanie, powinieneś powiedzieć coś wcześniej – mówi i wychodzi zirytowana z pokoju, zostawiając go samego.
Wraz z jej odejściem zapada ciężka cisza, która zostaje przerwana tylko przez wyszeptane wiem.

***

Wchodzisz z niepokojem do Wielkiej Sali. List wysłałeś kilka dni temu i nadal oczekujesz odpowiedzi.
Na początku byłeś całkowicie zszokowany słowami Malfoya. Potem przyszła chęć na słodką zemstę, ale później, w dormitorium i gdy wszyscy wokół już spali, ogarnął cię ból, z towarzyszącymi mu z licznymi co by było, gdyby i uczucie bycia bezwzględnie zdradzonym.
Próbowałeś powstrzymać napływające łzy. Zamknąłeś oczy tak szczelnie, szczelnie, szczelnie... Obrazy nadal wyświetlały się w twoim umyśle: uśmiechnięte twarze twoich dziadków, dumny błysk w oczach dziadka, dźwięki delikatnej kołysanki, kiedy zasypiasz przykryty kocem w swojej sypialni, na własnym łóżku z dużą poduszką, trzymając wypchaną przytulankę. Zapach naleśników, gdy tylko się obudzisz... Co by było, gdyby...
Żadnej komórki, stłuczonych szklanek, głodówki...
Nic na to nie możesz poradzić, że porównujesz swoich krewnych. Ciocia Petunia cię nie kocha, ale mimo wszystko akceptuje w swoim domu. Jesteś jej bratankiem i ona... przyznaje, aczkolwiek niechętnie, że to połączenie istnieje. Źle cię traktuje.
Co jest lepsze: bycie zaakceptowanym, lecz przy tym narażonym na epitety, czy bycie rozmyślnie zapomnianym? Nie wartym nawet wyzywania.
"Nie!" Krzyczysz w myślach. Z wściekłością zduszasz tą myśl.
Szum sowich skrzydeł zapełnił Wielką Salę. Patrzysz w górę i czekasz, mając nadzieję, że któraś niesie list zaadresowany do ciebie. Besztasz się za tą nadzieję. "Nie potrzebuję ich" Nie potrzebuję ich listu... ani niczego innego! Już nie!" Ale nadal ją masz. To wciąż boli, mimo, że nie jesteś tylko Harrym, ale także Salazarem, starcem. Nie ma żadnego ograniczenia w wieku na potrzebowanie rodziny, na bycie zranionym.
Jedna sowa ląduje naprzeciw ciebie.
Czerwona koperta...
Bierzesz głęboki oddech.
"Niech mnie szlag trafi za tę nadzieję"
Sięgasz po kopertę, która już zaczyna się dymić przy rogach. Oczy wszystkich obecnych w Wielkiej Sali są skupione na tobie. Otwierasz list i następuje krótka chwila całkowitej ciszy, po czym koperta wybucha gradem słów.
– JAK ŚMIAŁEŚ, MIESZAŃCU... – Przyglądasz się jej i wysłuchujesz obelg z kamienną twarzą, podczas gdy twoje serce rozsypuje się w drobne kawałki.
– ... PODŁA KREATURO...
Twoi przyjaciele nic nie rozumiejąc, patrzą na ciebie zmartwieni. Nie wiedzą, od kogo ten list jest, czy jak mogliby ci pomóc. Wciąż wpatrujesz się w list, słuchając głosu swojej rozzłoszczonej babki. Nie zauważasz miny Snape'a, która mogłaby świadczyć o tym, że Święta Bożego Narodzenia w tym roku nastąpiły o wiele szybciej, ani wszystkich reakcji wszelkiego rodzaju pozostałych uczniów. Nie zauważasz także błysku zrozumienia i smutku, który pojawił się w oczach dyrektora, gdy mężczyzna rozpoznał ten grzmiący głos. Nie musisz widzieć tych reakcji, wiesz, że one tam są.
– DO NICZEGO SIĘ NIE NADAJESZ, BRUDNY MIESZAŃCU... – wpadasz w odrętwienie.
I tak dalej, i tak dalej.
– ... OBRZYDLIWY TAK SAMO, JAK TA DZIWKA, KTÓRA BYŁA TWOJĄ MATKĄ! – Podnosisz głowę wysoko, słysząc za plecami chichot Malfoya.
– NIGDY WIĘCEJ DO NAS NIE PISZ! – Skończywszy, obraca się w popiół. Natychmiast przypominając ci twoją matkę i jej krzyki, gdy była żywcem palona na stosie.
Zostajesz wytrącony z zadumy przez małą, słodką, brązową sowę, szczypiącą delikatnie twój palec i ofiarującą kopertę. Bierzesz list w swoje ręce i ostrożnie się mu przyglądasz. Widnieje na nim herb rodu Potterów, którego istnienie dopiero niedawno odkryłeś. Przełamujesz pieczęć i rozkładasz pergamin.

Kochany Harry,
Jestem całkowicie pewien, że Rea wysłała tobie list od siebie, albo nawet prawdopodobnie wyjca. Ja... przepraszam za to. Ona jest bardzo impulsywną osobą. Nie przeczytała listu, który do nas wysłałeś, więc gdybym był na twoim miejscu, zignorowałbym to, co powiedziała.
Odpowiem na twoje pytania. Tak, Syriusz był twoim krewnym. Zanim wyszła za mnie za mąż, Rea nosiła nazwisko Black.
A co do innych twoich pytań... Rea urodziła się w rodzinie, gdzie mugolaki i półkrwi czarodzieje nie byli akceptowani. Jednakże, co do rodziny Potterów masz rację. My... akceptujemy półkrwistych. Mój starszy brat poślubił jedną z nich. On i jego rodzina zostali zamordowani przez zwolenników Grindewalda, gdy odmówili dołączenia się do nich. Nasza rodzina zawsze próbowała zachować neutralność. Osoby urodzone wśród mugoli to całkowicie inna historia. Nic do nich nie mamy, o ile nie musimy utrzymywać z nimi kontaktów. Stwierdzono, że twój ojciec zbytnio się zaangażował, żeniąc z mugolaczką.
Spotkałem twoją matkę i ona... ona była dobrą osobą. Wahałem się, czy nie dać zgody twojemu ojcu na ten ślub, ale Rea była temu stanowczo przeciwna. Ostatecznie przychyliłem się do jej zdania.
Pytałeś się o powód, dlaczego od ciebie stroniliśmy. Powiedziałeś, że twój wniosek nie był wystarczająco dobry. Sam nie jestem pewny, jak mam to wyrazić słowami. Wszystko, co mogę ci powiedzieć, to to, że powody na których opieramy swe decyzje i działania, czasem po prostu nie są wystarczające.
Adrian Potter

Składasz list i z powrotem wkładasz go koperty, a następnie do kieszeni.
– Harry? – słyszysz ostrożnie pytanie.
– Tak, Hermiono? – odpowiadasz, uprzednio biorąc łyk soku dyniowego. Wielka sala pogrążona jest w martwej ciszy.
– Czy wszystko w porządku?
– Jasne, że tak. – Nieznacznie się uśmiechasz, wraca twój dobry nastrój. Ten drugi list wcale nie był tak zły! – Po prostu otrzymałem listy od moich dziadków. – Ostatnie zdanie kierujesz bardziej w stronę pozostałej reszty uczniów Hogwartu, niż do niej samej.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [NZ] Znowu ja [T]
    Union Chocolate.