ďťż

Pa, dzieciaczki - zbiegam z oddziału po wąskich, stromych schodach. Są zawsze wybłyszczone dobrą pastą. Muszą robić wrażenie. I na mnie też robią, szczególnie wrażenie, że się zaraz na nich zabiję. Zwłaszcza, gdy kilka razy dziennie wbiegam po nich z kociołkiem gorącej strawy z kuchni na oddział. Stary budynek pełen labiryntowych korytarzy i tajemnych przejść; winda jest, nie widziałam jednak, by ktoś z niej korzystał.
- Małgosia! - słyszę za sobą. To Kajetan, sześciolatek, stały bywalec korytarza - Gdzie idziesz?
- Do domku, jutro przyjdę do ciebie.
- Zabierz mnie ze sobą! Słyszysz?!
Codziennie to samo, prosi, ale w tonie czuje się z góry przegraną sprawę.
- Nie mogę Kajetanku, przyjdę jutro .
- Ty cholerna Małgośko - usłyszałam jeszcze zdesperowane dziecko, które natychmiast zawróciło wózek, by poszukać nowej zmiany.
Walczy o zainteresowanie w różny sposób. Inteligentna bestyjka; kokietuje ślicznymi, sarnimi oczkami, obłapia nogi każdego, kto się zbliży, albo po prostu narzyga; byle zaistnieć. Ten numer stosuje najczęściej. Wtedy przekłada się go z wózka do wanny, przebiera, a on ma wielką frajdę, bo narobi przy tym takiego rabanu i bałaganu, że lata przy nim kilka osób. O klapsie nie ma mowy, bo gdyby tylko rękę podnieść, drze się jak opętany, na cały budynek, że chcą go zabić. Tylko Augustyna może, ale ona ma tu szczególne prawa, a mały doskonale czuje panujące tu mechanizmy.
Z tym rzyganiem myśli, że to coś ekstra fajnego, bo gdy tylko obcy, jakiś rodzic na przykład, odwiedzi oddział, Kajtek pędzi na wózku i woła z przejęciem - A ja dziś narzygałam! Nie wie, co to jest wymiotować, inne słowo tu by nie pasowało. No i jest istotą w swoim wyobrażeniu żeńską. Razem z Kornelką stanowią oddziałowe maskotki. Rozwijają się dobrze umysłowo, gorzej ruchowo. Przeważnie przemieszczają się na wózkach lub pupach. Chodzą „do szkoły”. Jest na oddziale pani, która pracuje z nimi, by wyprostować im zdruzgotaną psychikę. Większość dzieci uznano jednak za roślinki. Wrośnięte w łóżeczka czekają długo, długo, na zmiłowanie Boskie, które w końcu zawsze nadchodzi. Najczęściej około okresu dojrzewania.
W szatni pozostały ślady pośpiechu i przepoconych kapci. Bezładnie porozwieszane na oparciach krzeseł lub zdezelowanych drzwiach, dłuższe niż gabaryty szafy, płaszcze. Zbieranina mebli. Tu nikt nie zagląda. Na górze za to, nowe segmenty w każdej prawie sali, a w nich ciuszków dziecięcych aż po sam sufit. Wychodziłam ostatnia. Była to świetna sposobność, aby dyrektorka skinęła na mnie. Przez ostatnie dni wzywała nas po jednej, bo przyjęte do pracy byłyśmy na okres próbny i trzeba omówić nowe warunki zatrudnienia. Tamte panie, ze „zwierzyńca” dostały nowe umowy na czas określony. Dziewięć miesięcy. Trochę się denerwowały, bo ani pożyczki, ani rat i wciąż ta presja - kiedy na stałe? No, ale pracują.
Dyrektorka to duża kobieta, dość ładna, z wybłyszczoną jak malinowe jabłuszko buzią. Ciemna szata i wysoki czepek wyszczuplają zapewne, ale i tak widać, że wielka z niej baba. Na twarzy zwykle dobrotliwy uśmieszek, cokolwiek by nie mówiła.
Czasami myślałam - infantylna, ale przecież nie może być. Ma studia, stanowisko, no i na Boskiej służbie. To pewnie szczególny rodzaj subtelności. Miałam wrażenie, że w tej chwili jej uśmiech troszkę skwaśniał. Tknęło mnie przeczucie.
- Stało się coś? - odezwałam się pierwsza.
- Tak, pani Małgorzato, nie przedłużamy z panią umowy. Pracuje pani do końca miesiąca i musimy się rozstać - dodała i zakręciła na pięcie.
Wiedziałam, że z kimś muszą, ale ze mną? Nie dotarło to jeszcze do głębszych warstw mojego czucia i powzięłam ten głupi rodzaj nadziei, spodziewając się zaprzeczenia. Po pełnym obrocie na obcasie czarnego pantofelka dodała:
- Jest pani starszą osobą, za drogą dla nas. Musimy odmłodzić personel. Zgłaszają się wolontariuszki. Rozłożyła gestem bezradności ramiona i dodała - rozumie pani.
- Poniekąd. Trzy miesiące temu nie byłam wiele młodsza. Proszę mi wobec tego powiedzieć, czy to jedyny powód? - Ogarniało mnie coraz większe zwątpienie. Jak można zabić we mnie tyle nadziei? Przecież brakuje mi tylko dwa lata do przejściówki, a na rynku pracy szanse mam coraz mniejsze...Przestałam mówić. Skurcz gardła. Zacisnęłam z całej siły dłonie. Pomogło.
- Dołożyłam wszelkich starań, by być doskonałą pielęgniarką - Szukałam argumentów na zmianę jej decyzji. Wciąż ten sam zdawkowy uśmiech. Już czuła się lepiej. Już to powiedziała, a teraz tylko czekała, abym sobie poszła. Milczała. Jednak kontynuowałam swoją rozpaczliwą mowę.
- Czy były jakieś zastrzeżenia do mojej pracy lub osoby...
- Też - weszła mi w słowo - Pani jest zbyt wrażliwa. To przeszkadza w pracy. Tu była zawsze dobra atmosfera. My nie chcemy żadnych zmian. Pani zaczęła wprowadzać jakieś nowe metody. To jest dom, a my jesteśmy, proszę pani - tu zawiesiła głos, jakby chciała powiedzieć coś bardzo wielkiego.
- My jesteśmy małą wysepką starego na oceanie nowego - skończyła patetyczną wypowiedź i odetchnęła dumna a zadowolona.
- No - dodała - decyzja już zapadła.
Kłębiło mi się w brzuchu i głowie. Byłam taka zaskoczona. Bezładnie błądziłam rękami od twarzy do serca, do kieszeni. Widziałam nawet, mignęło mi w oczach, że tam z tyłu, za tą kiecką, fajtnął ogon. Taki jak diabły noszą. Co też ja. Przecież nie wolno mi tak myśleć. W ogóle nie mogłam już nic mądrego wymyślić, a od pewnego czasu panowało przykre milczenie.
- No cóż. Bóg zapłać - na to tylko było mnie stać. Byłam jak ogłuszona. Jak by ktoś przywalił mi solidnie w łeb. Wyszłam pospiesznie i chyba nawet nie zamknęłam za sobą drzwi. Oczy miałam suche.


No, jest siła i sama sól życia. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba, czyta się na jednym oddechu.
Drobne usterki:
"Przeważnie przemieszczają na wózkach lub pupach." (brakuje "się") i gdzieś niepotrzebny ogonek przy "Przecież brakuję mi..." możesz w edycji poprawić sama.
Dziękuję
Mam tych rozdziałów już ze 30... i dalej piszę. Nie wiem co zrobić, może złożyć w książkę? Z czyjąś pomocą?
Ale najpierw pytam, czy ktoś to czyta i czy warto. Bo się zrobiło niezręcznie, a ja tu się dalej pcham: nie poezja to, nie oddzielne utwory prozatorskie...
Co z tym zrobicie?
Dobrze byłoby złożyć to w całość. Naprawdę czyta się jednym tchem bez przesadyzmu, bez wielkiego patosu, a życia w tym tyle, że ... Po prostu BDB


całuski dla księżniczki w żabci zaklętej
jaka tam ze mnie Aniu księżniczka ale może tutaj też się zadomowię :) właśnie coś swojego dziś wrzuciłam :)
ciii
zadomowisz się, i nie jest tak że od razu ludzie rozpoznają człowieka w człowieku, nie każdy książe chciał żabkę całować:-)
to luknij na tego mojego starocia w poczekalni :)
peanno, ja z góry przepraszam, że tak wolno piszę opinie, ale akurat mam w pracy młyn i nie za bardzo mogę sobie pozwolić na rzucanie obowiązków na rzecz przyjemności. Bo czytanie Twoich tekstów to przyjemność, szczególnie jeśli chodzi o "Karczowiska", choć i w poezji widać "Bożą iskrę"
mogę tylko napisać tyle, że postaram się przeczytać wszystkie wstawiane przez Ciebie odcinki, ale tempo będzie różne.
Na pewno warto pomyśleć o złożeniu tego tekstu w formie książki
ok, dzieki, to puszczam nasępny, będę czekać...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      Karczowiska (fragment 2)
    Union Chocolate.