ďťż

Jej świątobliwość siostra dyrektorka oprowadziła mnie po salach. Wiedziałam czego mogę się spodziewać, nieobce były mi realia placówek opiekuńczych. Uderzyło mnie coś innego: te dzieci. Dziwnie dopasowane kształtem, jakby wprasowane, jakby umeblowano nimi oddział. Nie było czuć moczu, jak to bywało w takich placówkach, uderzająco cicho i czysto. Zaglądałam nawet pod śliczne, jednakowe dla całej sali kołderki - idealnie. Po policzku bladej dziewczynki spływała ślinka. Wytarłam, poprawiłam poduszkę, aby dobrze sprzedać swoją opiekuńczość, ba, nawet nadopiekuńczość. Wiem, że słowo nadopiekuńczość źle się słyszy; kiedyś córka dała mi do myślenia, mówiąc, że jej dziećmi pozwoli mi się zajmować najwyżej do roku, bo potem mogłabym ograniczyć ich rozwój. Poprzez ten klosz który nieustannie roztaczam. Bo osoby nadopiekuńcze są wychowawczo niewydolne. Może tak jest, ale w przypadku tych dzieciaczków zagrożeniem raczej być nie powinnam, wręcz przeciwnie. Chciałam tej pracy i starałam się dobrze zaprezentować. Jestem pielęgniarką, matką i w końcu człowiekiem.
- I jak się pani podoba - zapytała dumna z siebie, widząc moje miłe zaskoczenie.
- Moje uznanie. Mam dużą wiedzę i doświadczenie, dziś znalazłam się we właściwym miejscu, czuję to i chcę tu pracować - powiedziałam z satysfakcją i nadzieją w głosie.
- I my panią przyjmujemy. Proszę załatwić formalności z panią kadrową i jutro o szóstej rozpocząć pracę. Fartuszek i obuwie proszę mieć swoje, bo nie mamy, pranie i posiłki również w swoim zakresie.
- Nie ma sprawy - dostałam skrzydeł - dostosuję się.
- Szczęść Boże - życzyła mi na odchodne - a ja na to z ogromną ulgą - Bóg zapłać.
Usłyszałam o tej pracy będąc dosłownie obok bramki zakładu, prawdziwy zbieg okoliczności; nogi schodziłam, wszędzie nic albo obiecanki-cacanki. W poprzedniej firmie zredukowano nas wszystkie starsze, bo się prywatyzowano. Wiadomo, celem poszukiwania oszczędności. Nie doczekałam uznania za swoją pracę mimo, iż uchodziłam za świetnego pracownika, a nawet niedawno wyróżniono mnie premią. Żadnych sentymentów.
- Proszę założyć działalność gospodarczą, spróbować na kontrakcie. Pani sobie świetnie poradzi – takimi słowami mnie pożegnano…
Do emerytury dwa lata, jasne, że sobie poradzę, jestem niezła. Ale szkoda, tyle z siebie dałam.
Rano przywitała mnie Mirka. Kiedyś pracowałyśmy razem w przychodni, jakieś dziesięć lat temu. Znajomość dość powierzchowna, ale przywitałyśmy się jak stare, dobre koleżanki.
Przeszłyśmy codzienny szlak toalet, pokazała mi co gdzie w zabiegowym i wskazała miejsce centralne, w łazience, w której głównie będziemy rezydować. Nasze pomieszczenie socjalne. Biurko, grafik na ścianie, stolik do przewijania dzieci, jakaś szafka na bieliznę, wanna i jedno krzesło. Śniadanie można zjeść w kuchence oddziałowej.
- Sama też już, odkąd jest nas więcej - mówi - nie mam prawa do gabinetu medycznego, bo tam urzęduje siostra Augustyna, nasza oddziałowa. Będziemy zachodzić do niej po rękawiczki, zastrzyki, cewniki, płyny i tace z lekami, ale zawsze z rozmysłem, bo wszystko pod ścisłym nadzorem i wydziałem. Oszczędzać trzeba, oszczędzać...
Szczególnie ta taca z lekami dała mi do myślenia. Leki w kieliszkach, rozdrobnione w moździeżu, nie wiedzieć co. Mamy tylko podawać.
- A lekarz, przecież to zakład opiekuńczo-leczniczy?
- Życia nie znasz? Jak trzeba, to przychodzi albo się wzywa pogotowie, oczywiście za zgodą. Tobie decydować nie wolno. Sama bądź sobie lekarzem albo wzywaj Augustynę.
Trudno pomyślałam - dam sobie radę.
- I jeszcze jedno, ty nie jesteś pielęgniarką, tylko ciocią. Nie dziw się i nie próbuj nic zmieniać. Szkoła przetrwania, zobaczysz. Pytaj mnie o wszystko, to ci pomogę. Widząc moje zafrasowanie, dodała:
- Razem wypracujemy sobie właściwe miejsce, ale na razie sza...
Siostra Augustyna na przywitanie zmierzyła mnie surowym spojrzeniem i ostrzegającym tonem powiadomiła:
- Tu trzeba pracować zespołowo - i tyle ją widziałam. Oddaliła się biała, tęga zjawa w wielkim kapeluszu. Postać zupełnie jak z książek dla pensjonariuszek.
Boże, ja pracuję - to było najważniejsze. Teraz się uda. W domu także radość mimo, iż zaproponowano mi marną zapłatę, oczywiście plus premię - w postaci Bóg zapłać. Dopracuję te dwa lata, może nawet dłużej. Mogę tyrać. Będę dobra. Najważniejsze robić co lubię, co do mnie należy i mało gadać. Mirka mówiła o zależnościach od salowych. Od salowych? A cóż to znowu, każdy powinien znać swoje miejsce. Umiem zachować należyty dystans, jak trzeba.
Schody zaczęły się od pierwszego dnia. Mira ostrzegała co chwilę:
- Cicho, nic nie mów, nie narażaj się, rób, jak każą.
Nalegałam, więc mi powiedziała:
- Pierwsza jest starsza salowa Eliza, skoligacona z Augustyną, dożywotnia posadka, później dwie salowe mistrzynie, prawe rączki Augustyny, też lekko skoligacone. Reszta - peleton łeb w łeb, dopiero teraz ty i ja, czyli my wszystkie nowe pielęgniarki.
- Ach, zapomniałam o Kajetanku - dodała – zobaczysz, to dopiero indywiduum.
Zgodnie z zapowiedzią przyszły jeszcze dwie pielęgniarki: Karolina i Agata. Karolina trochę narwana, dowcipna i głośna, Aga spokojna, zrównoważona i pewna siebie, ale miła. Tym razem ja je przytuliłam, przekazałam, co trzeba, ostrzegłam przed kim trzeba. Też chciały zakotwiczyć na dłużej. I na końcu pokazała się nam się Ewa. Wróciła ze zwolnienia lekarskiego. Mirka zgadła, że podpisała dziewczyna na siebie tym zwolnieniem wyrok. Pracowała rzeczywiście tylko do końca miesiąca. Byłyśmy tym faktem trochę zbulwersowane, ale takie czasy.
Mira wyróżniała się wśród nas. Emanowała ciepłem. Mówiła cicho i nieustannie się uśmiechała, nawet jak nikomu do śmiechu nie było; łagodne gesty, ładna, po prostu zjawiskowa. Uległa jakiemuś przeobrażeniu, bo pamiętałam ją całkiem inną. A może to zasługa miejsca - pomyślałam - mężczyzn przecież tu nie było. Czy może rywalizowała o boskość z wykrochmalonymi siostrami? Bo zasady pielęgnacji nie od niej były zależne, narzucała je zwietrzała siostra w wysokim, wykrochmalonym czepku.
O, pardon, plastikowym.


Poprawki (literówki plus interpunkcja) - naniesione.
Zdecyduj peanno, co zrobić z tym stylistycznym dziwadłem: "Mira wyróżniała się spośród nas, posiadała elegancki wymiar poprzez szczególny sposób noszenia się." (ten `elegancki wymiar` brzmi jak fragment reklamy jakiejś super limuzyny).
Dziękuję, zrobione, ok,
Czy mogę podać następny? Nie za szybkie tempo?
ależ skąd, następny proszę...


ananke59, witaj wierna Zapodałam już trzynasty odcinek i polecam gorąco następne, bo każdy z nich krzykiem o miłość!!! Jak ktoś nie czyta, to pozostanie uboższy -a nie wiadomo, czy okazja wróci... Ludziom teraz to czytać sie nie chce. Dzięki Ananke
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      Karczowiska (fragment 10)
    Union Chocolate.