ďťż

Za korektę, wyliczenia matematyczne i miłe słowa dziękuję jak zwykle wspaniałej Idril Celebrindal, której stawiam obiecany pomnik z platyny i diamentów.
Ten tekst - podobnie jak Wewnętrzny ogień - to wyraz mojego niezadowolenia ze sposobu, w jaki pani Rowling rozprawiła się z niektórymi postaciami.
OPOWIADANIE ZAWIERA SPOILER 7 TOMU!

CHŁOPIEC I JEGO APARAT

Colin Creevey kładzie swój aparat fotograficzny na półce. Głaszcze go z czułością, uśmiechając się mimowolnie. Ten niewielki przedmiot uratował mu życie, kiedy napadł na niego bazyliszek. Jednak teraz musi zostać w domu. Chłopca wręcz boli taka myśl, ale aparat tylko by przeszkadzał. W czasie walki nikt nie robi zdjęć.
- Colin? - Do pokoju niepewnie wchodzi Dennis.
- Posłuchaj - mówi Colin, podchodząc do niego i kładąc mu dłonie na ramionach - będę musiał na jakiś czas wyjść. Zostaniesz w domu i nie powiesz ani słowa rodzicom, okej?
Dennis marszczy brwi. Oczy brata błyszczą. Jest podekscytowany, ale to przecież nic nowego. O obu synach państwa Creevey sąsiedzi zawsze żartują, że od dziecka byli chyba karmieni kawą zamiast mlekiem. Jednak tym razem Dennis wyczuwa coś jeszcze - Colin się boi.
- Powiedz mi, o co chodzi - żąda, coraz bardziej zaniepokojony. - Czy to Hogwart?
Powieka Colina drga lekko.
- Tak. Odczytałem wiadomość z galeona Gwardii Dumbledore’a. Chcą nam odebrać Hogwart. Idę z nimi walczyć. - Chłopcy doskonale wiedzą, co się dzieje w magicznym świecie, więc nie musi tłumaczyć, kim są oni.
Dennis prostuje się, jakby stawał na baczność. Teraz wstyd mu się przyznać, że swoją monetę rzucił gdzieś na dno szuflady biurka. Ale natychmiast jest gotów naprawić błąd.
- Idę z tobą.
- Nie ma mowy! - prawie krzyczy Colin. - Hej, ktoś musi zostać w domu, żeby kryć mnie przed mamą i tatą. Jak obaj przepadniemy, będziemy mieli poważne kłopoty. A tak szlaban dostanę tylko ja.
- To niebezpieczne! Nie możesz mnie zatrzymać siłą! - złości się Dennis. - Nie jestem dzieckiem!
- Masz czternaście lat - zauważa Colin, jakby to kończyło wszelką dyskusję. Zdaje się nie pamiętać, że sam ma niewiele więcej.
- Ale…
- Nie mam czasu, muszę już iść - ucina zniecierpliwiony. Bierze różdżkę, ściska brata i rzuca ostatnie spojrzenie na ukochany aparat. Wie, że musi zrobić jeszcze jedno. Bardzo mu się to nie podoba, ale nie widzi innego wyjścia. – Petrificus totalus! Przepraszam, braciszku - mruczy cicho.
Potem otwiera okno i wymyka się przez nie. Nawet nie przychodzi mu do głowy, że już nigdy nie wróci do domu.

*

Colin z podnieceniem rozerwał ozdobny papier. Otworzył pudełko i krzyknął z zachwytu. W tym samym momencie okno otworzyło się szeroko, chociaż nie było przeciągu. Nikt jednak nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Pani Creevey po prostu je zamknęła, wciąż patrząc z uśmiechem na syna.
Tort urodzinowy z siedmioma świeczkami został już prawie zjedzony i rodzice w końcu pozwolili Colinowi rozpakować prezent - wymarzony aparat fotograficzny. Był prosty, najtańszy jaki można było dostać w sklepie, ale chłopcu to wystarczyło.
Fascynację zdjęciami przejawiał - jak opowiadała mu matka - od zawsze. Jako mały brzdąc potrafił długo wpatrywać się w fotografie - zarówno te rodzinne, oprawione w ramki, jak i przedrukowane w gazetach. Dotykał ich palcem, śmiał się i próbował coś powiedzieć, choć jeszcze nie umiał mówić. Było to raczej nietypowe, więc rodzice martwili się, czy wszystko z nim w porządku. Zabierali go nawet do lekarzy, którzy jednak nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości w rozwoju dziecka. Państwo Creevey odetchnęli. Chociaż nadal dziwiło ich to zainteresowanie, nie przeszkadzali już Colinowi, kiedy zastygał na długie minuty, przyglądając się jakiemuś zdjęciu.
Chłopak podrósł, ale nie zapomniał o swoim dziwnym hobby i od roku prosił rodziców, by kupili mu aparat. Dlatego teraz, kiedy trzymał wreszcie w rękach upragniony prezent, był najszczęśliwszy na świecie.
- DZIĘKUJĘ! - zawołał, rzucając się na szyje mamy i taty, a potem ściskając także Dennisa, chociaż akurat jego pięcioletni braciszek nie mógł mieć nic wspólnego z zakupem aparatu.
- To może zrób nam zdjęcie - zaproponował ojciec, biorąc młodszego syna na barana i obejmując żonę. - Film jest już w środku.
W przyszłości Colin miał zrobić jeszcze całe mnóstwo zdjęć. Lepszych i gorszych, mugolskich i magicznych. Ale to pierwsze - kiepskie technicznie i w gruncie rzeczy banalne - zawsze będzie jego ulubionym.

*

Barman z Gospody Pod Świńskim Łbem patrzy na Colina uważnie.
- Ile ty w ogóle masz lat, chłopcze?
- Siedemnaście - odpowiada Colin, w myślach usprawiedliwiając się, że wcale aż tak bardzo nie mija się z prawdą. Tylko o rok.
Mężczyzna chyba mu nie dowierza, ale nie drąży dalej tematu wieku.
- Po co się tam pchasz? To nie zabawa. Inni już tam są i walczą. Twoja różdżka naprawdę nie jest aż tak niezbędna.
- To nie jest tylko ich szkoła, proszę pana - mówi chłopak z powagą, choć jednocześnie niecierpliwie. - Jest też moja i chcę o nią walczyć.
Wolałby już ruszać, a nie tracić czas na pogawędkę, która i tak nie zmieni jego zamiarów. Dziwnie się czuje, bo oprócz zwykłego podekscytowania towarzyszy mu też strach. Te dwie emocje razem dają niesamowity efekt i chłopak boi się, że zaraz wybuchnie.
Staruszek w końcu unosi ręce w geście poddania, wzdycha ciężko i pokazuje Colinowi portret jasnowłosej dziewczyny.
- Powodzenia.

*

- Hej, mały, co ty… Wracaj tu natychmiast z tym aparatem! - krzyknął za nim mężczyzna w eleganckim płaszczu i ze skórzanym neseserem. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że obcy dzieciak go fotografuje.
To się czasem zdarzało. Raz nawet Colin oberwał parasolką od jakiejś starszej pani, której po prostu musiał zrobić zdjęcie, bo tak ładnie komponowała się z parkowym krajobrazem. Staruszka była chyba jednak innego zdania.
Kiedy chłopak uznał, że jest już w bezpiecznej odległości od zirytowanego faceta, obejrzał się i krzyknął „Przepraszam!” najbardziej pokornym tonem, na jaki było go stać. Mężczyzna machnął tylko ręką i odszedł, mamrocząc coś pod nosem. Colin westchnął i ruszył w kierunku domu. Zaraz będzie kolacja, a mama zagroziła, że jeśli jeszcze raz się na nią spóźni, to zamknie jego aparat pod kluczem na długi czas. Tego chłopiec by nie przeżył.
Gdyby ktoś kazał mu powiedzieć, dlaczego tak bardzo go to interesuje, nie potrafiłby odpowiedzieć. To nie było nic konkretnego, co dałoby się ubrać w słowa. Po prostu gdy oglądał zdjęcia - zatrzymany czas - czuł, jak wraca do równowagi. Nie mógł nic poradzić na to, że prawie zawsze zachowywał się, jakby wypił za dużo kawy. Chwilami go to męczyło, dlatego patrzył na spokojną, statyczną fotografię i starał się wyciszyć. Za moment znowu popadał w ekscytację i biegł zrobić kolejne zdjęcie, ale ten krótki okres wytchnienia pomagał mu żyć na najwyższych obrotach niemal przez cały czas.

*

Jakiś czas później - nie wie dokładnie, ale chyba minęły całe wieki - strach zaczyna dominować nad podnieceniem. Z rozciętej wargi sączy się krew. Bardzo boli go lewa ręka. Przygniótł ją całym ciałem, gdy zaklęcie rzucone przez śmierciożercę cisnęło nim o ścianę. Raczej nie jest złamana, jednak to niewielka pociecha. Chociaż ma już szesnaście lat, teraz bardzo chętnie przytuliłby się do matki.
Ale mimo wszystko walczy dalej. Przyczyn jest kilka: jest praworęczny, więc nadal może używać różdżki; należy do Gryffindoru, co chyba dla większości mieszkańców Domu Lwa zawsze było wystarczającym powodem do udziału w każdej nadarzającej się bitwie; naprawdę kocha Hogwart i nie chce, żeby wpadł w łapy śmierciożerców; gdzieś w głębi duszy nadal ma to śmieszne, dziecięce pragnienie, żeby wielki Harry Potter go pochwalił.

*

Dzień po jego jedenastych urodzinach pojawił się w domu dziwny człowiek, który oznajmił państwu Creevey, że ich syn jest czarodziejem. Rodzice Colina byli ludźmi szczerymi i prostymi, nie wierzyli w czary. Jednak trudno było nie uwierzyć, kiedy ich gość wyciągnął patyk i za jego pomocą rozpalił w kominku ogień, a potem sprawił, że puste filiżanki po herbacie zatańczyły na stole pełnego gracji walca. Wytłumaczył wszystko dokładnie, zostawił list ze szkoły, w której odtąd Colin miał się uczyć, i mapę ulicy czarodziejów.

*

Rozgląda się i pędzi najszybciej jak może w kierunku dwóch pojedynkujących się czarodziejów. Śmierciożerca ma chyba przewagę nad przeciwnikiem, więc Colin chce pomóc, wykorzystując element zaskoczenia. Rzucony przez niego oszałamiacz trafia wroga w plecy. Mężczyzna, któremu chłopak być może uratował życie, unosi kciuk do góry i kiwa głową. Potem znika w sąsiednim korytarzu, skąd dobiegają krzyki. Colin postanawia związać śmierciożercę, ale w tym momencie widzi kolejnego, biegnącego w jego stronę. Uchyla się przed zielonym promieniem i ucieka w przeciwnym kierunku. Gdzieś po drodze mija chyba pana Lupina - jedynego nauczyciela Obrony, którego lubił - ale się nie zatrzymuje. Chciałby, bo walczy on z dwoma przeciwnikami jednocześnie, jednak nogi chłopaka po prostu go nie słuchają. Zresztą, dawnemu profesorowi na pewno nic się nie stanie, jest przecież świetnym czarodziejem.
Colinowi udaje się stanąć dopiero piętro niżej. Bierze kilka głębokich wdechów, bardzo żałując, że nie może teraz obejrzeć swojej ogromnej kolekcji zdjęć. Przydałaby mu się chwila odpoczynku.
Dzięki Merlinowi, dostrzega w szybie błysk mknącego ku niemu zaklęcia i schyla się w ostatnim momencie. Prostuje się, a odłamki potłuczonego okna spadają z jego swetra na ziemię. Rzuca Drętwotę, jednak śmierciożerca odbija ją i Colin musi zrobić kolejny unik. Ponownie uraża przy tym lewą rękę. Przed oczami latają mu czarne plamy i zbiera mu się na wymioty. Różdżka upada na posadzkę gdzieś obok, ale nie ma już siły jej podnieść.

*

Po tygodniu, gdy rodzina zdołała się jakoś oswoić z nowiną, wybrali się na zakupy. Chłopiec był podekscytowany jeszcze bardziej niż zwykle, co do tej pory jego rodzicom wydawało się niemożliwe.
Kilka razy omal nie zgubili go w tłumie, bo biegał od jednej wystawy sklepowej do drugiej, zupełnie nie oglądając się na matkę i ojca.
W pewnym momencie na ziemi przy księgarni zobaczył coś, co przykuło jego uwagę. Było niewielkie, płaskie, przypominało trochę karty do gry. Później dowiedział się od kolegów, że takie karty można kupić razem z czekoladowymi żabami, ale wtedy nie miał jeszcze o tym pojęcia. Podniósł znalezisko i obejrzał dokładnie. Z jednej strony znajdowała się podobizna chłopaka, mniej więcej w jego wieku. Miał czarne, rozczochrane włosy i okrągłe okulary, a na czole bliznę w kształcie błyskawicy.
Colin, niejako już z przyzwyczajenia, pomyślał, że zdjęcie jest świetnej jakości. Podpis pod nim głosił „Harry Potter - Chłopiec, Który Przeżył”.
Nagle Colin krzyknął, bo postać na fotografii… poruszyła się. Harry Potter przypatrywał mu się niepewnie i po chwili ukrył się za krawędzią karty.
- Wow - szepnął do siebie chłopiec. Takiego zdjęcia nigdy nie widział. Kiedy tylko minął pierwszy szok, zapragnął dowiedzieć się czegoś o nim i wszedł do księgarni. Rodzice podążyli za synem, nieświadomi, że z powodu tej małej - niepozornej według nich - karty, będą musieli wydać więcej pieniędzy niż planowali. Zaciekawieni krążyli wśród półek z książkami, a Colin podszedł do księgarza i pokazał mu swoje znalezisko.
- Co to jest, proszę pana?
Mężczyzna spojrzał na niego, potem na kartę.
- Jesteś z mugoli, co? - zapytał retorycznie, poprawiając okulary na nosie. - To jedna z kart przedstawiających słynnych czarodziejów.
Chłopak otworzył ze zdziwieniem usta. Harry Potter wyglądał na bardzo młodego, dlaczego był sławny?
- Kim on jest?
- Och, to bardzo szczególny młody człowiek, chłopcze. Uratował kiedyś cały magiczny świat. To bohater. Możesz o nim poczytać trochę więcej w swoim podręczniku do Historii Magii. Pewnie uczy się w Hogwarcie, więc myślę, że go tam spotkasz.
Oczy Colina rozbłysły. Bohater… Znalazł kartę z prawdziwym bohaterem! Będzie chodził do szkoły z prawdziwym bohaterem!
- Ale dlaczego on się rusza? - dociekał. Po prostu musiał się tego dowiedzieć. Może sam będzie mógł robić takie zdjęcia? Na myśl o tym przeszedł go przyjemny dreszcz.
Księgarz westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Bo zdjęcia czarodziejskie tak już mają - odparł tonem nie zachęcającym do dalszej rozmowy. Colin był jednak zbyt zaaferowany, by to zauważyć.
- A jak zaczarować tak zdjęcia? - zapytał z wypiekami na twarzy.
- Na Merlina, dość tego, chłopcze! - wykrzyknął sprzedawca. - Nie musisz rzucać czarów na każde zdjęcie, trzeba po prostu kupić specjalny płyn do wywoływania. - Podniósł rękę, żeby uciszyć Colina, który już chciał zadać kolejne pytanie. - Możesz taki dostać w sklepie z teleskopami. Tam, naprzeciwko. A teraz naprawdę wystarczy. Zaczekaj tu, przyniosę ci zestaw podręczników.
Chłopak ledwo go usłyszał. Wpatrywał się w sklep po drugiej stronie ulicy.
Początkowo państwo Creevey byli zdecydowanie przeciwni kupowaniu eliksiru, bo wiązało się to z urządzeniem w domu chociaż prowizorycznej ciemni. Kiedy jednak Colin skrzyżował ręce na piersi i oświadczył, że bez niego nie ruszy się z Pokątnej, ustąpili. Po części dlatego, że po raz pierwszy widzieli syna aż tak stanowczego, a po części dlatego, że chłopiec zdążył już odrobinę zarazić ich swoją pasją do fotografii i sami chcieli włożyć do rodzinnego albumu kilka takich niezwykłych zdjęć.

*

Zamyka oczy. Nie lubi zielonego koloru i nie chce, żeby był on ostatnim, który zobaczy. Jednak zamiast „Avada kedavra”, słyszy „Incarcerus”, wypowiedziane głosem, który z całą pewnością skądś zna.
- Colin! Wszystko w porządku?
Kiedy już odzyskuje ostrość widzenia, dostrzega Neville’a Longbottoma, który pochyla się nad nim z troską, a potem pomaga mu wstać.
Związany śmierciożerca miota się po posadzce, przeklinając i próbując się uwolnić. Neville uśmiecha się przelotnie, łamiąc jego różdżkę. Colin podnosi swoją i klepie drugiego Gryfona w plecy.
- Dzięki.
- Dzięki, że się zjawiłeś - odpowiada Neville. - Możesz dalej walczyć?
Colin bierze głęboki oddech.
- Jasne - mówi, starając się nie zwracać uwagi na pulsującą bólem rękę.
- Więc chodź, musimy pomóc Woodowi.
Longbottom wyprzedza go i pierwszy jest przy Oliverze, on dobiega po chwili. We trzech udaje im się obezwładnić przeciwnika, który jest wyjątkowo trudny. Potem rozdzielają się, bo Neville i Wood próbują uwolnić jakiegoś ucznia, którego kawałek dalej przygniótł gruz. Creevey ma zamiar zaraz do nich dołączyć, tylko najpierw musi pozbyć się mroczków, które znów pojawiają mu się przed oczami.
- COLIN!!! - krzyczy Neville.
Wszystko dzieje się błyskawicznie, chociaż jemu wydaje się, że czas nagle bardzo zwolnił. Spogląda na kolegę. Widząc przerażenie na jego twarzy, domyśla się, o co chodzi. Słyszy zaklęcie wypowiadane gdzieś za plecami. Nie ma czasu zareagować ani nawet przywołać z pamięci obrazu rodziny.
Cieszy się tylko, że nie zobaczy zielonego promienia.

KONIEC


Podoba mi się. Przeczytałam siódmy tom, śmierć Colina Creeveya przyjełam ze stoickim spokojem, nie zastanawiając się dłużej czytałam dalej.
Twoja miniaturka kazała mi się zastanowić dłużej nad tą postacią.
Dziękuje.
Kocham Twoje miniaturki i wszystko co wychodzi spod Twojego pióra (czy tam długopisu )
Nie czytałam jeszcze VII części, głównie dlatego że nie miałam czasu...
Mimo wszystko wiedziałam, że Colin umrze. Nie lubiłam jakoś szczególnie tej postaci, ale u Ciebie jest głębsza, dojrzalsza i taka wspaniała.
Mały chłopczyk, który uwielbia zdjęcia i aparaty. Chłopak, który zakochał się w świecie magicznych zdjęć. W końcu odważny młodzieniec, który chce zaistnieć w oczach Harry'ego Pottera.

Podziwiam i gratuluję.

Pozdrawiam,
Olcix
Twoje teksty są genialne!
Jestem pod wrażeniem.
Colina u Rowling traktowałam jako zwykłego chłopca, który ma obsesję.
U Ciebie jest postacią głębszą. Bardziej... "pełną".
I nie dziwię się, że jego pasja osiągnęła taką "wielkość" - ja sama gdy widzę aparat nie mogę się powstrzymać od pstryknięcia paru fotek.
Wyszedł Ci bardzo realistyczny chłopak.
Pozdrawiam,
Irbis.


Prawie-kopia z Mirriel

Vilandra1 -> Pragnę podziękować Ci za stworzenie tak pięknych miniaturek. I pogratulować. Bardzo lubię twój tekst Wewnątrzny ogień. Jest naprawdę dobry. Ten jest o wiele bardziej wzruszający i zdobył wyższe miejsce
Nie mogę zrozumieć po co pani R. uśmierciła tą postać. Po to by było więcej ofiar? Ponad pół setki nie wystarczy? Można powiedzieć, że to była bezsensowna śmierć.
Główniejsze fakty z życia Colina i to przygotowanie do walki... Po prostu świetne. Znalazło się tam wszystko, co znaleźć powinno.
To by było na tyle. Życzę więcej takich spojlerowych miniaturek. Ściskam rączki.
Ciri
kopia z mirriela

Dla mnie ta miniaturka jest wypełnieniem luki w kanonie, u Joaśki wszystko było takie zimne. Ot walka i już nie żyją, żadnego opisu, nic. Ja rozumiem, że nie mogłaby opisywać wszystkich pojedynków, bo wtedy książka byłaby jeszcze dłuższa, ale niektóre postaci potraktowała bardzo chłodno. Jakby chociaż Colina.
Za to Vilandra to zmieniła. Lubię tu Colina, odważnego jak na Gryfona przystało, Colina, który uwielbia robić zdjęcia i Colina, który w chwili próby zaczyna tęsknić za matką. To takie ludzkie i pasujące do niego.
Podoba mi się przeplatanie narracji w tym fiku, lubię takie zabiegi. Wspomnienia pisane kursywą, od pierwszego aparatu i pierwszego mugolskiego zdjęcia, przez wiadomość, że pójdzie do Hogwartu, aż po dzień, w którym dowiedział się o Harrym. I poznał tajemnice magicznych fotografii. Tu Colin nadal ma lekkiego bzika na punkcie starszego kolegi, bo to przecież bohater. Przypominam sobie teraz te scenki z książek, kiedy Colin chodził za Harrym i robil mi te zdjęcia. I przypominam sobie irytację tamtego drugiego. Zresztą, nie ma sie co dziwić, ludzie, którym robił zdjęcia na ulicy, też nie byli z tego zadowoleni.
Ale z wiekiem Colin się zmieniał, dorastał. Kiedy dostał wiadomość od GD, nie wziął ze sobą aparatu, kiedy się walczy, nie można robić zdjęć. I zostawił Denisa w domu - brat również ma w sobie cechy prawdziwego Gryfona - i poszedł walczyć, nie wiedząc, że już do domu nie wróci.
Podoba mi się tu jeszcze ukazanie Neville'a, który już nie jest takim strachajłą jak w początkowych tomach, tylko odważnym chłopakiem, który wie o co walczy. I jego rozmowa z Colinem na parę minut przed śmiercią tego drugiego była taka wzruszająca. Tak jakby chciał mu jeszcze dodać odwagi. Dla mnie w ogóle Neville to najlepsza postać w siódmym tomie. Lubiłam go zawsze, ale dopiero pod koniec pokazał swój prawdziwy potencjał. Jestem pewna, że babcia była z niego dumna, udowodnił, że jest godnym synem Alicji i Franka.
Jak już pisałam na początku, fik jest dla mnie doskonałym wypełnieniem luki w kanonie, a ja lubię takie łatanie. Zwłaszcza, kiedy jest to napisane tak, że nie zapomnę tekstu, kiedy skończę pisać ten komentarz, tylko będę go pamiętać dłużej.

Dlatego gratuluję i życzę wena

Nela/Mari
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [M] Chłopiec i jego aparat
    Union Chocolate.