ďťż

Witam!
Tak się składa, że jest to mój pierwszy post na tym foum. I jest to mój debiut, na tym foum, jednakowoż nie jest to w ogóle mój debiut literacki.
Ostrzec należy przed spoilerami i w zasadzie niczym więcej.
Betowała Calissa, za co jej bardzo, bardzo dziękuję i jej chciałam to tutaj zadedykować.

PROLOG

Paznokcie wbijały się mu boleśnie w dłoń, która zsiniała lekko od kurczowego zaciskania ręki w pięść. Był niemalże pewien, że jest cały czerwony. Odnosił wręcz wrażenie, że zgromadziła mu się na twarzy cała krew ze zdrętwiałych palców. Rozprostował je i westchnął. Czuł na sobie badawcze spojrzenia nauczycieli, niedowierzające oczy Gryfonów i był prawie pewien, że na usta Ślizgonów cisną się miliony złośliwych komentarzy.
Oderwał wzrok od pustego talerza i spojrzał na stół Gryffindoru. Większa część uczniów nie przejęła się faktem, iż Albus Severus, syn TEGO Harry'ego Pottera, został przydzielony do Slytherinu i jedyną rzeczą, której nadal poświęcali swoją uwagę, była ceremonia przydziału. Widział jednak zdumioną twarz Wiktorii, wściekłe oblicze swojego starszego brata, zszokowane spojrzenia dwóch bliźniaczych synów George'a Weasleya, i wielu innych studentów Hogwartu. Niektórych znał, innych zdarzyło mu się zobaczyć na zdjęciach, a wiele twarzy widział dziś po raz pierwszy, ale mimo tego wszyscy patrzyli na niego jak na wyrzutka i odmieńca. Kilka par oczu nadal wpatrywało się w niego z nieskrywaną pogardą, a inni odwracali demonstracyjnie wzrok, gdy tylko na nich spojrzał. Nigdy nie przypuszczał, że reakcja uczniów Gryffindoru może być aż tak nieprzyjazna, a wręcz odpychająca. Nie wierzył też w olbrzymią nienawiść pomiędzy domem lwa i węża, o której teraz przekonał się osobiście.
Speszony ich zachowaniem przeniósł wzrok na właśnie przydzielanego Thomasa Scotta. Gdy tiara wykrzyczała nazwę domu, klaskał razem z innymi Ślizgonami, starając się nie zwracać uwagi na Gryfonów.
Niewysoki chłopiec o mysich włosach, z kwadratowymi okularami skrywającymi inteligentne, brązowe oczy, usiadł koło poprzednio przydzielonej dziewczyny, Penelopy Staff i naprzeciwko Albusa, który znów skupił swoją uwagę na przydziale. Gdy do ich domu doszedł jeszcze Alastor Strebe, patrzący na niego z jawną pogardą, dorównującą nawet tej, którą okazywał mu młody Scorpius Malfoy, a Matylda Townsade została przydzielona do Hufflepuffu, na trójnożnym krzesełku usiadła Rose Weasley.
Albus zwrócił na nią swój wzrok, a niecałą minutę później obserwował, jak dziewczynka niemalże w podskokach kieruje się ku stołowi Ravenclawu. Gdy usiadła i zauważyła, iż chłopak jej się przypatruje, posłała mu tak wściekłe i karcące spojrzenie, że ponownie uznał za stosowne zainteresować się swoimi rękami. Coś w jej oczach kojarzyło mu się z babcią Molly.
Na szczęście dla niego, ceremonia skończyła się w niedługą chwilę po tym incydencie, a po krótkim przemówieniu Minerwy McGonagall, w którym przypomniała o zakazie wchodzenia do Zakazanego Lasu oraz sprowadzania do szkoły jakichkolwiek produktów znajdujących się na liście przedmiotów zakazanych, którą mogli przejrzeć w całości u woźnego Nicolasa Tacha, na stołach pojawiło się mnóstwo przeróżnych potraw. Zanim uświadomił sobie, jak bardzo jest głodny i zabrał się za jedzenie, zdążył tylko rzucić okiem na łysiejącego mężczyznę wspartego na lasce w wytartej, brązowej szacie. Patrzył na uczniów bardzo nieprzychylnym wzrokiem, dokładnie tak, jakby najchętniej ich wszystkich porozsadzał do różnych pożytecznych prac, dzięki czemu sam miałby dla siebie wolny czas.
Chłopiec oderwał od niego oczy i wrócił do jedzenia, starając się nie zwracać na siebie uwagi, co nie wymagało od niego zbyt dużego wysiłku - gdyż wszyscy zajęci byli jedzeniem kolacji, a z nich większość z nich była zbyt zmęczona, by przejmować się jednym z pierwszoroczniaków.
Albus nie zjadł dużo, a gdy tylko skończył, popijając zarazem sok z dyni, obserwował Wielką Salę. Jego bezgraniczny podziw budził zaczarowany sufit i unoszące się w powietrzu świece.
Właśnie zastanawiał się, jak to się dzieje, że ani jedna kropla płynnego wosku nie kapie na podłogę, gdy siedzący na przeciwko niego chłopiec odłożył sztućce i poprawił okulary.
Chrząknął, by zwrócić uwagę na siebie.
- Jestem Thomas Scott - przedstawił się wszystkim pierwszorocznym dookoła. Powaga w jego dziecinnym głosie mogła by śmieszyć, gdyby nie była tak prawdziwa.
- Jestem Scorpius Malfoy - powiedział platynowy blondyn, przedrzeźniając go, po czym, gdy usłyszał śmiech siedzących koło siebie kolegów, na jego twarz wypłynął wyraz satysfakcji.
Dziewczynka z długim czarnym warkoczem, o której Albus już wiedział, że nazywa się Penelopa Staff, spojrzała na niego krytycznie i z miłym uśmiechem przedstawiła się zgromadzonym. Po chwili poznali jeszcze Alastora Strebe, Christophera Curteta oraz Stellę Hopkins. Pozostałe dwie dziewczynki nie odezwały się, szepcząc coś między sobą. Albus Severus przedstawił się pewnym siebie, ale cichym głosem. A przynajmniej chciał, żeby tak zabrzmiał, a nie piskliwie i bojaźliwie.
Ale gdy mięli zacząć rozmowę, jedzenie znikło, profesor McGonagall życzyła im dobrej nocy i ruszyli za prefektem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
Chłopiec szedł za pozostałymi, rozglądając się dookoła siebie, z podziwem patrząc na wiekowe mury pokryte gobelinami i obrazami. Wiele postaci z portretów witało ich uprzejmie, inne tylko kiwały głową. Gdy byli w połowie zejścia do lochów, gdzieś nad nimi rozległ się donośny pisk jakiejś dziewczyny, a potem gromki śmiech.
- To zapewne Irytek - wyjaśnił im prefekt bardzo autorytatywnym tonem, pasującym do jego nadętej i zarozumiałej postaci. - Potrafi bardzo uprzykrzyć życie, więc lepiej zrobicie, trzymając się od niego z daleka.
Ale Albus już go nie słyszał, tylko otwartymi szeroko oczyma wodził po kamiennych ścianach, a jego wzrok raz po raz zatrzymywał się na którejś z płonących pochodni. To wszystko było prawdą.
On naprawdę tu był. Naprawdę rozpoczął się jego pierwszy rok w Hogwarcie i jego radości nie mógł przyćmić fakt, iż był w Slytherinie.
Chwilę później doszedł jednak do wniosku, że jest to przecież dom jak każdy inny i w sumie nie powinno obchodzić go, co pomyślą sobie inni.
Thomas trącił go ramieniem, gdy wchodzili do Pokoju Wspólnego.
- Zapamiętaj hasło- mruknął do niego, a Albus uniósł obie brwi do góry.
- Hasło? - zapytał nieco nieprzytomnie. Kilka osób dookoła niego cicho parsknęło śmiechem.
- Tak, hasło. Aby wejść do Pokoju Wspólnego. - Chłopiec pokręcił głową z niezadowoleniem, zapewne naśladując kogoś ze starszych znajomych; biorąc pod uwagę jego dziecięcą twarzyczkę, wyszło to dość zabawnie. - Hasło to "Salazar”. Byłoby dobrze, gdybyś mógł je zapamiętać.
Albus odwzajemnił uśmiech kolegi, a zaraz potem rozwarł szeroko oczy, przyglądając się wnętrzu. Panował tu półmrok, a po całym pomieszczeniu porozstawiane były kanapy, fotele i stoliczki. Nad kominkiem wisiał zielony gobelin, na którym widniał olbrzymi wąż Slytherinu mierząc ich zimnym spojrzeniem.
Westchnął z podziwem, rozglądając się dookoła. Głowy pierwszorocznych wznosiły się ku górze, a z ich ust wydobywały się "ochy" i "achy" pod adresem wystroju.
Do porządku przywołało ich niecierpliwe chrząknięcie prefekta.
- Za moimi plecami znajdują się drzwi do waszych dormitoriów. Dziewczynki... - Albus zauważył, że Penelopa skrzywiła się nieznacznie - ... na prawo, chłopcy na lewo. Radziłbym się wyspać, bo jutro macie pierwsze zajęcia.
I nie życząc im dobrej nocy, prefekt ruszył w stronę dormitorium, a Albus usłyszał złośliwy komentarz Scorpiusa, dotyczący nadętego chłopaka.
Nie czekając na innych, ruszył w kierunku sypialni z zamiarem bezwzględnego dostosowania się do rady starszego kolegi.
Gdy wchodził po schodach do dormitorium, uświadomił sobie, jak strasznie jest zmęczony. Słyszał za sobą powolne i ciężkie kroki współlokatorów oraz jak ktoś się potknął, co spowodowało nieco nieprzytomny śmiech Christophera i Alastora.
Albus znalazł na jednych z drzwi swoje nazwisko i pchnął je. Okazały się ciężkie, ale nie skrzypnęły, jak się tego spodziewał.
Zaraz za nim wszedł Thomas i pozostali chłopcy.
Przebierając się w piżamę, zaczął zastanawiać się nad swoim przydziałem. Nie do końca był pewien, dlaczego pomyślał, że w Slytherinie mogłoby być ciekawie, gdy tiara zastanawiała się gdzie go przydzielić. Tuż przed tym, jak tiara dokonała wyboru, ledwo powstrzymał się od chichotu, wyobrażając sobie minę Jamesa.
A potem zdjęto mu kapelusz z głowy i lekko oszołomiony, ale bądź co bądź szczęśliwy, raźnym krokiem ruszył ku stołowi Ślizgonów. Nieprzyjemnie zrobiło się dopiero później...
"Ale to już przeszłość", pomyślał układając się w łóżku i odpowiadając któremuś ze współlokatorów "dobranoc"
Po chwili zasnął.

EDIT: 2-go marca, tegoż roku prolog został ponownie zbetowany przez Isamar, której bardzo za to dziękuję.


Zmodyfikowana kopia z Mirriel

Muszę przyznać, że kupiłaś mnie tym. Lubię Albusa Severusa i lubię Scorpiusa. W ogóle jak na mój slashowy gust są dla siebie stworzeni (ja wcale nie sugeruję tutaj slashu ^^). Jestem pod wrażeniem, naprawdę. Już masz we mnie stałą czytelniczkę. Mam nadzieję, że nie będziesz zwlekała z dodawaniem kolejnych rozdziałów. Tak na marginesie, to nie wiem czemu nikt jeszcze nie skomentował rozdziału?! Przecież jak najbardziej jest co!

Jeśli chodzi o Albusa, to widzę tylko i wyłącznie w Slytherinie, właściwie nie wiem czemu, i podkreślam, że to nie z powodu jego rozmowy z Harrym w epilogu. W ogóle podoba mi się to, że Joaśka zostawiła autorom fanfików duże pole do popisu. W końcu można wykreować każdą postać tak, jak się chce i nikt nie może zarzucić, że osoba kanoniczna jest kompletnie niekanoniczna ^^. Ty pokazujesz nam osoby o charakterach bardzo zbliżonych do swoich rodziców np. taki Scorpius zachowuje się bardzo podobnie do Dracona a Rose przypomina mi obrażalskiego Rona, choć ja kompletnie inaczej sobie ją wyobrażam.

całuję,
yunne.

PS. Achhh, jak miło Cie tu widzieć *szczerzy się*
Dziękuję Calissie oraz Lilien, które zadbały o to, by ten tekst nie raził błędami interpunkcyjnymi oraz ortograficznymi.

Rozdział Pierwszy
Dzień po dniu

część pierwsza

Albus wpatrywał się w ciemnozielony materiał baldachimu, podziwiając pokrywający go wzór. Przeciągnął się i, pomimo ciepłej piżamy, od razu poczuł dotkliwe zimno. Natychmiast podciągnął kołdrę pod sam nos, obawiając się, że gdy tylko wychyli spod niej choćby jeden palec, znów zaatakuje go zimne powietrze wypełniające lochy.
Lochy. Naprawdę był w Hogwarcie. Marzył o tym, odkąd Ted poszedł do pierwszej klasy i opowiadał mu o duchach, nauczycielach, lekcjach, wieży Gryffindoru i długich korytarzach. Albus dokładnie to sobie ułożył i ku jego uciesze rzeczywistość niewiele odbiegała od wyobrażeń.
Zmrużył oczy, gdy na jego twarz padł pojedynczy promień słońca, który dostał się do wewnątrz przez szczelinę w niedokładnie zasłoniętych kotarach. Okna w lochach były niewielkie i dostarczały tyle samo światła. Tworzyły jednak niepowtarzalną atmosferę, której nie sposób było nie lubić. Leżał jeszcze chwilę, a potem zdopingowany perspektywą pierwszego dnia, wstał z łóżka, starając się ignorować chłód. Wsunął nogi w kapcie i otulił się szczelnie bordowym, pluszowym szlafrokiem, który dostał od babci Molly. Zabrał ubranie i podreptał do łazienki. Tym razem to zieleń stanowiła dodatek, a zamiast niej dominowała biel. Wziąwszy szybki prysznic, ubrał się i stanął przed lustrem, starając się bezowocnie przygładzić odstające włosy. Nigdy nie przepadał za tą częścią siebie. Lubił swoje piegi, trochę za duży nos i osadzone na nim owalne okulary z czarną oprawką, ale włosów nienawidził. Wolałby, aby opadały gładko i były trochę dłuższe. Mama jednak nie pozwalała mu ich zapuścić, a same nie chciały się ułożyć.

- Trochę optymizmu, chłopcze - odezwało się lustro. Albus uśmiechnął się w odpowiedzi, kontynuując walkę z włosami. - Nie wyglądają źle - dodało zwierciadło radosnym tonem.
Chłopiec skinął głową i wyszedł z łazienki.
Zegar wskazywał za dwie ósmą i spał zupełnie tak, jakby nie zamierzał ich obudzić za niecałe dwie minuty. Schował ubrania, pościelił łóżko i sprawdził godzinę. Była punkt ósma, a zegar nadal spał.
Rozbawiony usiadł na krześle i czekał.
Minęło pięć, a potem dziesięć minut. Zegar nadal lekko pochrapywał. Albus roześmiał się i rzucił w niego kulką papieru. Czasomierz nagle drgnął i chłopcu wydawało się, że usłyszał ciche przekleństwo, a następnie zegar prychnął i przystąpił do budzenia krzykiem lokatorów dormitorium.
Alastor spadł z łóżka przestraszony nagłym hałasem, a jego dwaj koledzy powoli zwlekli się z łóżek. Thomas przebudził się nagle, przy czym sprawiał wrażenie całkiem przytomnego. Skinął głową w stronę Albusa i korzystając z nieświadomości rozespanych kolegów, zamknął się w łazience.
Chłopiec siedział jeszcze chwilę, przyglądając się kolegom i wsłuchując się w monotonny szum uderzającej o kafelki wody z prysznica, po czym wstał z krzesła i zabrał się za pakowanie torby.
- Hej, Gryfiaku! - Albus odwrócił się na pięcie i spojrzał prosto w stalowoszare tęczówki Scorpiusa. - Nie płakałeś w nocy za mamusią?
- Nie, ale wydawało mi się, że z twojego łóżka słychać było ciche pochlipywanie - odparł, starając się stłumić w sobie gniew. Wiedział jednak, że zdradzały go rumieńce na policzkach, pojawiające się zawsze, gdy targały nim silne emocje.
- Prawdziwi Ślizgoni nie płaczą. - Spojrzał na idealnie pościelone łóżko Albusa. - Widać, że nie jesteś Ślizgonem! - Jego wyraz twarzy, postawa i ton głosu, przepełnione kpiną dla Pottera, wyraźnie dawały do zrozumienia, że on - Scorpius Malfoy - jest prawdziwym Ślizgonem. - Skrzaty są od ścielenia łóżek, porządnisiu.
- Przynajmniej nie jest niedołężny. - odezwał się Thomas, wychodząc z łazienki kompletnie ubrany, ale z mokrymi włosami, które nadal wycierał ręcznikiem. Z kieszeni wystawały mu okulary. - I mógłbyś się od niego odczepić, Malfoy.
W jego ustach nazwisko blondyna brzmiało jak przekleństwo.
- Bo co mi zrobisz? - Na ustach chłopca wykwitł szyderczy uśmiech.
- Nic - odpowiedział spokojnie, po czym dodał: - Nie mogę zabronić ci dobrowolnego zamykania się w klatce. Na terenie zamkniętym bez wejścia i wyjścia. No wiesz, tylko dla czysto krwistych.
Albus stłumił śmiech.
- Naprawdę uważasz, że to takie zabawne? - Obaj odwrócili się w stronę milczącego do tej pory Christophera.
- Jasne! - wyszczerzył zęby Potter. - Tylko sobie wyobraź! Was trzech i cała reszta drani zamkniętych za szybką, a dookoła masa ludzi wbijających w wasze naburmuszone twarze zaciekawione spojrzenia.
- Proszę spojrzeć - odezwał się Thomas bardzo poważnym głosem. - Oto wymierający gatunek czarodzieja czysto krwistego, magikus czystokrwistus. Do niemalże wymarcia doprowadziła ich pycha i izolacja oraz niechęć do innych gatunków. Okazy, które tutaj widzicie, są jednymi z ostatnich żyjących. - Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem i wyszli z dormitorium, zostawiając w nim osłupiałych kolegów.
Na zewnątrz Thomas założył okulary.
- Wiesz, jesteś w porządku - stwierdził, machając różdżką i wymawiając zaklęcie. Po chwili jego włosy były już całkiem suche i ku zazdrości Albusa, gładko opadały mu na czoło.
- Spodziewałeś się... czegoś innego? - zapytał w końcu chłopiec, mimowolnie przygładzając dłonią fryzurę.
- Gdy usłyszałem o drugim synu Pottera, myślałem, że będziesz się popisywał. No wiesz, Wielki-Gryfiak-Syn-Chłopca-Który-Przeżył. A potem, jak dostałeś się do Slytherinu, pomyślałem, że jesteś naprawdę wredny i zły. A okazuje się, że ty po prostu... jesteś normalny. Właściwie nie potrafię dojść do powodu, dla którego Tiara umieściła cię w Domu Węża.
- Ja... tata zawsze mi mówił, że Tiara weźmie pod uwagę naszą decyzję. A ja byłem ciekawy, jak by było tu - w Slytherinie.
Thomas roześmiał się radośnie i puścił kolegę przodem w wyjściu z Pokoju Wspólnego.
- I jak wrażenia?
- W Gryffindorze stałbym się Wielkim-Gryfiakiem-Synem-Chłopca-Który-Przeżył - odparł pewnym siebie tonem i po chwili milczenia dodał: - Na pewno.
Śniadanie udało mu się zjeść bez nieprzyjaznych spojrzeń Gryfonów tylko dlatego, że Thomas zamienił się z nim miejscami. Jednak mimo tego, że Albus doskonale zdawał sobie sprawę z ich niechęci do niego, zupełnie mu to nie przeszkadzało. A raczej nie przejmował się tym, dopóki nie znalazł się w sali do transmutacji oko w oko z pierwszorocznymi Gryfonami.
Został obrzucony mnóstwem wrednych, niekierowanych bezpośrednio do niego komentarzy, które uciszyło dopiero wejście nauczycielki.
Profesor Allegia Rehner okazała się kobietą po czterdziestce, z gładko zaczesanymi, spiętymi ozdobną klamrą włosami. Oczy miała brązowe, ale nie ciepłe, tylko stanowcze i nieznoszące sprzeciwu. Albus starał się zapamiętać wszystko, co mówiła o transmutacji, z tym dziwnym, zagranicznym akcentem. Uważnie obserwował ruchy jej nadgarstka, gdy dla przykładu zamieniła kałamarz w chomika, a potem starą, stojącą w kącie szafę w olbrzymiego żółwia. Od razu zapragnął opanować umiejętność transmutacji, zwłaszcza, że z pozoru wydawała mu się łatwa.
Na twarzach wielu uczniów malował się bezgraniczny podziw, jednak nie wszyscy uważali. Scorpius szeptał coś na ucho Alastorowi, a dwie Gryfonki skrywały uśmiechy, czytając wiadomości, które wysyłały do siebie nawzajem. Gdy nauczycielka skończyła dyktować im notatkę, rozdała każdemu po jednej zapałce. Mieli zamienić je w igły i Albus od razu przekonał się, że nie jest to łatwe, a próby wcale nie są tak przyjemne, jakby chciał. Smak porażki był nie do zniesienia i po chwili założył rękę na rękę, ze złością wbijając wzrok w lśniącą, srebrną igłę leżącą przed Thomasem.
- Jak ty to robisz? - spytał cicho. - Dla mnie to jest niewykonalne!
- Bo jesteś idiotą - syknął siedzący w ławce obok Gryfon. - Każdy wie, że jesteś inny niż wszyscy.
- Ktoś cię pytał o zdanie? - warknął Albus trochę za głośno, bo profesor Rehner rzuciła mu spojrzenie pod tytułem „jeszcze jedno słowo i...”. Na ustach chłopca z sąsiedniej ławki wykwitł wredny uśmieszek, a Thomas lekko dotknął jego ramienia.
- Weź się w garść! - poradził. - To tylko Gryfon. Zajmij się lekcją.
- Tylko Gryfon! - odezwał się dużo za głośno blondyn. - I kto to mówi? Ślizgon-tchórz nierobiący nic, co nie przynosi mu zysku!
Profesor Rehner zmrużyła oczy jak kot, a jej źrenice pociemniały ze złości. Pierwszoroczni jeszcze nie wiedzieli, co to oznacza, ale ich niewiedza nie trwała zbyt długo.
- Dalton! Thomas! Potter! Dziesięć punktów od każdego z waszych domów! Proszę nie rozmawiać na mojej lekcji. Czy to jasne? - Albus zauważył, że gdy krzyczała dziwny akcent stawał się wyraźniejszy, a jej głos nieprzyjemny. Opuścił głowę, a obaj Gryfoni wymienili pomiędzy sobą niezadowolone spojrzenia.
Spokój nie potrwał jednak długo. Zaraz po tym, jak Thomas został nagrodzony pięcioma punktami za swoją igłę, Pete Thomas i jego trzej koledzy zaczęli szeptać coś między sobą, a niedługo potem, tuż koło leciutko zaostrzonej zapałki Albusa, wylądował zwinięty w kulkę kawałek kartki.
Chłopiec rozwinął ją i przeczytał, po czym pokazał Thomasowi, który dotknął karteczki czubkiem różdżki, a świstek zapłonął i zniknął.
- Tchórze! - powiedział Gryfon, nazwany przez profesor Rehner Daltonem. - Wasze ślizgońskie móżdżki nie zrozumiały, co napisaliśmy? Czy to za trudne?
- Nie zamierzam poświęcać swojego czasu prymitywnym Gryfonom - odpowiedział Thomas, marszcząc brwi.
- No cóż, my nie zamierzamy poświęcać tobie swojego - warknął siedzący koło Daltona chłopiec.
- Tak, życie jest za krótkie, by marnować je na dyskusje z obślizgłymi gadami - dodał Pete Thomas.
- Właśnie dlatego proszę cię, żebyś mi nie przeszkadzał - odparował Albus.
- Jaka szkoda, że mnie nie zrozumiałeś.
- Ależ zrozumiałem...
- Cisza! -przerwała im profesor Rehner. - Nie będę tolerowała rozmów na mojej lekcji. Dzisiaj po kolacji, cała wasza szóstka zgłosi się na szlaban u pana Tacha. Pan również, panie Grant.
- Ale ja nic nie zrobiłem! - zaprotestował czwarty gGryfon.
- Widziałam, kto napisał ten liścik.
W klasie ponownie zapanowała cisza i jedyne, co można było usłyszeć, to szeptane formułki zaklęć. Albus wlepił oczy w swoją zapałkę. Wiedział już, że transmutacja z pewnością nie należy do jego ulubionych przedmiotów, a zadane przez nauczycielkę wypracowanie o podstawowym wykorzystaniu transmutacji, tylko go w tym upewniło.
Na obiad udali się z radością, bo lekcje okazały się wyczerpujące, a jak wiadomo, żołądki jedenastoletnich chłopców potrafią być nienasycone. Albus niemalże pochłonął swoją porcję i właśnie podniósł do ust puchar soku dyniowego, gdy Malfoy pochylił się w jego kierunku.
- Wygląda na to, Potter... - powiedział z szyderczym uśmieszkiem na tyle głośno, by mogli usłyszeć go wszyscy siedzący przynajmniej dziesięć miejsc dalej – ...że Gryfiątka-Które-Zabłąkało-Się-Do-Slytherinu nie chcą również cudowni Gryfoni. Szkoda, co?
Albus skurczył się, czując na sobie kilkanaście spojrzeń, ale podniósł oczy na blade oblicze chłopca.
- Masz problem, Malfoy? - zapytał. - Koledzy-Gryfoni nie chcą cię już znać?
- Chyba coś ci się pomyliło, przybłędo! To ciebie nie chcą znać! Braciszek też? Czy może ukochany Jammie nadal jest kochającym braciszkiem niezależnie od tego, że jego młodszy brat uparł się być Ślizgonem?
- Wydaje mi się, Malfoy... - wtrącił Thomas - ... że w twoim głosie słychać niewyczerpane pokłady wrogości...
- Ej, Scott, czy mówił ci ktoś, że jak wypowiada się ważniejszy od ciebie, to się mu nie przerywa? To uchodzi za nietakt.
- Więc chyba nie powinieneś się odzywać, gdy mówię. - odparował Thomas, a Albus zauważył, że ich rozmowie przysłuchują się nie tylko najbliżej siedzący uczniowie, ale również kilku nauczycieli. Na ustach większości słuchaczy widniały nierzadko skrywane uśmiechy.
- Kpisz sobie!
- Kpię sobie! - zaśmiał się Thomas, po czym dodał: - Idziemy, Albus, towarzystwo zrobiło się szemrane.
Chłopiec posłusznie wstał i udał się za przyjacielem, przelotnie patrząc na Jamesa. Brat zmierzył go zimnym spojrzeniem, a przynajmniej zimnym dla kogoś, kto go dobrze nie znał. Albus widział w jego oczach coś na kształt współczucia. Notując w pamięci, że musi porozmawiać z bratem, wyjął z kieszeni gumę i wsunął ją do ust. Idąc przez Wielką Salę udał, że strasznie interesuje go napis na papierku, informujący, że to najlepsza guma balonowa i że z żadnej innej nie zrobisz takich balonów.
Jednak gdy wyszli, nie skierowali się do Pokoju Wspólnego, tylko do biblioteki. Idąc, Albus zastanawiał się, czy — i jeśli tak, to jaki — interes w pomaganiu mu może mieć Thomas. W końcu znali się dopiero kilka dni, a zachowywali się, jakby byli przyjaciółmi od najmłodszych lat!
Jego ślizgońska część domagała się wyjaśnień. Natomiast gryfoński fragment jego duszy całkowicie wierzył, że chłopiec może nie chcieć nic, poza zdobyciem przyjaciela.
Albus zamyślił się, próbując znaleźć rozwiązanie, które pogodziłoby oba te pragnienia. I w końcu, tuż przed drzwiami do biblioteki, znalazł je. Kiedyś, gdy był mały i nieustannie zadawał wszystkim pytania dotyczące obu jego imienników oraz domów, do których należeli, ciocia Hermiona powiedziała mu, że mimo uprzedzeń i pochopnych poglądów (nadal nie wiedział, co to znaczy pochopny, ale na pewno było to coś mądrego, skoro tak powiedziała ciocia), oba te domy są dobre i obaj mężczyźni, po których odziedziczył swoje imiona, byli potężnymi, czarodziejami jasnej strony.
Mówiła też, że w swojej piosence Tiara powiedziała kiedyś, że jeśli ktoś chce znaleźć towarzyszy gotowych na wiele, to powinien szukać w Slytherinie. Gdy dłużej się zastanowił, przypomniał też sobie jej słowa dotyczące Gryffindoru. Uśmiechnął się. Tych było dużo więcej i najczęściej były pozytywne. Mówiła o odwadze i poświęceniu, na które gotowi są jego mieszkańcy. O przyjaciołach, na których można liczyć i o wielkich kłopotach, w które zwykli się pakować, swoim lekkomyślnym zachowaniem. O Domu Węża wypowiadała się raczej obiektywnie, choć zdarzyło jej się powiedzieć coś pochlebnego. Najczęściej na temat profesora Snape'a lub Blaise'a Zabiniego. Wielokrotnie zdarzyło jej się mówić, że tacy powinni być wszyscy Ślizgoni. Pamiętał, że kiedyś, gdy to powiedziała, ona i mama mrugnęły do siebie. Tata i wujek się wtedy dziwnie zezłościli. Zawsze zastanawiał się dlaczego, aż w końcu Teddy powiedział mu, że byli zazdrośni. Doszedł wtedy do wniosku, że dorośli potrafią być naprawdę dziwni.
- Hej! - Thomas machnął mu dłonią przed oczami. - Pytałem się, gdzie siadamy. Może być tam w rogu?
- Jasne - mruknął w odpowiedzi i ruszyli w kierunku stolika, torując sobie drogę pomiędzy regałami, torbami innych uczniów, krzesłami i stolikami.
Opadając na krzesło, Albus stwierdził, iż Thomas zapewne po prostu chce mieć kumpla, po czym wyciągnął z torby książki, różdżkę i zapałkę. Postanowił zacząć od powtórzenia sobie transmutacji.
Czas leciał szybko, nauka szła im lekko, a uczniowie przy sąsiednich stolikach zmieniali się co jakiś czas. Dwie godziny później obaj mieli już napisaną pracę na transmutację, a zapałka Albusa była ostra, w kolorze srebra i nawet miała dziurkę, choć nadal pozostawała drewniana. Między nimi wisiało niewypowiedziane stwierdzenie, że obaj boją się powrotu do Pokoju Wspólnego. Jednak czas szlabanu się zbliżał, a oni musieli zostawić przed kolacją torby w dormitorium.
Gdy w końcu wyszli, do posiłku zostało im dwadzieścia minut, za to nie mieli już żadnej pracy domowej do odrobienia i ta świadomość trochę poprawiała im humor.
Po zjedzonej w pośpiechu kolacji udali się na swój szlaban. Okazało się, że Gryfoni i woźny już na nich czekają. Mężczyzna od razu kazał im się zabrać do pracy i postukując laską o podłogę, z lubością patrzył, jak czyszczą odznaczenia absolwentów Hogwartu.
Byli pierwszymi po wakacjach, którzy dostąpili tego zaszczytu, a woźny najwyraźniej pielęgnował kurz na trofeach specjalnie dla nich.
Obu chłopcom na usta cisnęło się mnóstwo nieprzyjemnych słów i to nie tylko pod adresem Gryfonów, ale również woźnego. Albus, próbując sobie urozmaicić monotonne pocieranie szmatką o metal, przypominał sobie wszystkie historie związane ze szlabanami, jakie było mu dane usłyszeć i pomiędzy nieprzyjemnymi spojrzeniami posyłanymi w stronę wstrętnych Gryfiaków, uśmiechał się do siebie pod nosem. Woźny zmieniał się z pokolenia na pokolenie, a wujek Charlie mówił nawet, że za jego czasów było dwóch woźnych - kiedy był na drugim roku odszedł stary i pracę w Hogwarcie zaczął Filch.
Jednak niezależnie od tego, czy był to sezon na grabienie liści, odśnieżanie dziedzińca, czy na cokolwiek innego, zawsze najpopularniejszym szlabanem było czyszczenie pucharów w Izbie Pamięci.
Chciał się podzielić swoimi spostrzeżeniami z Thomasem, ale zanim zdążył otworzyć usta, woźny warknął, że nie wolno im rozmawiać. Ledwo opanował wybuch śmiechu, a gdy zauważył zdziwione spojrzenia Gryfonów, zrobiło mu się jeszcze weselej.
Jednak, gdy szlaban się skończył, zmęczenie wzięło górę nad tym zadziwiającym napadem dobrego humoru i Albus nie był nawet w stanie powiedzieć Thomasowi, co go tak rozbawiło. Gdy tylko dotarli do dormitorium, rzucił się na łóżko i zasnął w chwili przyłożenia głowy do poduszki

C.D.N.

EDIT: Zostałam zapytana kilkakrotnie o Thomasów.
Otórz przyjaciel Albusa Severusa nazywa się Thomas Scott, a w Gryffindorze jest chłopiec, któremu nie mogę zmienić nazwiska i który nazywa się Pete Thomas. Pokręciłam i zorientowałam się dopiero po fakcie, a teraz nijak nie mogę tego odkręcić.
EDIT 2: tekst został ponownie zbetowany przez Isamar i zamieniony dnia 20-go marca.
A mi się, niestety, nie podoba. Ba, wręcz zaczyna we mnie narastać przekonanie, że opowiadania z Albusem i Scorpiusem, czy to w slashu, czy nie, będą należeć do kolejnych z gromady tych, których jest mnóstwo ogółem, ale niewiele wartych przeczytania.
Po pierwsze: błędy, wynikające głównie z niedbalstwa. Dialogi są źle zapisane - kiedy wypowiedzenie po drugim myślniku dotyczy wypowiedzianych słów (- X, chodź tutaj - powiedział Y) jest to jedno zdanie, bez kropki przed myślnikiem. A w ostatnim zdaniu zjadłaś kropkę.
Po drugie: nie widzę celu w pisaniu tego opowiadania. A raczej: nie będę go widziała, kiedy pojawi się ich więcej. Bo i o czym ono? O życiu Albusa Severusa wśród Ślizgonów? Rany boskie, tasiemiec! Po co komu, na co komu? Możliwe, że to dopiero początek, że masz jakiś konkretny pomysł i planujesz jakąś fabułę, ale - nie zapowiada się na to. Za to w blogaskowym stylu opisujesz kolejne "zwyczajne" życie "(nie)zwykłego" chłopca: pierwsze zajęcia, pierwszy szlaban, pierwszego przyjaciela i pierwszego wroga. Zionie nudą. Na dodatek wprowadzasz "obcych" bohaterów szybko i nieco bezmyślnie, przez co trudno się połapać kto, gdzie i kiedy.
Krótko mówiąc, zastrzeżenia mam głównie do pierwszego rozdziału, w którym nie widzę sensu. Prolog był całkiem udany, bardzo ładnie opisałaś Ceremonię Przydziału, ale potem robi się nijako. Anaphoro, naprawdę Cię lubię, głównie przez komentarze na Mirriel i chętnie przeczytałabym coś Twojego, darzę sympatią również Albusa, bo najbardziej mnie urzekł z całej pociesznej gromadki z epilogu, ale to opowiadanie zwyczajnie mi się nie podoba i nie trafia do mnie. Zajrzę tu jeszcze kilka razy, w nadziei, że jednak pojawi się jakaś istotna fabuła, ale - chwilowo - bez większego przekonania.


Betowała Calissa, za co jej bardzo, bardzo dziękuję, jednak gdyby ktoś znalazł jakieś błędy - od razu poprawię.

część druga

Następnego dnia pierwszą lekcją były zaklęcia z Krukonami.
Stary i maleńki profesor Flitwick sprawiał wrażenie zadowolonego z posiadania w swojej klasie córki panny Granger, to jest pani Weasley, i pokładał w niej swoje nadzieje dotyczące pierwszoklasistów tego roku. Rose wyglądała na uradowaną i gotową na wszystko, byle by tylko spełnić oczekiwania profesora. Jednak Albusa częstowała bardzo nieprzyjemnymi spojrzeniami, co zapewniło mu nieufność nauczyciela. Niespodzianką dla Flitwicka nie był talent do zaklęć, który już na pierwszej lekcji wypłynął z Thomasa, ale fakt, iż on okazał się być lepszym od Rose. Dziewczynka wydymała wargi za każdym razem, gdy Ślizgon zgłaszał się do odpowiedzi tuż przed nią i wyraźnie było jej nie w smak, że okazała się być w czymś gorsza od innego ucznia. A tym bardziej od mieszkańca Domu Węża.
Niestety, wyniki Albusa były niewiele lepsze niż na pierwszej lekcji transmutacji, więc obawiał się, że dzisiejsze popołudnie spędzi, ćwicząc na następne zajęcia i rzecz jasna powtarzając jeszcze zaklęcie z dnia wczorajszego. Co więcej – profesor Flitwick zadał im wypracowanie na półtora rolki pergaminu.
Nie przeszkadzało mu to jednak tak bardzo, jak kpiące spojrzenia Malfoya, wyraźnie dające mu do zrozumienia, że jest uważany za kogoś gorszego. Podczas obiadu, blondyn na głos komentował jego niepowodzenie na zaklęciach, co nie umilało posiłku ani o jotę.
Po pośpiesznym zjedzeniu swoich porcji, obaj chłopcy wyszli z Wielkiej Sali.
– Idziemy do biblioteki? – spytał Albus, poprawiając torbę na ramieniu.
– Nie możemy ciągle się tam chować. Jeśli teraz się tam będziemy zaszywać, to do końca szkoły nie będziemy mogli pokazywać się we Wspólnym.
– Chcesz iść do lochów?
– Nie zjedzą nas.
– Ale to nie będzie nic miłego. A ja i tak muszę jeszcze pożyczyć z biblioteki książkę.
Thomas spojrzał na niego z niedowierzaniem, ale ruszył w kierunku schodów prowadzących na wyższe piętra zamku. Szli długimi korytarzami w ciszy, która po dłuższej chwili zrobiła się wręcz nieprzyjemna.
– Uciekamy przed nieuniknionym – powiedział w końcu Thomas. – To naprawdę nie poprawi naszej pozycji, jeśli nie zaczniemy odrabiać lekcji w Pokoju Wspólnym.
– Mi nie przeszkadza biblioteka, tam jest cicho i...
– Jasne! Masz rację! Połóż się na ziemi, żeby Malfoy'owi łatwiej było cię podeptać! Genialna metoda!
Albus zmarszczył brwi i zawrócił. Thomas miał rację. Przyśpieszył kroku, bojąc się, że rozmyśli się w ostatniej chwili i zawróci do biblioteki, szukając schronienia w jej zacisznych ścianach. Niemalże widział, jak idący za nim przyjaciel uśmiecha się zadowolony.
– Dzięki – powiedział cicho, nie odwracając się do tyłu.
– Nie ma za co – usłyszał w odpowiedzi.
Przed wypowiedzeniem hasła do Pokoju Wspólnego odetchnął głęboko, jakby chciał się uspokoić. I uśmiechnął się, gdy poczuł, że przyjaciel kładzie mu dłoń na ramieniu. Ten pozornie nic nie znaczący gest podniósł go na duchu. Albus uniósł głowę i wypowiedział hasło.
Pierwszą osobą, która ich tam powitała, był oczywiście Scorpius.
– Potter! – Jego usta wykrzywiły się w fałszywym uśmiechu. – Niewłaściwa osoba jak zwykle na niewłaściwym miejscu!
Albus i Thomas usiedli przy stoliku w kącie, całkowicie go ignorując. Jednak Malfoya nie zraziło to w żadnym stopniu.
– Wiesz, muszę ci przyznać, że z pewnością myliłem się co do ciebie! – mówił głośno i wszyscy Ślizgoni doskonale go słyszeli, ale w chwili, gdy to powiedział, w pomieszczeniu zapadła całkowita cisza – każdy chciał wiedzieć, do czego dąży młody Malfoy, który zadowolony z rezultatu jaki uzyskał, kontynuował.: – Wydaje mi się, że domem, do którego tiara powinna cię przydzielić nie jest Gryffindor, gdyż oni są odważni. Myślałem nad tym, czy jest to Slytherin, ale tu również spotkał mnie zawód. W końcu nie daleko szukać u ciebie mugoli w rodzinie! Zastanawiałem się nad Ravenclawem, ale to niemożliwe! Oni są tam inteligentni! I wiesz, co ja o tobie myślę?
Wiedział. Według Malfoya pasował do Hufflepuffu. Nie powiedział jednak tego na głos. Zamiast tego przekrzywił głowę raz w prawo, a potem w lewo.
– Wiesz, Malfoy, powiem ci coś. Patrzę z prawej strony, patrzę z lewej. Próbowałem też prosto i wydaje mi się, że nie myślisz. To zbyt skomplikowane dla twojego jakże skromnego zapasu szarych komórek.
Całkowita cisza, która do tej pory panowała w Pokoju Wspólnym, stała się głęboką ciszą, pełną napięcia. Starsi uczniowie zdawali sobie sprawę z pozycji Malfoyów, która mocno nadszarpnięta po wojnie, została naprawiona przez ojca Scorpiusa i z którą liczyła się większość czarodziejów. Ród był stary, nie tylko z czystą krwią, ale także z pieniędzmi oraz pozycją. Natomiast młodsi zamilkli, z żądzą sensacji w oczach.
– Slytherin nie jest dla ciebie, Potter. Lepiej zrobisz, prosząc o zmianę przydziału, niż zostając tutaj i czekając na kłopoty.
– Nawet jeśli bym chciał, to nie zmienionoby mi przydziału – odparł Albus. – A poza tym, ja wcale nie chcę go zmieniać.
– Nie pasujesz tu, Potter! – krzyknął pobladły ze złości Malfoy. Z jego idealnej fryzury wysunął się pojedynczy kosmyk, który odgarnął teraz nerwowym ruchem ręki.
– Dzieciaki, dajcie spokój – odezwał się z kąta jakiś chłopak. Albus nie poznał go wcześniej, ale był mu wdzięczny, bo sam już nie wiedział, co ma powiedzieć. – Nie ma sensu się kłócić, kto tu pasuje, a kto nie, bo według tiary do Slytherinu pasują wszyscy tu obecni, a to znaczy, że odpowiadają kryteriom nadanym przez samego Salazara.
Kilka osób przytaknęło, a Scorpius posłał Albusowi wściekłe spojrzenie i natychmiast umilkł. Potter rozłożył swoje książki i zabrał się za ćwiczenie zaklęć, więc nie rzuciło mu się w oczy to, co zauważył Thomas. Chłopak, który stanął w obronie Albusa, był od nich dużo starszy, prawdopodobnie z ostatniego roku. Siódmoklasiści zazwyczaj ignorowali pierwszaków. Poza tym, budził powszechny respekt i szacunek, a na jego szacie nie było widać odznaki prymusa ani nawet prefekta. Chłopiec patrzył przez chwilę na pociągłą twarz i ciemne włosy starszego kolegi, po czym odwrócił wzrok, notując w pamięci, by dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

Następny dzień okazał się być równie posępny i szary jak nastawienie Albusa, w głowie którego wciąż kołatały słowa Scorpiusa: Nie pasujesz tu Potter! A co, jeśli Malfoy miał rację i powinien zostać przydzielony do Gryffindoru, jak James? Myśl o bracie jeszcze bardziej pogorszyła mu humor i w rezultacie, podczas śniadania, nie zjadł ani odrobiny, tylko ze złością dzióbał widelcem swój bekon, jakby to on był wszystkiemu winien. Między nim a od rana zamyślonym Thomasem, atmosfera była napięta i odzywali się do siebie tylko półsłówkami, co również go irytowało.
Parszywy humor sprawił, że chłopiec był nieznośny dla otoczenia, aż do lekcji eliksirów. Profesor Marlene Theriaul okazała się być bardzo zasadniczą kobietą, w której sali panowała bezwzględna cisza. Nauczycielka miała krótko ścięte, lekko przetłuszczone blond włosy i kanciaste okulary, osadzone na równie kanciastym, wąskim nosie. Usta zaciskała w cienką linię, choć i tak były bardzo wąskie, a na policzkach nie było widać nawet cienia rumieńców. Gdy Albus zobaczył ją za biurkiem, przez myśl mu nie przeszło, że to właśnie ona będzie jego ulubioną nauczycielką.
Razem z Thomasem zajęli ławkę najbardziej oddaloną od Gryfonów, znajdującą się bezpośrednio przed biurkiem nauczycielki.
– Eliksiry... – powiedziała kobieta suchym głosem. – ... są bardzo złożoną dziedziną magii. Nie będziecie potrzebowali różdżek, więc od razu możecie je schować. – Albus poczuł nagły przypływ nadziei, co do swoich umiejętności względem tego przedmiotu, ale nie pozwolił myślom długo błądzić gdzieś w oddali i skupił je na słowach nauczycielki. – Tutaj wszystko zależy od waszej precyzji i skupienia. Jeśli będziecie pilnie słuchać i uważnie czytać umieszczone na tablicy wskazówki, możecie uzyskać wyniki przewyższające moje kiepskie mniemanie o uczniach tej szkoły. Nie zakładam, że któreś z was zajrzało do podręcznika, więc przeczytajcie rozdział pierwszy w swoich książkach, dotyczący podstawowych zasad obowiązujących w pracowni eliksirów, oraz opisujący działanie każdego ze składników eliksiru na czyraki, który będziecie próbowali uwarzyć podczas drugiej godziny zajęć. Zabierajcie się do roboty i nie zapomnijcie o notatkach.
Albus od razu otworzył podręcznik i zajął się lekturą. Skończył o wiele szybciej, niż się spodziewał i gdy podniósł głowę, większość uczniów jeszcze czytała, tylko nieliczni zajęci byli przygotowywaniem swoich kociołków i składników, które będą im potrzebne. Spojrzał niepewnie na nauczycielkę, a potem na tablicę z wypisanymi na niej składnikami eliksiru. Kobieta widząc to, skinęła przyzwalająco głową.
Chłopiec postawił kociołek na palniku i zabrał się za odważanie oczek żuków. Zawsze wyobrażał sobie składniki do eliksirów jako paskudne i rozlazłe, więc zdziwił się, gdy okazało się, iż oczka są czarne, połyskliwe i wcale się do siebie nie lepią. Zaciekawiony wziął do ręki kilka z nich. Były przyjemne w dotyku. Na pozór zimne i twarde, okazały się ciepławe i sprawiały wrażenie, jakby mogły pęknąć przy mocniejszym ich ściśnięciu. Odważył odpowiednią ilość i wrzucił do kociołka. Gdy podniósł głowę, cała klasa odłożyła już na bok książki i zajmowała się swoimi kociołkami. Uśmiechnął się kpiąco, patrząc na cuchnące kłęby pary wydobywające się z kociołka stojącego przed Pete’em Thomasem. Gryfon miotał się przy nim gorączkowo, starał się zgasić ogień lub dodać składnik mogący uspokoić miksturę, która po chwili, nic nie robiąc sobie z jego starań, rozsadziła kociołek, opryskując zaskoczonego chłopca oraz kilka najbliżej stojących osób.
Profesor Theriaul zerwała się ze swojego miejsca i szybkim krokiem podeszła do nieszczęśnika. Albus mógłby przysiąc, że gdy koło niego przechodziła, mruczała pod nosem coś o kretynach.
– Szlaban! – wysyczała w twarz chłopcu. – Dziś wieczorem o dziewiętnastej. I ani minuty spóźnienia.
Od kurczowego zaciskania kościstych dłoni na różdżce, pobielały jej knykcie. Wyszeptała kilka zaklęć, przywracając sali poprzedni wygląd i wróciła do swojego biurka. Dopiero teraz Albus zauważył, że kobieta ma na sobie długą, ciemnozieloną suknię, która modna musiała być wiele lat temu i narzuconą na ramiona czarną pelerynę, spiętą pod szyją ozdobną broszą.
Albus odwrócił wzrok od nauczycielki i zabrał się za skrupulatne krojenie na cienkie plasterki łapek salamandry, starając się robić to jak najbardziej precyzyjnie.
Jego wzrok kursował pomiędzy pulpitem ławki, składnikami i tablicą. Robił wszystko dokładnie i zgodnie z podanymi wskazówkami. Pod koniec lekcji, gdy nauczycielka przechadzała się pomiędzy ławkami, oceniając z wymownym milczeniem rezultaty ich pracy, zatrzymała się przy jego kociołku.
– Jeden... – powiedziała cicho. – Jeden prawidłowo przyrządzony eliksir. Dziesięć punktów dla Slytherinu, panie...
– Potter, pani profesor – podpowiedział, starając się nie roześmiać z radości. Kobieta skinęła głową.
– Spodziewałam się gorszych wyników po tej klasie – mówiąc to, wróciła do swojego biurka i oparłszy się o nie rękoma, obrzuciła ich kpiącym spojrzeniem. – Osoby, które nie przygotowały eliksiru poprawnie, napiszą o swoich błędach w jego wykonaniu. Poza tym, oczekuję od was eseju o wykorzystaniu eliksirów w życiu codziennym, obie prace na następne zajęcia.
Albus wrzucił swoje rzeczy do torby i zadowolony ruszył w kierunku drzwi. Thomas podążał za nim, ale odezwał się dopiero na korytarzu.
– I znalazłeś swoją dziedzinę magii! – powiedział z zagadkowym uśmieszkiem. – Mówiłeś, że jak się nazywasz?
Potter obrzucił przyjaciela pytającym spojrzeniem, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi.
– Albus. Albus Severus. Ale przecież wiesz, więc dlaczego pytasz? – przez chwilę czekał na reakcję Thomasa, ale w końcu doszedł do wniosku, że się jej nie doczeka. – Hej! Tom! O co chodzi?
– Nie gorączkuj się! – uspokoił go chłopiec. – Po prostu zapytałem. Czy musi być po temu jakiś konkretny powód? – Albus wzruszył ramionami. – No więc nie rzucaj się jak ryba wyjęta z wody. Swoją drogą, eliksiry to pożyteczna dziedzina magii... Właściwie w wielu przypadkach można zastąpić zaklęcie jakąś miksturą.
– Cieszę się – mruknął ironicznie Albus. – Tobie też dobrze idzie. Ale tobie dobrze idzie wszystko, czego się dotkniesz...
– Nie marudź, tylko chodź do biblioteki. Będziesz miał okazję poćwiczyć zaklęcia, a ja napiszę to wypracowanie o moich błędach... Wydaje mi się, że nie dokładnie odważyłem oczy żuków, ale to chyba nie wszystko.
– A dodałeś ogon myszy leśnej?
Thomas milczał przez chwilę.
– Nie – przyznał w końcu. – Uch... to chyba wszystko, nie? Przecież, jeśli coś jeszcze źle bym zrobił, to mój wywar wyleciałby w powietrze dokładnie tak, jak maź tego Gryfiaka.
Do biblioteki doszli w towarzystwie śmiechu i jakiegoś zbłąkanego kota, który przyczepił się do nich w okolicach Wielkiej Sali.
Po napisaniu eseju na eliksiry, Albus opuścił bibliotekę i ociągając się, podążył w kierunku chatki Hagrida. Słońce powoli szykowało się do zniknięcia za horyzontem, a niebo zaczęło już różowieć. Dookoła jeziora spacerowało kilka osób, a pod starym dębem siedziała jakaś para. Był piątkowy wieczór, a to oznaczało, że uczniowie nie musieli już dzisiaj odrabiać wszystkich lekcji. Rozmyślając nad czekającym na niego wypracowaniu z zaklęć, doszedł do stojącej na skraju lasu chatki.
Olbrzym powitał go z uśmiechem.
– Już żem myślał, że zapomniałeś o tej herbatce! – zahuczał, wpuszczając go do środka.
Wnętrze wydało się chłopcu dziwnie puste bez Kła, który zawsze starał się obślinić wszystkich gości, okazując w ten sposób swoją dozgonną miłość i przywiązanie. Gdy był tu poprzednio, pies nie mógł się zdecydować, kogo obdarzyć największą atencją i w końcu dokładnie obślinił spodnie taty, podstawiając olbrzymi łeb do pogłaskania. Po powrocie do domu, Ginny Potter długo narzekała na rozbestwione psy i inne potwory. Albus uśmiechnął się na myśl o swoim wspomnieniu, wolał jednak nie wspominać o psisku w obecności jego pana, który jeszcze nie odżałował straty.
– Słyszałem od Jamesa, żeś narozrabiał. – Hagrid postawił przed nim olbrzymią filiżankę i talerz z krajanką. – Potter w Slytherinie....
– A co w tym złego? – zbulwersował się chłopiec.
– W sumie to nic... – odparł niepewnie gajowy, siadając i przy okazji zahaczając głową o zwisające z sufitu zielsko, które obficie obsypało jego włosy i brodę przedziwnym, niebieskawym pyłkiem. – Ale wiesz, żaden Potter nigdy nie był w Slytherinie. A Harry pokonał przecież ostatniego czarnoksiężnika, więc ty... tego...
– Sugerujesz, że ja też powinienem? – zapytał chłopiec z nutką rozbawienia w głosie. – Ale obecnie nie ma żadnego na składzie. Będę więc musiał poczekać, a poza tym James stoi pierwszy w kolejce. – Teraz nie skrywał już śmiechu, a Hagrid również zarechotał.
– Tak... cholibka, masz rację Albus, masz rację... – zamilkł na chwilkę. – To dobrze... A jak tam lekcje?
Chłopiec natychmiast zabrał się za opowiadanie mu o swoim sukcesie na eliksirach, ledwie napomykając o tym, że z transmutacji i zaklęć okazał się być kiepski. Powiedział też o swoich „kolegach” z dormitorium i o Thomasie, a potem o reakcji Gryfonów na jego przydział i tym jak go traktuje większość Hogwartczyków. Hagrid słuchał w milczeniu.
– Nie masz lekko... Ale nie wierzę, że James tak po prostu się od ciebie odwrócił, przecież wy zawsze byliście blisko!
Albus wzruszył ramionami. Faktycznie, między nim i bratem istniała jakaś szczególna więź. Ale ona znacznie osłabła, odkąd James poszedł do Hogwartu. Gdy po długim oczekiwaniu Albusa wreszcie wrócił, przywiózł ze sobą przyjaciół i młodsze rodzeństwo miał już w głębokim poważaniu. Albus natomiast zajął miejsce Jima i stał się autorytetem dla małej Lily.
– Jeszcze z nim o tym nie rozmawiałem – przyznał w końcu. – Chyba powinienem, co?
– Chyba tak... weź se krajanki! – Hagrid podsunął mu talerz, a chłopiec zapominając o przestrogach, skorzystał z poczęstunku. – Cholibka, ciemno się zrobiło. Schowaj se krajankę na potem i chodź. Odprowadzę cię do zamku.
Albus pokiwał entuzjastycznie głową, starając się bezskutecznie rozewrzeć szczęki.
Hagrid wstał, ponownie zahaczając głową o wiszące nad nim zielsko i wyszedł na zewnątrz. Albus podążył za nim, starając się powiedzieć Hagridowi, że dobrze by było, gdyby strzepał sobie pyłek z włosów, ramion i brody. Jednak udało mu się rozewrzeć szczęki dopiero pod bramą zamku, gdzie poprzestał, na życzeniu olbrzymowi dobrej nocy.

C.D.N.

EDIT: ponownie zbetowała Isamar, za co jej bardzo, bardzo dziękuję, tekst zamieniono 20-go marca.
Lekko obcięta kopia z Mirriel

Podoba mi się postawa ślizgońskiego Thomasa, który potrafi powiedzieć to, co rzeczywiście myśli i Al, który jest rozrywany przez emocje. Za to nie podobało mi się Scorpius, który stwierdza, że dogadałby się z Albusem. Nie, nie kupuję tego. Nie w drugiej części. Nie pędź tak z tym, przystopuj trochę. To jest Malfoy, a Malfoy nie stwierdzi nagle, że mógłby polubić swojego wroga. Przedstawiłaś nam Scorpiusa jako prawdziwego arystokratycznego Malfoya. Takiego jak jego ojciec i jego dziadek. Wiem, że on ma dopiero 11 lat, ale od małego był tak wychowywany i, myślę że, tak po prostu nie stwierdziłby, że Potter jest w porządku.

całuję,
yunne.
Popieram yunne - Scorpius do bani. Wcześniej przedstawiłaś go nieco przesadnie w drugą stronę, toteż nagła zmiana frontu, praktycznie bez powodu, jest nieco nie na miejscu. A cały fragment jest jakby na siłę wepchnięty w perspektywę Albusa i wydaje się zbędny.
Rzecz kolejna - eliksiry. To strasznie przewidywalne i znowu, zbyt przesadne: z tego zły, z tego fatalny, z tego świetny. A gdzie rzeczy pośrednie, przedmioty, z których Albus mógłby być tak po prostu średni?
Dalej - Hagrid. Nie będę się go specjalnie czepiać, ale brzmiał sztucznie. Za dużo w nim było Pana Dobra Rada, a za mało - swojskości.
I nadal, ha!, nie widzę fabuły, ale nadal nadziejuję, że się mi objawi.
Byłam pewna, że będzie mnóstwo ficków z Albusem Severusem w Slytherinie:P
Zacznę od tego, co mi się nie podobało. Scorpius został Ci już wytkniety przez przedmówczynie, więc nie będę się powtarzać:) Błagam tylko, nie zaprzyjaźniaj go z Albusem! Niech będzie zły, wredny i Malfoyowaty:) (to tylko moje skromne zdanie:) ) Dalej, czy ta nienawiść ze strony Jamesa, Teda itd. nie była troszkę przesadzona?

No i mój ulubiony fragment:

Nauczycielka miała krótko ścięte, lekko przetłuszczone blond włosy
To mi się z kimś kojarzy...

Cudowny natomiast był Thomas Scott;) Biedna Rose, nie będzie drugą Wiem-To-Wszystko. Ciekawi mnie też ten tajemniczy ślizgon, którym zainteresował się Al. czekam z niecierpliwością na kolejną część:)
Pozdrawiam,
Amanda
Betowane przez Calissę, której bardzo, bardzo dziękuję.
Ostatnia część rozdziału trzeciego jest krótsza, niż poprzednie i szczerze mówiąc, trochę się jej boję.

część trzecia

Owsianka wyglądała zachęcająco. Dokładnie tak, jak owsianka wyglądać powinna. Ale mimo jej wdzięków, miał również straszną ochotę na zwykłego tosta z dżemem malinowym. O tak, dżem zrobiony przez Hogwarckie skrzaty był najlepszym, jaki kiedykolwiek jadł.
– Co się tak patrzysz na ten dżem? – zapytał w końcu Thomas, nakładając sobie owsianki.
– Zastanawiam się, czy go zjeść.
– Sądzę, że się za to na ciebie nie obrazi.
– Wiem! – żachnął się Albus. – Ja po prostu nie mogę się zdecydować co zjeść: tosta z dżemem, czy owsiankę.
Thomas zamyślił się na dłuższą chwilę, podczas której młody Potter kontemplował zawartość stojących przednim półmisków i już miał mu coś doradzić, gdy prosto w owsiankę pacnęła biała koperta pokryta nierównym pismem Harry'ego Pottera.
– Dzięki, tato! – prychnął Albus. – A właśnie się na nią zdecydowałem!
Wyciągnął kopertę z miski, podstawił sowie swój puchar z sokiem dyniowym i wyciągnął starannie złożoną kartkę. Przebiegł pobieżnie wzrokiem po tekście, po czym zabrał się za dokładne czytanie:

Drogi Albusie! – Chłopiec miał niejasne przeczucie, że nie zwiastuje to niczego dobrego, zazwyczaj w nagłówkach listów ojca widniało „Cześć, Al!”. – James poinformował nas, że zostałeś przydzielony do Slytherinu. – Szkoda, że od razu nie napisał: „dlaczego sam nie poinformowałeś nas o swoim haniebnym przydziale?”; westchnął i wrócił do lektury. – Oboje z mamą mamy nadzieję, że czujesz się tam dobrze. Slytherin to przecież tylko dom i nic nie zmieni tego, jaki jesteś naprawdę, w głębi swojego serca. – O nie! Albus podświadomie jęknął, zaczyna się. – Nie podoba mi się jednak niechęć, którą okazujesz Gryfonom - w tym swojemu bratu - i mieszkańcom innych domów. Mam tu na myśli Rose - podobno się do niej nie odzywasz. Albusie, nie pozwól, żeby Twój przydział zmienił Twoją osobowość.
Napisz nam, jak idzie Ci nauka. Całujemy
Mama i Tata

Albus złożył niezbyt dokładnie list i wcisnął go do kieszeni spodni. Jeśli miał on go podnieść na duchu, to zdecydowanie nie podziałało. Szczególnie, że nie potrzebował pociechy – odkąd wstawił się za nim ten siódmoklasista, jego stosunki z innymi mieszkańcami Domu Węża znacznie się poprawiły.
– Od rodziców? – spytał współczującym tonem Thomas,. Potter w odpowiedzi skinął jedynie głową. – Nie przejmuj się. To tylko dorośli, są ograniczeni przez poglądy czasów swojego dzieciństwa.
– A może teraz powiesz to po normalnemu? – zasugerował Albus.
– Oni po prostu żyją świadomością, że przeciętny Ślizgon to śmierciożerca i nie rozumieją, że ich już po prostu nie ma. Wymarli albo tracą siedzą w Azkabanie. Zjedz coś i pójdziemy odrobić do końca lekcje.
– Właściwie to straciłem apetyt, możemy iść. – Thomas wzruszył ramionami i po chwili opuścili już prawie pustą Wielką Salę.
W bibliotece było chłodno i o dziwo, nie było w niej uczniów, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach zakurzonych książek. Chłopcy zajęli swoje zwykłe miejsce i zabrali się za napisanie esejów na eliksiry.
– Wykorzystanie eliksirów na co dzień... myślisz, że zalicza się do tego medycyna? – zapytał Thomas, raz po raz uderzając końcówką orlego pióra w swoją brodę.
– Tak, wydaje mi się, że tak. Tylko wiesz, taka medycyna... hm... codziennego użytku. No nie wiem... na przeziębienia, Eliksir Pieprzowy, albo coś takiego...
Tom kiwnął kilka razy głową i zabrał się za pisanie. Albus również opuścił głowę i umoczył pióro w czarnym atramencie.
”Eliksiry są bardzo często stosowane w życiu powszednim. Chociażby w medycynie. Każdy z nas ma w domu takie eliksiry jak...”, zaczął, a potem poszło mu już jak z płatka. Pióro jakby samo wiedziało, co ma napisać, stawiając na pergaminie nieco koślawe litery. Raz na jakiś czas zerkał tylko do książki, by upewnić się, że nie pisze bzdur. Gdy skończył, miał zapisane dwie rolki pergaminu.
– Wow... Nie przypuszczałem, że jestem zdolny napisać coś tak długiego – roześmiał się, ale natychmiast zamilkł, skarcony wzrokiem bibliotekarki. – Zabieram się za te zaklęcia, póki mam dobrą passę, bo potem będę mógł tylko pomarzyć o napisaniu tego wypracowania.
Niestety okazało się, że teraz również może jedynie śnić o jego samodzielnym napisaniu i ich praca w bibliotece przedłużyła się, gdyż Thomas musiał mu wszystko dokładnie wytłumaczyć.
– I tak tego nie rozumiem! – jęknął, stawiając kropkę po ostatnim, z trudem wyciśniętym z niego przez Thomasa, zdaniu. – Jestem skłonny nazywać cię geniuszem, Tom. Nie kręć tak oczami! Ja mówię poważnie! Przecież powinienem mieć to w genach! Moja mama jest bardzo dobra w zaklęciach, a tata w obronie przed czarną magią? A ja?!
– Nie histeryzuj. Nawet nie mieliśmy jeszcze obrony przed czarną magią, więc nie wyprzedzaj zdarzeń. Na pewno nie będzie aż tak źle, jak ci się wydaje!
Albus przewrócił oczyma, jakby chciał powiedzieć, że nie musi wyprzedzać zdarzeń, bo różdżka po prostu boi się jego rąk, ale nie odezwał się ani słowem, tylko wrzucił podręczniki do torby, pozostawiając na ławce jedynie pióro i pergamin.

Drodzy Rodzice, zaczął, ale jakoś go to nie przekonywało. Mimo wszystko pisał dalej.
W szkole bardzo mi się podoba, pomimo mojego przydziału. Mam bardzo fajnych kolegów w dormitorium, tylko ze Scorpiusem Malfoyem nie mogę się jakoś dogadać. Jednak na pewno, gdy się trochę postaram, przejdzie mu ta bezpodstawna niechęć. Szczególnie zaprzyjaźniłem się z Thomasem, który pomaga mi w zrozumieniu tych beznadziejnych przedmiotów, których nie wiadomo po co nas uczą. Bo kto, i po co wymyślił transmutację czy zaklęcia!? Za to z eliksirów jestem najlepszy w klasie.
Poza tym wcale nie okazuję niechęci ani Gryfonom, ani reszcie! To oni się patrzą na mnie z pod oka! Że niby skoro jestem Potterem, to mam obowiązek być w Gryffindorze! Mam nadzieję, że nie potrwa to długo i w końcu przestaną się zachowywać, jakbym już właśnie zapisał się do szeregów jakiegoś idioty spod ciemnej gwiazdy. Mimo tego postaram się porozmawiać z całą wielką rodzinką w Hogwarcie.
Całuję,
Albus Severus

Gdy tylko skończył, wsunął list do koperty.
– Chodźmy do sowiarni, muszę to wysłać – mruknął niechętnie, chowając pióro.
Thomas w odpowiedzi skinął tylko głową. Korytarze były przyjemnie chłodne, co docenili dopiero, gdy wyszli na palone słońcem błonia. Wrzesień – wrześniem, jesień – jesienią, ale Albus musiał przyznać, że temperatura godna była środku lata. Chłopiec serdecznie współczuł podstarzałej płomykówce, którą wysłał z listem.
– A może zostaniemy na błoniach? – zaproponował Thomas, ignorując gorące promienie słońca.
– Czemu nie, w końcu jest sobota. Ale tak sobie myślę, czy nie moglibyśmy najpierw odnieść książki i pójść na lunch?
– No to do lochów – rzucił wesoło Thomas.
W znajdującym się pod jeziorem Pokoju WSpólnym było nie tylko chłodno, ale niemalże zimno, w porównaniu z upałem panującym na zewnątrz. Mimo to udali się do świecącej pustkami Wielkiej Sali. Do niewielu uczniów dotarło, że posiłek zaczął się już dość dawno, zresztą mało komu chciało się jeść, ze względu na temperaturę.
Posiłek zjedli bez pośpiechu, a i tak, gdy skończyli, niewiele znalazło się osób zainteresowanych obiadem. Przeszli przez Wielką Salę i znaleźli się na rozpromienionych słońcem błoniach.
Błękitne niebo i postrzępione obłoczki odbijały się w jeziorze, nad którego brzegiem porozkładali się uczniowie, korzystający z cudownej pogody. Na idealnie zielonej trawie nie pozostało już wiele przestrzeni, która nie byłaby przykryta przez koce, ręczniki czy chociażby bluzy wesołych uczniów. Zdawało się, że wszyscy Hogwartczycy opuścili zamek, by spędzić sobotę na błoniach w przeróżny sposób. Począwszy od zwykłej konwersacji – głównie Puchoni, poprzez opalanie – starsze Gryfonki, naukę – oczywiście Krukoni, aż po samotne lub grupowe spacerowanie w bezpiecznej odległości od mieszkańców innych domów – Ślizgoni.
Albus i Thomas poszli brzegiem jeziora, szukając wolnego miejsca, w którym to mogliby siąść bez zbędnego towarzystwa.
– Spójrz tam! – zawołał w pewnym momencie Albus, wskazując palcem odległy brzeg jeziora. – Czy to nie jest profesor Theriaul?
Thomas zmrużył oczy, żeby dokładnie przyjrzeć się dwóm, źle widocznym postaciom. Jedna z nich miała na sobie kolorowe ubrania i czarny materiał, prawdopodobnie szatę, przerzucony przez ramię. Brodziła ona po kostki w jeziorze, najwyraźniej rozmawiając ze swoim mrocznym, bo powiewającym czarnymi szatami, towarzyszem.
– Nie, to mężczyzna – powiedział Thomas zakończywszy swoje oględziny.
– Chodzi mi o tą osobę w kolorowym! To na pewno profesor Theriaul!
– Możliwe – przyznał w końcu chłopiec, po czym dodał: – Wygląda na to, że polubiłeś nie tylko eliksiry, ale i panią profesor.
– Jasne! – odparł z entuzjazmem. – Ale bardziej eliksiry. Ja wiem, że ciebie to nie kręci, ale ja podchodzę do tego, jak ty do zaklęć. Eliksiry – powiedział stanowczo – to moja nowa pasja.
Thomas nagle wybuchnął śmiechem.
– Naprawdę nie wiem, dlaczego nazwali cię Albusem Severusem, zamiast Severusem Albusem! Nie rozumiesz? – spytał, gdy chłopiec zrobił zdziwioną minę.
– Nie do końca – Albus wyciągnął z kieszeni scyzoryk i usiadł na trawniku, biorąc do ręki luźno leżący patyczek.
– A czytałeś najnowszą Historię Hogwartu?
– Oczywiście – odparł wbijając nożyk w korę. – Ale nie rozumiem co to ma do rzeczy.
– A pamiętasz, jak opisano tam Dumbledore'a? Jako mistrza transmutacji, jasnego czarodzieja zwalczającego czarnoksiężników. Daleko ci do tego imiennika. A teraz przypomnij sobie co napisali o Mistrzu Eliksirów, a późniejszym dyrektorze Hogwartu – Severusie Snape’ie. Pisali, że był mrocznym czarodziejem przez prawie całe życie, że jego jedyną miłością były eliksiry i tym podobne bzdury. No i inne, niezbyt pochlebne opinie, ale autorka tego tomiszcza po prostu go nie lubiła. Przecież każdy przyzwoity czarodziej wie, że Snape był szpiegiem Dumbledore'a, a nie Voldemorta! Ale to nie jest chwilowo ważne. Po prostu wydaje mi się, że nie wdałeś się ani w mamusię, ani w tatusia, czy nawet w najlepszego czarodzieja naszych czasów, Albusa Dumbledore'a. Ty po prostu jesteś odzwierciedleniem swojego drugiego imiennika. A może to reinkarnacja!
Albus prychnął z irytacji.
– Nie posuwasz się za daleko, co?
– No może z reinkarnacją przesadziłem, ale... Czy kiedykolwiek miałeś w rękach jego biografię? Fakt, że napisała ją jakaś wielbicielka, czy coś w tym stylu, ale czytając między wierszami można się domyślić, że jako dziecko był otwarty dla ludzi i dopiero potem, odrzucony przez nich, stał się cyniczny i oziębły. No i wyznawał błędne idee, dlatego dostał się w szeregi śmierciożerców i potem nie potrafiąc się już wyzbyć złości...
– Tom, nie przeginaj, co? W ogóle to do czego ty zmierzasz? Co próbujesz mi udowodnić? – Albus Severus z nieznanych sobie powodów strasznie się zirytował. Gałązka, którą strugał, pękła z trzaskiem.
– Sam nie wiem... – przyznał w końcu chłopiec. – Po prostu rzuca mi się to w oczy do tego stopnia, że nie potrafię tego zignorować!
Albus mruknął coś pod nosem i zdawał się nie zwracać uwagi na zachwyt kolegi nad świętej pamięci Mistrzem Eliksirów i podobieństwem Albusa do Severusa Snape'a. Jednak tak naprawdę słuchał go uważnie i musiał przyznać mu w duchu rację. Jego zdaniem mocno przesadził z tą reinkarnacją, ale faktycznie posiadał pewne cechy swojego imiennika. W końcu jednak stwierdził, że nie może tak po prostu pozwolić przyjacielowi na wysnuwanie coraz śmielszych i śmieszniejszych teorii.
– Daj już spokój Tom, naprawdę. To przestaje być zabawne.
– Cokolwiek byś nie powiedział, to i tak nie uda ci się zaprzeczyć udowodnionym przeze mnie faktom!
– Ależ jasne! Jestem wcieleniem Severusa Snape'a!
– Nie bądź ironiczny. Tylko dostarczasz mi dowodów. – Thomas był bliski triumfu.
– Odwal się wreszcie!
– Nie jesteś w stanie zaprzeczyć!
– Nie! Nie jestem! Zadowolony? Ale co twoim zdaniem powinienem zrobić posiadając tą wiedzę? Pójść z tym do Proroka?
Thomas zamyślił się na chwilę, przypatrując się pociętym na wiórki gałązkom, leżącym przy butach Albusa. Nie wiedział jeszcze, co powinien poczynić z taką informacją, ale był pewien, że coś na pewno wymyśli. Nie wiedział też, że tej nocy Albusowi Severusowi będzie niewiarygodnie trudno zasnąć.

C.D.N.

EDIT: ponownie zbetowała Isamar, za co jej bardzo dziękuję, tekst zamieniony dnia 20-go marca.
Tak, kopia.

Do tego rozdziału nie mam większych zastrzeżeń. Podobał mi się. Właściwie wszystko mi się podobało. Zaczynając od dylematu na śniadaniu, kończąc na stwierdzeniach Toma.
Czekam na pierwszą rozmowę po przydziale Albusa z Jamesem i Rose. Jestem strasznie ciekawa jak się to potoczy, bo w końcu muszą ze sobą porozmawiać, czyż nie? Mam nadzieję, że coś z tym zrobisz, że tego tak nie zostawisz.

Pozdrawiam i Wena życzę,
yunne.
Oh ah. Cud, miód i orzeszki. Wspominałam już, że mi się podoba? Gdyby nawet, to nie zaszkodzi powtórzyć:) Gdybym miała coś zacytować, musiałabym skopiować cały tekst, więc postaram się ograniczyć:)


– Dzięki tato! – prychnął Albus. – A właśnie się na nią zdecydowałem!
Uf, ten Potter. Owsianka w sosie kopertowym!


– A czytałeś najnowszą Historię Hogwartu?
Czy Thomas na pewno nie jest dzieckiem Hermiony?:)

No i mój ulubiony:

– Ależ jasne! Jestem wcieleniem Severusa Snape'a!
– Nie bądź ironiczny. Tylko dostarczasz mi dowodów

xD

Pozdrawiam:)
A teraz ja pozwolę sobie na komentarz
Mogę powiedzieć jedno - bardzo podoba mi się twoje opowiadanie, pomimo tego, że za wiele się w nim nie dzieje, ot spokój po męczącej wojnie. Czasem naprawdę nachodzi mnie taka ochota, by poczytać coś spokojniejszego, a nie tylko czytać o tym, że trwa wojna, w której musi poświęcić się Harry. Mało kto pisze takie "nie zapełnione szybką akcją" opowiadania, bo dużo osób czegoś takiego nie lubi.
Nawet ja nie wiem do końca, co może się wydarzyć, jak potoczą się losy Albusa i co będzie miał do tego Thomas. Ciekawe, w jakich okolicznościach dojdzie do pierwszej rozmowy z bratem, Jamesem.
Polubiłam to opowiadanko od samego początku i cieszę się z tego, że mogłam ci w jakikolwiek sposób pomóc. Oczywiście, że czekam na następne odcinki. Życzę wena i pisz, pisz i jeszcze raz pisz.
No i kolejny odcinek. Ciężko było przebrnąć przez niektóre fragmenty.
Z dedykacją dla Yunne. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, że nie pojawiło się wczoraj.
Betowała Calissa, za co bardzo, bardzo jej dziękuję. Wszelkie błędy na konto mojego sumienia.

Rozdział Drugi
Rodzinne decyzje

część pierwsza

Ktoś, a Albus był niemal pewien, iż wie kto, rozsunął kotary jego łóżka. Owa osoba stała nad nim przez chwilę, po czym zdecydowanym ruchem ściągnęła z niego kołdrę. Chłopiec skulił się z zimna.
- Tom, oddawaj mi kołdrę! - jęknął, przykrywając się prześcieradłem. – Dziś niedziela, jest zimno, i jestem cholernie śpiący. To trzy powody, dla których powinieneś dać mi święty spokój.
- Severusie – zaczął Thomas tonem kochającej babci, która doskonale wie, co jest dobre dla jej ukochanego wnusia – pora wstawać i wpakować w siebie porcję owsianki.
- Nie chcę owsianki! – Albus skulił się pod prześcieradłem. – Chcę spać!
Chłopiec nie odpowiedział, co wzbudziło w Potterze niejasne przeczucie, iż zaraz stanie się coś strasznego. Uniósł lewą powiekę do góry, by dyskretnie sprawdzić, co się dzieje, ale zobaczył tylko, jak Thomas szepce coś pod nosem i wykonuje skomplikowany ruch różdżką. Zanim zdążył zareagować, wylądował na podłodze razem z materacem, prześcieradłem i poduszką. Dormitorium wypełnił śmiech jego współlokatorów, a Scorpius przez przypadek zbyt mocno pociągnął krawat, który zacisnął się wokół jego szyi, powodując spazmatyczne rzężenie właściciela. Pierwszoroczni Ślizgoni wybuchnęli jeszcze większym śmiechem. Ku ich rozczarowaniu, ogólnemu nastrojowi nie uległ rozzłoszczony, rozczochrany prefekt ubrany w piżamę w groszki, prawie tak czerwone jak jego twarz, który przyszedł, by powstrzymać ich przed obudzeniem całych lochów o ósmej rano w niedzielę.
Podczas śniadania Albus odważył się uśmiechnąć delikatnie do Victori, która natychmiast odwróciła głowę w drugą stronę, lekko wydymając usta. Chłopiec zmarszczył brwi.
- Co jest? - zapytał Thomas, przełknąwszy kawałek tosta. Albus w odpowiedzi tylko się skrzywił.
- Panna Weasley strzela fochy – wyjaśniła mu Penelopa, odrzucając na plecy gruby warkocz.
- Daj spokój! Severus, chyba nie będziesz się nią przejmował?
- Severus? - spytała Stella. – A nie Albus?
- A widzisz w nim podobieństwo do Dumbledore'a?
Potter skrzywił się jeszcze bardziej i gwałtownie wstał. Nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo, w dodatku nie wyspał się i był przez to zły.
- Idę się przejść – mruknął cicho i wyszedł.
Thomas pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Ja wam to mówię – zaczął tonem naukowca, który właśnie jest o krok od rewolucyjnego odkrycia. - On jest bardziej podobny do Severusa Snape'a, niż by tego chciał. Moi drodzy koledzy i koleżanki, mamy zaszczyt uczyć się z przyszłym Mistrzem Eliksirów.
Wśród pierwszorocznych zapadło pełne niedowierzania milczenia.
- Czas pokaże – odezwała się w końcu filozoficznie Stella, ale coś w jej tonie mówiło Thomasowi, iż nie uwierzyła mu, tak jak reszta.

* * *

Albus kopnął kamień, który z pluskiem wpadł do jeziora. W odróżnieniu od reszty tygodnia, niedziela była deszczowa i ponura. Krople dżdżu spadały na szarawą, mętną taflę, pozostawiając na niej charakterystyczne kręgi oraz banieczki, powstałe po zderzeniu się kropel z wodą (widząc je, Teddy powiedziałby, że zwiastują brzydką pogodę na kilka najbliższych dni). Gdzieś od strony lasu nadleciała przemoczona sowa, po to, by po chwili zniknąć w jednym z nieoszklonych okien sowiarni.
Trawa była mokra i śliska. Straciła swoją wczorajszą, szarawą barwę i teraz lśniła soczystą zielenią. Wygniecione ślady po kocach poznikały i każde źdźbło swobodnie mogło poruszać się wraz z wiatrem na wszystkie strony świata. Stary dąb przeglądał się w wodzie, a krople deszczu delikatnie szemrały w jego gałęziach, by opaść później na trawę albo do wody.
Chłopiec wciągnął powietrze w płuca, delektując się jego świeżością. Minął miejsce, w którym poprzedniego dnia siedzieli z Thomasem. Podniósł z ziemi kilka kamieni i ze złością wrzucił je do wody. Nie ulżyło mu ani o jotę.
Przyśpieszył kroku, aż wreszcie zaczął biec.
Coraz szybciej i szybciej. Złość powoli uchodziła z niego, razem z energią i w końcu zmęczony, usiadł na śliskim i mokrym głazie nad samiusieńkim brzegiem jeziora. Widział swoje odbicie w wodzie, a pod nim żwirek. W swoim odbici widział pewne podobieństwa do Severusa Snape'a. Jasna cera odziedziczona po matce, czarne proste włosy, tak po Potterowsku rozczochrane, zapewne opadły by spokojnie na ramiona, gdyby były dłuższe. Albus nienawidził tego ich odstawania. James je uwielbiał.
Na wspomnienie brata chłopiec całkiem stracił panowanie nad sobą, a po jego policzkach popłynęły słone łzy.
Co ja zrobiłem?, pomyślał. Co ja zrobiłem, że tak mnie nienawidzą? Popatrzył na swoje odbicie i natychmiast otarł łzy. Nie będzie się mazał jak baba!
Znów poczuł w sobie złość i powrócił do szybkiego marszu.
Tom miał rację: jest podobny do Snape'a.
Ciekawe, czy on też miał problemy z zaklęciami i transmutacją... Pewnie nie. Był w końcu potężnym czarodziejem.
Uśmiechnął się lekko. Schlebiało mu to porównanie.
W sumie, dlaczego ma się przejmować tym, że przyjaciel tak na niego mówi? Jak chce, niech gada.
Tylko James. Nastawienie Jamesa i Rose do jego osoby zdecydowanie mu się nie podobało, a wręcz bolało. Zawsze tak dobrze się dogadywali! On, James i Rose. No i wiecznie włóczący się za nimi Lily i Hugo. Dwa małe rudzielce.
Musiał znaleźć jakiś sposób, by dogadać się z bratem!
A gdy już mu się to uda, może będzie potrafił wytłumaczyć mu eliksiry? Jim zawsze miał problemy z tym przedmiotem. Może mogliby pomóc sobie nawzajem. Może znowu mogłoby być tak, jak dawniej! Zanim jeszcze James poszedł do Hogwartu. Zanim zostali rozdzieleni przez przydział. Czy nienawiść między domami mogła ich rozdzielić!? Czy była aż tak silna? Dlaczego był aż tak bezradny!?

Do Pokoju Wspólnego wrócił dopiero po kolacji i od razu udał się do dormitorium. Jego —współlokatorzy grali w karty.
- Już myślałem, że się utopiłeś – zażartował Thomas. – Przyłączysz się do nas?
Albus obrzucił niepewnym spojrzeniem pozostałych trzech kolegów.
Christopher wykonał w jego kierunku zapraszający gest, a Alastor uśmiechnął się zachęcająco. Scorpius nie zaprotestował.
- Właściwie, to czemu nie.
Usiadł na podłodze i patrzył jak Malfoy rozkłada karty z pięknie wykończonym wzorem na odwrocie.
Chłopiec dostrzegł jego spojrzenie.
- Ręcznie robione przez gobliny, pozłacane. Dostałem je od ojca na dziesiąte urodziny.
- Bardzo ładne – bąknął Albus, zaskoczony pokojowym tonem.
- Dobra, Sev, zaczynasz – odezwał się Thomas.
- Sev? - zapytał, błądząc wzrokiem po ułożonych w wachlarzyk kartach.
- Owszem. - odezwał się ponownie Scorpius. – Mój ojciec mówił, że dziadek przyjaźnił się ze, Snape'em i właśnie tak się do niego zwracał. Nie podoba ci się?
Ostatnie zdanie wypowiedział lekko zaczepnym tonem, a Albusowi wydawało się, że widzi, jak Alastor i Thomas posyłają arystokracie ostrzegawcze spojrzenia.
- Podoba – powiedział pojednawczo i puścił kartę w obieg.
Pół godziny i cztery zwycięstwa Chrisophera później, Alastor rzucił karty na podłogę.
- Mam dość! Więcej nie gram!
- Ja też – mruknął Scorpius wkładając od razu karty do pudełka. – Ale mam ochotę na coś słodkiego... Ma ktoś zapasy?
- Mamy kuchnię!
Koledzy spojrzeli naAlbusa pytająco.
- Kuchnię?
- Jasne! Chodźcie, pokażę wam. Skrzaty na pewno dadzą nam coś dobrego.
Chwilę później pędzili ciemnymi, zimnymi korytarzami w kierunku kuchni, a Albus Severus miał nadzieję nie pomylić drogi.
Trafił. Gdy zatrzymali się przed obrazem z dużą misą owoców, połaskotał zieloną gruszkę, która zachichotała, kurcząc się, by po chwili zamienić się w klamkę. Albus przekręcił ją, ukazując przejście do ukrytego pomieszczenia.
Pięciu Ślizgonów przelazło na drugą stronę i stanęło z rozdziawionymi ustami. Kuchnia była wielkości Wielkiej Sali i stały w niej stoły, ustawione zupełnie tak samo. Dookoła tego wszystkiego krzątały się skrzaty domowe, najwyraźniej kończąc sprzątać po kolacji. Jednak po niedługiej chwili zostali otoczeni przez sporą grupkę.
- Czego pan sobie życzy, sir? - zwrócił się do Christophera najbliżej stojący skrzat, ubrany, jak wszystkie inne, w białą serwetkę z wyhaftowanym „H” na przodzie.
Chłopiec nie wiedział, co powiedzieć, tylko poruszał ustami jak ryba, oszołomiony tym, co zobaczył.
- Prosilibyśmy o dużą ilość słodyczy i jakieś kremowe – odezwał się Albus.
- Oczywiście, sir. – Skrzaty rozbiegły się po zakamarkach kuchni, by dać mu to, czego potrzebował.
- Skąd ty o tym wiesz? - w końcu wydusił z siebie Christopher.
- Moim wujkiem jest George Weasley! - przypomniał chłopiec. – On przekazał mi... wiele informacji. Dzięki – zwrócił się do skrzata, który podał mu sporą ilość babeczek. Inne stworzonka obładowywały prowiantem jego kolegów i robiły to z wyraźną radością. Scorpius uginał się pod ciężarem butelek piwa kremowego.
- Balanga, chłopaki! – Alastor nie wytrzymał i roześmiał się na cały głos.
- Podać coś jeszcze, sir? - zwrócił się do niego szczególnie młody skrzat z wyjątkowo długim nosem i niezwykle wypukłymi, zielonkawo-żółtymi oczyma.
- Nie, starczy nam. Dzięki!
Wyszli z powrotem na korytarz i puścili się biegiem do pokoju wspólnego, śpiesząc się, by jak najszybciej spałaszować otrzymane smakołyki. Przemknęli przez salon odprowadzani zdziwionymi spojrzeniami nielicznych mieszkańców Domu Węża, którzy jeszcze odrabiali lekcje.
Rozsiedli się z powrotem na podłodze.
- Kofam fo! - powiedział z pełnymi ustami Alastor, plując okruszkami na wszystko dookoła. – Fo frostu fofam!
- Kremowego? - zapytał Scorpius. – Bierzcie póki daję!
- To ja poproszę jedno. – Chłopcy jak na komendę obrócili się w kierunku drzwi, w których stały Penelopa i Stella.
- Zamknijcie te drzwi! - syknął Thomas. – A w ogóle jak się tu dostałyście!? Przecież nie wolno nam wchodzić do innych dormitoriów!
Stelle uśmiechnęła się ironicznie.
- To wam nie można wchodzić do naszych, nam do waszych można.
Scorpius otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie do końca wiedział, co. Christopher wyjął mu w końcu z dłoni dwie butelki i podał je dziewczynkom.
- Ciasteczko? - zapytał Albus, gdy już zdołał wydobyć z siebie głos.
- Jeszcze się pytasz!?

Do późna siedzieli na podłodze, śmiejąc się z Gryfonów, opowiadając sobie dowcipy i śmieszne anegdoty. W końcu zaczęli się kłaść i dziewczynki poszły do siebie, a chłopcy zasnęli szybciej, niż by sobie tego życzyli.
Dlatego, gdy jak zwykle zaspany zegar rozpoczął budzenie piętnaście po siódmej, żaden z nich nie mógł się zwlec z cieplutkiego łóżeczka.
Na śniadanie przyszli spóźnieni i zaspani, ale zadowoleni. Najbardziej ze wszystkich cieszył się Albus, jako że udało mu się osiągnąć coś jakby pokój ze Scorpiusem, co było już połową sukcesu i do szczęścia brakowało mu tylko pojednania z rodziną.
Jednak na to w żadnym wypadku się nie zanosiło, bo za każdym razem, gdy udawało mu się złapać spojrzenie Rose, dziewczynka odwracała wzrok w drugą stronę i robiła taką minę, jakby planował morderstwo całej rodziny za pomocą ziarnka maku. Z cichym westchnieniem powrócił do swoich kiełbasek , gdy na jego talerz upadła koperta. Wyciągnął rękę, ale zanim zdążył ją podnieść, na głowę spadła mu druga, tym razem z małą paczuszką, która zsunęła się i klapnęła na poprzednią. Kiełbaski zapewne nie nadawały się już do konsumpcji, a obie przesyłki powoli przesiąkały keczupem.
- Jak zwykle cudowny wybór czasu i miejsca – westchnęła Penelopa, wyciągając rozmokniętąłą paczuszkę ze swojej owsianki, do której chwilę wcześniej dolała dużą ilość mleka.
Albus w milczeniu przyznał jej rację, po czym zabrał się za czytanie listu od rodziców. Jak zwykle pisał tata, wstawiając uwagi mamy. Na szczęście tym razem początek listu nie zwiastował kłopotów.

Cześć, Al!
Ja i mama cieszymy się, że jesteś zadowolony ze swojego przydziału. Malfoyowie już tacy są, że nie da się z nimi dogadać, więc nie przejmuj się i pozostaw sprawy swojemu biegowi. Wszystko się jakoś ułoży. James twierdzi, że „nie żywi do Ciebie wrogich uczuć”, więc po prostu porozmawiajcie – zawsze się dobrze dogadywaliście.
Mama mówi, że zaklęcia i transmutacja nie są takie złe, a ja muszę Ci powiedzieć, że możesz się tylko cieszyć, że to nie pani dyrektor uczy Was tego przedmiotu. Jakoś sobie poradzisz, szczególnie, jeśli masz koło siebie kolegę, który ci pomaga. Mieć przyjaciół to najważniejsze, pamiętaj o tym, bo ja byłbym trupem już w pierwszej klasie, gdyby nie oni.
Cieszymy się z Twoich dobrych wyników na eliksirach, zapewne masz to po babci Lily, bo na pewno nie po mnie ani po mamie. Nie masz obowiązku być w Gryffindorze, pod tym względem możesz być całkiem spokojny.
Na pewno będzie lepiej.

Tata i Mama

PS: Mama załącza Ci paczkę pierniczków na pocieszenie. Smacznego.

Albus uśmiechnął się pod nosem. Ten list nie zawierał już podtekstów z wyrzutami, z czego był bardzo, bardzo zadowolony. Starannie oczyścił paczuszkę z keczupu i wsunął ją do torby.
- Rodzice napisali? - zapytał Thomas, chowając swój list do kieszeni.
- Tak, tym razem już bez komentarzy co do mojego przydziału – wyszczerzył zęby do kolegi i sięgnął po drugi list.
Tym razem uśmiechnął się szeroko i w pośpiechu rozerwał kopertę.

Siemasz, Al!

Jak tam pierwsze dni w Hogwarcie? Ile szlabanów zdążyłeś już zarobić? Mam nadzieję, że nie pobiłeś rekordu bliźniaków, bo George się załamie - w końcu wystarczy mu już sukces Jima.
Obiło mi się o uszy, że dostałeś się do Slytherinu. Nie bój się – nie będę Cię nudził i mówił, że nie kontynuujesz rodzinnych tradycji, jestem pewien, że mamuśka coś Ci na ten temat powiedziała lub powie. Strasznie rozgniewałeś Wuja Ronalda, bo tak należało, by go nazwać. Stwierdził, że to bratanie się z wrogiem, ale nie przejmuj się – przejdzie mu. Po prostu nie może znieść tego, że Rose nie dostała się do Gryffindoru i pastwi się nad Twoim przydziałem. Ale nie przejmuj się tym, przejdzie im.
Trzymaj się, młody, i nie przynieś mi wstydu dobrym zachowaniem.

Teddy

Czyli nie wszyscy mieli mu za złe jego przydział. Jak mógł choć przez chwilę zwątpić w lojalność Teddy'ego?
- Na buty Merlina! - odezwała się nagle Stella. – Mamy dziesięć minut do zielarstwa.
Cała grupka poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę cieplarni, odprowadzana spojrzeniem Rose Weasley.
Cieplarnie okazały się być nagrzane, a w fartuchach ochronnych nałożonych na szaty, temperatura wydawała się być jeszcze wyższa niż w rzeczywistości.
Gdy wpadli do środka poprzez pnącza jakiejś rośliny, która urażona schowała się w doniczce,
Neville Longbottom rozstawiał właśnie uczniów Hufflepuffu i dwie samotne Ślizgonki wokół długiego stołu.
- Och... - powiedział, gdy zobaczył, jak przemykają pod obrażonym kwiatem, by stanąć przy milczących koleżankach. – Widzę, że jesteśmy już wszyscy... to dobrze – jego cichy i nieśmiały głos ledwo przebił się przez rozmowy ożywionych uczniów. Neville był dokładnie taki, jakim Albus Severus zapamiętał go z wakacji. – Zielarstwo jest fascynującą dziedziną nauki, przynajmniej dla mnie, a wierzę, że niejedno z was je polubi, może nawet dla kogoś będzie to ulubiony przedmiot. Nauka i praca tutaj nauczyły mnie, że nie każdy patrzy na to jak ja, jednak mimo to będę próbował przekazać wam wiedzę tak, by zainteresować wszystkich. Na pierwszej lekcji zapoznam was z zasadami panującymi w cieplarni oraz ze stworzeniami, których nie sposób w zielarstwie uniknąć. Powiem wam również, jak sobie z nimi radzić. Zasadą numer jeden...
Albus wyłączył się i zaczął rozglądać się po wnętrzu. Większość znajdujących się tu roślin było bluszczami zwieszającymi swe pnącza z podwieszonych u sufitu doniczek. Za uczniami, w użyźnionej, czarnej ziemi, spoczywały cebulki wielkości pięści, a przed nimi w glinianych donicach rosła niebieska trawa, wydająca z siebie coś w rodzaju szeptu.
Gdy profesor skończył tłumaczyć im zasady, wyjął spod stołu niewielką klatkę z gnomami ogrodowymi. Wykład trwał mniejszą połowę lekcji i większość uczniów skrzętnie notowała.
Stelle przyglądała się pokrytym żółtymi kwiatami pnączom, zupełnie nie zwracając uwagi na notatki sporządzane przez jej samopiszące pióro. Nie na wszystkich lekcjach mogłaby sobie na to pozwolić i Albus był pewien, że gdyby zobaczyła to nauczycielka transmutacji, Ślizgonka dostałaby szlaban.
Gdy lekcja dobiegła końca, Albus podszedł do profesora.
- Rodzice prosili, żebym przekazał pozdrowienia i ponowił zaproszenie na Boże Narodzenie.
Neville uśmiechnął się.
- Obiecałem, że w tym roku będę.
Albus odwzajemnił uśmiech i usiadł na odwróconej do góry nogami skrzynce. Zza szklanych drzwi Tom kiwał na niego ręką, by się pośpieszył.
- Cieszę się z tego, profesorze.
- Daj spokój, Al, nadal możesz się do mnie zwracać po imieniu. Oczywiście nie w obecności uczniów, ale jednak.
- Super! – wyszczerzył zęby Albus i uniósł brwi w górę widząc, że Tom macha oboma rękami jakby robił pajacyki, by zwrócić na siebie uwagę. Westchnął. – Muszę lecieć, zaraz mam obronę.
- Powodzenia.
Chłopiec wypadł z cieplarni, dziękując zdawkowym skinieniem głowy i razem z Thomasem, pobiegł w kierunku zamku.
Profesor Kenneth Brown okazał się być dużo mniej wyrozumiały od Neville'a Longbottoma i ukarał obu chłopców odjęciem pięciu punktów za spóźnienie.
Mężczyzna o czarnej magii i obronie przed nią mówił z wyraźną pieszczotą w głosie i jasne było, iż kocha swój przedmiot.
Miotał się po sali, powiewając swoją peleryną w stylu wampirzym, jak określił ją później Alastor, z powodu czerwonej podszewki. Surową twarz kończyła ciemna, kozia bródka, poznaczona już nitkami siwizny. Niegdyś krucze włosy siwiały na skroniach, nadając profesorowi jeszcze więcej powagi.
Na ręce miał założone aksamitne rękawiczki, zapinane na dwa okrągłe guziczki od strony wewnętrznej i nieustannie bawił się swoją różdżką z ciemnego drewna. Był osobą niezwykle energiczną, nie dało się tego ukryć w żaden sposób.
Albus niezmiernie się ucieszył, gdy okazało się, że nie będzie miał problemów z tym przedmiotem. Bowiem oznaczały by one kłopoty z tym człowiekiem, a takowych chłopiec mieć nie chciał.
Tego wieczoru szedł spać z lżejszym sercem, wiedząc, że różdżka się go nie boi, Scorpius nie jest już dla niego wrogiem i w zasadzie niewiele ma problemów do rozwiązania. Pozostała mu jedynie rodzinna, nieuzasadniona niechęć.

CDN.

EDIT: dnia 24 marca został wklejony odcinek ponownie zbetowany przez Isamar.
Tym razem przydałoby się napisać coś nowego, a nie skopiować to, co napisałam na Mirriel. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że tamto coś jest beznadziejne.

Na samym początku dziękuję Ci, Anaphoro, za dedykację. Nie masz pojęcia jak miło jest zobaczyć i przeczytać coś, co dedykowane jest właśnie Tobie (no dobra, może i wiesz xD). No a skoro jest dedykowane, to wypadałoby się postarać zostawić jakiś w miarę porządny komentarz, a nie tylko coś co miało go przypominać, czyż nie?
Więc wzięłam się za ponowne czytanie tej części, z taką ciekawością, jakbym jej jeszcze na oczy nie widziała (ale to chyba przez te nasze wczorajsze rozmowy xD)

Podoba mi się, jak zaczęłaś rozdział. Było ciekawie i, co najważniejsze, śmiesznie. Młodego Malfoya się już nie będę (chyba) czepiać, powiedzmy że przyzwyczaiłam się już do tej jego zmiany. Ważne, że Scorpius ma w sobie tą zuchwałość i cechy arystokraty.
Thomas – czy wspominałam już, że lubię tego chłopaka? Pewnie tak. Lubię jego rozumowanie i to, jak denerwuje Albusa m.in. tym, że nazywa go Severus (omińmy to, że w końcu Al. Stwierdził, że to zaszczyt ^^)

Opisy. Uwielbiam opisy. U Ciebie z nimi jest różnie. Raz są ładne, raz nijakie. Lubię kiedy dokładnie opisujesz miejsca np. jak tu:

W odróżnieniu od reszty tygodnia, niedziela była deszczowa i ponura. Krople dżdżu spadały na szarawą, mętną taflę, pozostawiając na niej charakterystyczne kręgi oraz banieczki, powstałe po zderzeniu się kropel z wodą (widząc je, Teddy powiedziałby, że zwiastują brzydką pogodę na kilka najbliższych dni).
(...)
Trawa była mokra i śliska. Straciła swoją wczorajszą, szarawą barwę i teraz lśniła soczystą zielenią. Wygniecione ślady po kocach poznikały i każde źdźbło swobodnie mogło poruszać się wraz z wiatrem na wszystkie strony świata. Stary dąb przeglądał się w wodzie, a krople deszczu delikatnie szemrały w jego gałęziach, by opaść później na trawę albo do wody.
Chłopiec wciągnął powietrze w płuca, delektując się jego świeżością.

Dodałabym tu jeszcze coś o chmurach np. ciężkie, szare chmury; oraz coś o kroplach spadających na Albusa (np. zimne krople spadające na jego rozgrzaną twarz lub coś w tym rodzaju).
Dzięki takim opisom idzie sobie dokładnie sobie wyobrazić nie tylko miejsce, ale i to, co bohater w tej chwili czuł. Myślę, że większość osób lubi się sobie wyobrazić, wczuć się w treść. Właśnie dlatego opisy są takie bezcenne.

Na wspomnienie brata chłopiec całkiem stracił panowanie nad sobą, a po jego policzkach popłynęły słone łzy.
Wydaje mis ię, że to zdanie, mogłaś bardziej rozwinąć o to, co w tej chwili poczuł, czyli np. bezsilność, żal itp.

Przy czytaniu listów kilka razy kwikłam, oczywiście było to bardziej przy liście Teddy’ego i stwierdzeniu „- Stwierdził, że to bratanie się z wrogiem, ale nie przejmuj się – przejdzie mu.” – cały Ron. Mimo wszystko, zawsze będzie twierdził, że Ślizgoni są wrogami, a coś takiego jak bycie Ślizgonem jest przestępstwem.

[qupte] Mężczyzna o czarnej magii i obronie przed nią, mówił z wyraźną pieszczotą w głosie i jasne było, iż kocha swój przedmiot.
Miotał się po sali, powiewając swoją peleryną w stylu wampirzym, (...)[/quote]
A to ciekawe czemu skojarzył mi się akurat ze Snape’em? Pomyślmy. Mówi o czarnej magii jak i o obronie przed nią pieszczotliwie, powiewa peleryną (firmowy znak Snape’a xD).

A tutaj taki mały błąd:

– A w ogóle jak się tu dostałyście!?
?!

Całuję,
Yunne.

PS. Przepraszam, jeśli ten komentarz jest chaotyczny, ale byłam kilka razy od niego oderwana i za każdym razem traciłam wątek. Cóż, bywa i tak.
Jak zapewne zauważyliście, troszkę dłużej to trwało niż przedtem, ale jest.
Ten odcinek również wklejam z pewnym wahaniem, nie bardzo wiedząc, z jaką reakcją spotka się rozmowa braci Potterów.
Betowały Esprit i Calissa – wielki ukłon w ich stronę – za co im bardzo dziękuję.

Część druga

Słońce przygrzewało mocno, wprawiając w szampański humor uczniów zmierzających na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami, zielarstwa oraz pierwszą w tym sezonie lekcję latania.
Był to kolejny przedmiot nauczany przez mężczyznę, a raczej nastolatka, bowiem profesor Kid Williams skończył szkołę w ubiegłym roku i niemal natychmiast zaproponowano mu posadę nauczyciela. Na miotłach znał się jak mało kto.
Powitał ich z uśmiechem i nawet pozwolił sobie na żarty, cały czas przesuwając dłonią po zmierzwionych włosach, które wyglądały, jakby przed chwilą zsiadł z miotły. Dziewczęta wzdychały cichutko, wpatrując się w niego cielęcymi oczyma, a większość chłopców z podziwem patrzyła na jedną z lepszych mioteł, jakie były dostępne na międzynarodowym rynku miotlarskim.
Stanęli w dwóch rzędach. Kiedy tylko profesor wytłumaczył im najważniejsze zasady dotyczące latania i wykrzyczał odpowiednią komendę, szkolne błonia wypełniły się entuzjastycznymi lub przesyconymi strachem okrzykami:
- Do mnie! Do mnie! DO MNIE!
Już za pierwszym razem Scorpiusowi oraz Thomasowi udało się przywołać swoje miotły. Albus wraz z kilkoma innymi uczniami dokonał tego za drugim podejściem, po czym rozejrzał się wokół. Profesor Williams właśnie starał się przekonać grupkę wystraszonych dziewczyn, że latanie wcale nie jest takie straszne, na jakie wygląda. Scorpius obrzucał pogardliwymi spojrzeniami jakąś Puchonkę z niepewnym wyrazem twarzy, której do tej pory nie udało się chwycić miotły.
Gdy już wszyscy trzymali w rękach swoje Nimbusy 2000 (zostały zakupione dla szkoły ponad dziesięć lat temu), nauczyciel pokazał im, jak należy ich dosiąść, po czym każdy kolejno wykonywał przeróżne manewry. Podczas całej lekcji spadła z miotły jedynie drobna dziewczynka o włosach koloru słomy i niezwykle jasnych oczach. Na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
Kiedy szli na lekcję eliksirów, Scorpius puszył się jak paw i rozsyłał wszystkim wokół spojrzenia pełne wyższości (Thomas i Albus ignorowali go w miarę możliwości, a od czasu do czasu uśmiechali się przepraszająco w kierunku ofiar chłopaka).
Do sali przyszli na długo przed początkiem lekcji, dzięki czemu mogli zająć sobie najlepsze miejsca. Choć zdania Thomasa oraz Albusa diametralnie różniły się od siebie w tej kwestii.
- O - zauważył uradowany Potter. – Popatrz, nasze ostatnie miejsce jest wolne.
- Sev, ono jest wolne, bo nikt nie chce tam siedzieć. Chodź, Scorpius zajął nam dobre miejsca z tyłu klasy.
- Dobre miejsca? Żartujesz sobie?
- Absolutnie! - Thomas patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Jak uważasz, ja zamierzam siedzieć z chłopakami.
- Tak?
- Owszem.
- No i dobra. – Albus Severus poprawił sobie torbę na ramieniu i zajął upatrzone wcześniej miejsce w pierwszej ławce, naprzeciwko biurka nauczycielki. Ułożył pedantycznie swoje książki, po czym obejrzał się do tyłu.
Thomas siedział koło Alastora. Napotkawszy wzrok przyjaciela, wzruszył tylko ramionami, jakby mówiąc „Jak sobie chcesz, ja tu zostaję”, a następnie jął przygotowywać się do lekcji, powtarzając poprzedni temat zajęć.
Albus rozsiadł się wygodnie i utkwił wzrok w pustej tablicy.
- Mogę? - usłyszał koło siebie czyjś głos. Spojrzał w górę.
- Jasne, siadaj.
Stella zajęła miejsce obok. Po chwili do klasy weszła profesor Theriaul.
Stukając obcasami, podeszła do biurka i oparła dłonie na blacie. Albusowi to równomierne stukanie kojarzyło się z ciocią Hermioną, która chodziła do pracy w zamszowych pantoflach. Rose i Lily uwielbiały przymierzać te pantofle, a później paradować w nich godzinami, cmokając z zachwytem. Chłopiec nigdy nie zrozumiał, po co właściwie to robiły i czemu zakładały przy tym najlepsze sukienki, uśmiechając się do swoich odbić w lustrze. To wspomnienie przypomniało mu, że obiecał siostrze obszerny list, w którym miał dokładnie opisać swoje szkolne przygody. Powziąwszy stanowcze postanowienie, by zająć się tym po południu, wrócił myślami do lekcji.
Profesor Theriaul przez dłuższy czas przyglądała się klasie z lekką kpiną w oczach, aż w końcu powiedziała:
- Zamierzam zachowywać każdy wasz eliksir, począwszy od tej lekcji, wraz ze szczegółowym opisem błędów, jakie zrobiliście. I na podstawie tych eliksirów, a nie waszych sumów, osądzę, czy będziecie mogli uczęszczać na moje lekcje w klasie owutemowej. Liczę, że podejdziecie do tego rozsądnie i będziecie przykładać się do nauki, bo wasze wczorajsze wyniki były żałosne. Przygotujecie dzisiaj eliksir zwany potocznie Wywarem z Miętki. Likwiduje on ból żołądka. A na następną lekcję napiszecie wypracowanie na sto pięćdziesiąt słów dotyczące jego zastosowania i działania. Przepis jest na tablicy. A teraz do roboty.
Albus wybrał potrzebne składniki i zabrał się do ich odważania.
- Ałaa – doszedł go zduszony jęk bólu. Natychmiast podniósł głowę znad świeżych liści mięty, które właśnie kroił. Stella patrzyła nieco przerażonym wzrokiem na swój wskazujący palec, z którego delikatnie sączyła krew.
- Piecze – powiedziała do niego szeptem. – Sok dostał mi się do środka i...
Gdy zrozumiał, że dziewczynce zbiera się na płacz, przyciągnął do siebie jej deseczkę i szybko, acz dokładnie, pokroił miętę.
- Poradzisz sobie dalej, nie? - zapytał, chwytając własny nóż i wracając do krojenia.
W odpowiedzi jedynie skinęła głową.
Gdy Albus dodawał sok z dziurawca, Stella szturchnęła go lekko.
- Sev...
- Mhm?
- Mógłbyś mi wycisnąć sok? Jak ja dotykam, to...
- Jasne – przyciągnął do siebie łodyżki rośliny i zabrał się za skrupulatne wyciskanie bokiem noża, starając się w międzyczasie mieszać swój wywar odpowiednią ilość razy. Dodał sok do kociołka koleżanki.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Wsypał sproszkowany liść lebiodki, po czym ostatni raz zamieszał w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Wywar z Miętki miał teraz soczyście zielony kolor. Był gotowy.
Podniósł głowę znad kociołka i zamachał ręką w powietrzu.
- Skończyłem, pani profesor.
Kobieta zbliżyła się i zajrzała do kociołka.
- Bardzo dobrze, panie Potter. Dziesięć punktów dla Slytherinu. Napełnij swoją fiolkę, podpisz i odstaw na moje biurko. Eliksir przygotowany bezbłędnie. Nie musisz już pisać wypracowania.
Albus uśmiechnął się promiennie do pleców nauczycielki, która już odeszła szybkim krokiem w stronę innego ucznia.
Gdy wrócił do stolika, Stella właśnie nalewała swój wywar do fiolki. Eliksir miał właściwy kolor, ale mienił się lekko.
Nagle coś głośno zasyczało w jednym z kątów i wszyscy uczniowie spojrzeli w tamtą stronę.
Jeden z Gryfonów, Gregory Dalton, stał nad kipiącym kociołkiem - jego zawartość powoli roztapiała ławkę, przy której pracował.
- Możesz mi wytłumaczyć, co to jest? - Profesor Theriaul obrzuciła nieszczęśnika rozgniewanym spojrzeniem.
- Wywar z Miętki, pani profesor – wyszeptał chłopiec. – Robiłem według wskazówek. Ja naprawdę nie wiem, jak...
- Skoro robiłeś według wskazówek, to zapewne chętnie go teraz spróbujesz, prawda? - Ciecz zaczęła rozpuszczać kamienną podłogę lochów, więc kobieta usunęła ją jednym machnięciem różdżki. – Coś mi mówi, że twój dom właśnie stracił dwadzieścia punktów za bezmyślność. Ponadto, wydaje mi się, że będziesz miał do napisania długie wypracowanie na temat swoich błędów, chłopcze.

* * *

Chłopiec stał i patrzył, jak sowa odlatuje w kierunku Doliny Godryka z listem dla jego siostry. Jak wielokrotnie powtarzał mu tata, dotrzymywanie słowa to jedna z najważniejszych rzeczy. Poza tym nie wolno było kłamać, bo kłamią tylko zdrajcy, a on w żadnym wypadku nie zamierzał być zdrajcą. Powinien też bronić młodszej siostry, stawać po stronie brata. A James zawsze mu pomagał... Ledwo pomyślał o bracie, a natychmiast przestał się uśmiechać. Ponownie spojrzał na błękitne niebo usiane puchatymi obłoczkami. Szkolna płomykówka już dawno znikła z zasięgu jego wzroku.
- Cześć, młody!
Albus odwrócił się napięcie i staną twarzą w twarz ze swoim bratem.
- Cześć – mruknął w odpowiedzi.
- No i jak tam wśród Węży? Jak podoba ci się szkoła? Cieszysz się, że jesteś już w Hogwarcie, no nie? Rany, tyle czasu nie gadaliśmy, właśnie miałem wysłać ci sowę i...
- Czyli wszystko w porządku? Nie obraziłeś się na mnie? Poważnie?! - Albus chwycił brata za ramiona z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jasne, że się nie obraziłem! Dlaczego miałbym...
- Super, już myślałem, że nie będziesz chciał się do mnie odzywać z powodu mojego przydziału i... o co chodzi, Jimmy?
- Widzisz, Młody, ja nie mam nic do twojego przydziału, tylko... Ty nic nie rozumiesz?! Cholera, za mały jesteś i tyle.
Albus odsunął się o krok od brata. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami i wbrew temu, co mówił James, nagle zaczął wszystko rozumieć.
- Ty i ta twoja reputacja – syknął wreszcie. – Przestaniesz być Wielkim Potterem, jeśli będziesz się zadawał ze Ślizgonem, co? Nawet, jeśli to twój brat? Nie dotykaj mnie, James! - krzykną odpychając wyciągniętą rękę brata.
- Al, to nie tak, że się wstydzę... Ja...
Albus był blady ze złości i zaciskał dłonie w pięści.
- A jak? Jak to jest? O wszystkim napiszę rodzicom! S-słyszysz? O wszystkim! Nie podchodź do mnie! Skoro się mnie wstydzisz, skoro nie chcesz brata Ślizgona, to... to... To zapomnij, że w ogóle go miałeś!
Albus wybiegł z sowiarni. Nie słyszał nawoływań brata, czuł tylko wielkie, ciepłe łzy strącane przez gwałtowne podmuchy wiatru. Dotarł do zamku, przebił się przez grupę rozchichotanych Gryfonek i ruszył w stronę lochów.
Minął wejście do pokoju wspólnego Ślizgonów. Nie chciał, by ktokolwiek widział go rozmazanego jak małe dziecko. Wpadł w jeden z bocznych korytarzy i usiadł pod ścianą. Rękawem wytarł brodę i oba policzki, po czym wyjął z torby pergamin, pióro oraz atrament.
Gdy pisał do rodziców, drżała mu ręka, a co jakiś czas z nosa spadała słona łza. Przez chwilę wydawało mu się, że poczuł zapach czekoladowego ciasta swojej mamy. Wrażenie to było tak realistyczne, że zdziwił się, nie dostrzegając nigdzie Lily, która zawsze przychodziła, by ukradkiem zabrać mu jego kawałek.
Wcisnął gotowy list do torby i po chwili postanowił poćwiczyć zaklęcie na transmutację. Siedział tak, machając różdżką i szepcząc od nowa tę samą formułę zaklęcia, nieświadomy upływu czasu, głodu i napływu zimnego powietrza.
W końcu, gdy leżała przed nim srebrna igła ze złotym oczkiem, przypiął ją do torby i wstał. Ruszył korytarzem oświetlonym pochodniami. W powietrzu czuć było stęchliznę.
Z początku trzymał się głównego korytarza, ale w końcu ciekawość wzięła górę i skręcił w jedną z wielu odnóg. Rozejrzał się. Kamienie pokrywał kurz i pajęczyny. Wielkie, tłuste pająki uciekały przed jaskrawym światłem w ciemne kąty. Nie było tam żadnych obrazów, z czego Albus bardzo się cieszył, ponieważ znaczyło to, że nikt się nie dowie, gdzie spacerował. Nie był pewien, czy wolno mu przebywać w tej części zamku, a nie chciał otrzymać szlabanu.
I nagle korytarz się skończył. Chłopiec stał przez chwilę, wpatrując się w kamienną ścianę, która nie stanowiła przeszkody jedynie dla duchów. Albus przesunął dłonią po włosach i westchnął.
- Lumos - szepnął, po czym uniósł w górę różdżkę, mając nadzieję zobaczyć dalszą drogę. Korytarze w Hogwarcie zawsze dokądś prowadziły.
Po niedługiej chwili znalazł to, czego szukał. Za kotarą z pajęczyn kryła się niewielka wnęka, która po dokładnym obejrzeniu okazała się początkiem schodów wiodących gdzieś w głąb zamku.
Chłopiec odruchowo cofnął się do tyłu, wcześniej zaznaczywszy to miejsce różdżką. Niespodziewanie - również dla samego siebie - ruszył biegiem w drogę powrotną. Nie zwracał uwagi na pająki uciekające przed gwałtownym światłem różdżki.
Był pewien, że jeszcze tu wróci. Na razie jego pośpieszne kroki tłumiła gruba warstwa kurzu. Miał nieodparte wrażenie, że gdzieś z tyłu nadciąga czyjeś wspomnienie, owiewając mu plecy chłodem. Torba ciążyła mu niemiłosiernie i zawadzała w biegu.
Przyspieszył i po niedługiej chwili dotarł do miejsca, w którym wcześniej ćwiczył zaklęcie na transmutację. Jednakże, nie zatrzymał się tam, biegł aż do wejścia do pokoju wspólnego.
Dopiero tam uspokoił się nieco i zrozumiał, że tym, co go tak goniło z powrotem, był paniczny strach. Nie mógł jednak przypomnieć sobie, czego właściwie się przestraszył.
Wypowiedziawszy hasło, wszedł do środka. Zapewne trwała jeszcze kolacja, gdyż w drodze do dormitorium nie spotkał nikogo. Rzucił torbę na łóżko i zerknął na zegar.
Pędem ruszył do Wielkiej Sali.

CDN.

EDIT: dnia 24 marca został wklejony odcinek, ponownie zbetowany przez Isamar
Rozdział wisi od kilku dni a tutaj ani jednego komentarza!

Jeśli chodzi o sam początek, nie podoba mi się to wzdychanie przez jedenastoletnie dziewczynki widzące nauczyciela. Co prawda 11 lat miałam wieki temu i może przesadzam, ale wydaje mi się, że dziewczynki w tym wieku raczej nie szaleją za 7 lat starszymi mężczyznami. Do lekcji latania i eliksirów nie mam wiekszych zastrzeżeń i w dodatku podoba mi się Stella.
Jeśli chodzi zaś o kłótnię braci. Przyznam, że byłam ciekawa co z tym zrobisz i cieszę się, że skomplikowało się bardziej. James Wielki Potter jest takim jak sobie go wyobrażałam, taki jak jego dziadek (oczywiście chodzi mi o Jamesa) - nienawidzi Ślizgonów i ważna jest dla niego reputacja. Ładnie przedstawiłaś reakcję Albusa, choć opisałabym to nieco inaczej, mogłaś wlać w to więcej uczuć.
Zakończenie. Udało Ci się przedstawić to, co chciałaś i zaciekawić czytelnika na tyle, że po przeczytaniu będzie czekać i myśleć co dalej. Podobało mi się, cóż więcej mogę tu dodać? Czekam na ciąg dalszy!

Wena! Wena! Wena!
yunne.
Witam!
Długo nic nowego nie wklejałam, a to, co mam dla Was teraz, nie jest długie.
Postaram się dużo szybciej dodać następną część – problemy techniczne.
Betowały Calissa i Isamar, a tekst znajduje się w tej chwili jeszcze u Esprit, gdy tylko go dostanę zostaną naniesione wszystkie poprawki. Wszystkie błędy, które się tu jeszcze znajdują, są moją winą.
To tyle ode mnie, a teraz ostatnia część rozdziału drugiego:

część trzecia

Czas płynął nieubłaganie swoim nieprzerwanym torem i wkrótce pogoda zaczęła psuć się na dobre.
Z nieba sączył się drobny, zimny deszczyk, wywołując wyjątkowo nieprzyjemne nastroje. Słońce wyglądało zza chmur co drugi, trzeci dzień na wyjątkowo krótko, a Zakazany Las przybrał swą jesienną szatę, zrzucając liście na hogwarckie błonia. Profesor Theriaul raz po raz znikała w lesie, szukając rzadkich ingrediencji do eliksirów, możliwych do znalezienia tylko w tym okresie, a Neville Longbottom zamykał się samotnie w swoich cieplarniach, troskliwie doglądając rzadkich okazów tropikalnych, które zrobiły się kapryśne z powodu zmiany temperatury.
Wczesnym porankiem z okien zamku wychodzących na wschód można było dostrzec Hagrida, który przygotowywał do lekcji kolejne słodkie stworzonka.
Albus Severus natomiast porzucił bezowocne próby proszenia Gryfonów o to, by zawołali Victoire Weasley i większość czasu spędzał z Thomasem w bibliotece. Szukał sposobu na powiedzenie mu o tych schodach, które powracały do niego każdego wieczoru, jednak z jakiegoś powodu – nie mógł. Zamiast tego spędzał z przyjacielem czas w bibliotece, ucząc się i grzebiąc w archiwach i kronikach Hogwartu. Równie dużą przyjemność sprawiało mu granie w szachy ze Scorpiusem. Młody Malfoy szczycił się tym, że jest i pozostanie niepokonany, co poddawało w wątpliwość większość ich kolegów i koleżanek. Po niedługim czasie arystokrata ograł połowę pierwszego i drugiego roku, co dało mu powód do jeszcze większego zadzierania nosa.
Albus natomiast ponosił jedną klęskę za drugą, jednak nie przeszkadzało mu to w dalszej zabawie.
Tego sobotniego poranka Albus i Scorpius siedzieli w skupieniu nad szachownicą, a każdy z nich ze wszelkich sił starał się wygrać.
– Szach mat – powiedział w końcu blondyn, przestawiając ostatniego pionka i uśmiechając się. Albus zdążył się już zorientować, że chłopiec w każdy swój uśmiech musi wsadzić chociaż odrobinę ironii i całkiem przestał się tym przejmować.
– Rewanż?
– Kiedy tylko zechcesz. O! Thomas! Już wróciłeś z biblioteki?
– Tylko po to, żeby cię tam zabrać. Samemu mi się nudzi – oznajmił, rozsiadając się na czarnej kanapie przed kominkiem.
Była to sobota, z pierwszym wypadem do Hogsmeade dla klas od trzeciej wzwyż i po raz pierwszy najmłodsi uczniowie nie musieli martwić się o to, że zostaną przesadzeni lub uciszeni, niekoniecznie w sposób delikatny. Albus bardzo szybko nauczył się, że pokojem wspólnym rządzi najstarszy rocznik i do ich poleceń należy się stosować. I mimo, że Ślizgoni na zewnątrz byli zwarci i gotowi, by bronić choć jednej zbłąkanej żmijki, wydanej na pastwę lwów, to wewnątrz każdy musiał znać swoje miejsce, które nie koniecznie zależało od wieku. Albus wstał niechętnie od szachów.
– No wiesz! – parsknął Scorpius. – Zostawiasz mnie niemalże w połowie nowej partii.
– Niech idą – wtrącił się Alastor, rozsiadając się na zwolnionym przez Pottera miejscu. – Ja z tobą zagram.
– Chciałeś powiedzieć, ja z tobą przegram.
– Zakładacie się? – zapytał z nadzieją Christopher. – Mogę przyjąć. Co i ile?
Tom pociągnął przyjaciela za rękaw i opuścili pokój wspólny.
Całą drogę przebyli, nie odzywając się do siebie ani słowem. Albus zaczął się już przyzwyczajać do tego, że Thomas na zmianę milczy lub dostaje niemalże słowotoku. Cisza pozwalała mu na zatopienie się we własnych myślach.
Skupił się na wspomnieniach z ostatnich dni, układając w myśli list do rodziców. Jak mama przyjmie wiadomość o oblanym, pierwszym teście z zaklęć? Może najpierw powinien jej napisać, że profesor Theriaul go chwali za precyzję, oraz że jest najlepszy na roku z eliksirów. Był z tego niesamowicie dumny.
Koniecznie musiał im napisać o tym, jak pewnego dnia, razem z Tomem, znaleźli w bibliotece spis uczniów Hogwartu, zwany rocznikami, i odnaleźli wszystkich członków swoich rodzin. Musiał przyznać, że było to zabawne obserwować swoich czarnowłosych i rudych przodków na szkolnych zdjęciach. Znalazł tylko dwie osoby, po których mógł odziedziczyć zdolność warzenia eliksirów. Były to Molly Weasley i Lily Evans, o której wspominali mu już rodzice. Nie wiedział, że babcia jest dobra z tej dziedziny nauki, ale postanowił z nią porozmawiać przy najbliższej okazji. Thomas natomiast pokazywał mu wszystkich Krukonów ze strony matki i Ślizgonów ze strony ojca. Poświęcili rocznikom wiele dni, przeglądając przy okazji prościutką linię przodków Scorpiusa – rodzina od pokoleń należała do Slytherinu.
Musiał też napisać rodzicom o tym, że nie może z nikim porozmawiać, bo nikt z nim rozmawiać nie chce. Oprócz Ślizgonów. No i w końcu zdecydował się nie pisać o bracie. Bał się tylko, że to on coś powie na ten temat.
Od tamtego zajścia minęły już ponad dwa tygodnie i Albusowi nadal stawała w gardle wielka gula, gdy o tym pomyślał.
– Tom – zwrócił się nagle do kolegi. – Chciałbym wysłać list. Poczekasz na mnie chwilę w bibliotece? Za moment przyjdę.
– Sev, ale... – Ślizgon spojrzał na niego. – Dobrze. Czekam przy tym stoliku, co zawsze. Tylko nie próbuj wracać do wspólnego. Musisz powtórzyć zaklęcia przed testem poprawkowym. No i miałeś mi coś powiedzieć. Pamiętaj.
Chłopiec skinął głową i ruszył biegiem w przeciwnym kierunku. Uwielbiał biegać, towarzyszyło temu dziwne uczucie wyzwolenia energii oraz euforii. Zbiegł po ciosanych schodach na dziedziniec i wylądował nagle w pozycji horyzontalnej.
– Przepraszam, biegłem i... Rose?
Dziewczynka patrzyła na niego wielkimi oczami wujka spod rudej, kręconej grzywki. W rękach ściskała książkę. W końcu zerwała się z miejsca i minęła go zdecydowanym krokiem.
Albus szybko wykalkulował sobie za i przeciw.
– Rose! – krzyknął. – Rose! Poczekaj!
Złapał ją za szatę, zanim zdążyła wejść do zamku.
– Słuchaj, nie mogę z tobą rozmawiać – powiedziała swoim dziecinnym, przemądrzałym głosikiem.
Musiał przyznać się sam przed sobą, że tęsknił za tym piskliwym dźwiękiem.
– Co? Jak to? Dlaczego? Rose, poczekaj. Nikogo nie ma w zamku, kto mógłby powiedzieć komukolwiek. Rose o co chodzi!?
– Jesteś Ślizgonem – odpowiedziała lekko niepewnym tonem, jednak brzmiało to tak, jakby oczekiwała, że to wszystko wyjaśni. Widząc jego głupią minę dodała: – Al, Ślizgonom nie wolno ufać. Tata zawsze mówił, że nie wolno. Powiedział też, że jesteś zakałą rodziny. Ty bratasz się z wrogiem. Nie mogę z tobą rozmawiać.
Chłopiec stał, wpatrując się w nią rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. Nieświadomie puścił rękaw jej kurtki i nie zauważył, że zaczął padać deszcz mocząc ich oboje.
– Ale, ty wiesz, że jestem taki jakim byłem, prawda?
– Mama też tak mówi – powiedziała, wydymając usta co wyglądało naprawdę słodko, przynajmniej według Albusa. Zawsze to w niej lubił. – I ja to wiem. Ale tata powiedział, że mi nie wolno. Więc mi nie wolno.
– Rose, czy jeśli wujek zabroniłby ci się uczyć eliksirów, ponieważ uczy ich opiekunka mojego domu, uczyłabyś się ich?
– Tak, Al. To byłoby rozsądne i dobre dla mnie.
– Do diabła! Rose, ale ty mnie znasz i wiesz, jaki jestem! Daj mi choć szansę, proszę... Rosalind.
– Al, nie klnij. Tak nie wolno, to nie ładnie. Poza tym, skoro nie rozmawiamy, nie powinieneś tak na mnie mówić. – Dziewczynka wydęła usta. – Nie powinieneś.
– Jesteś moją jedyną i najlepszą przyjaciółką. Najrozsądniejszą kuzynką, jaką mam! Rose, czy ty mnie jeszcze lubisz?
I w tym momencie Rose Weasley, córka Hermiony i Rona, zwana przez najbliższych przyjaciół Rosalind wedle własnego życzenia, nie wytrzymała i rozpłakała się. Wbrew rozsądkowi usiadła na mokrych schodach, brudząc tył czarnej hogwarckiej szaty.
Chłopiec usiadł obok niej, dziękując w duchu spontanicznemu charakterowi dziewczynki.
– A-Albus, ja nie mogę. Tata i ta-tak jest na mnie z-zły, że nie jestem w Gryffindorze. Ma-mama powiedziała, że mu prze-przejdzie i że jest ze-ze mnie du-dumna – dziewczynka połykała własne łzy. – Ja ch-chcę z tobą ro-rozmawiać Al. A-ale nie mo-mogę.
– Rose... Rosalind przepraszam. Nie płacz. Ro... Weasley, wstydziłabyś się!
Dziewczynka podniosła głowę i otarła łzy.
– Ja nie płaczę, Albus.
– To jak będzie?
– Rozmawiamy – postanowiła stanowczo. – Odwracanie się od przyjaciół jest nierozsądne!
Dziewczynka energicznie poderwała się ze swojego miejsca i spojrzała na niego z lekką przyganą.
– Albusie! Schody są mokre. Pada deszcz. Zupełnie przemokłeś! Idź się przebrać. Możemy się spotkać w bibliotece? Powiedzmy za... godzinę?
– Ja... Tak. Jasne. Będę.
– Więc jesteśmy umówieni – powiedziała poważnie. – Twoje wyniki z zaklęć są wręcz żałosne, Al. Popracujemy nad tym.
Chłopiec patrzył przez chwilę za odchodzącą przyjaciółką, po czym roześmiał się głośno i przepełniony szczęściem, pobiegł w kierunku biblioteki, niestety zanim zdążył się podzielić nowiną z Thomasem, bibliotekarka ofuknęła go za mokre ubranie i wysłała do dormitorium.
Przebiegł przez pokój wspólny, śmiejąc się głośno, a gdy wbiegał po schodkach, kierując się z powrotem do biblioteki, spotkał zdegustowaną Stellę.
– Oszalałeś, Potter? – zapytała kpiąco, a gdy chłopiec wzruszył ramionami uniosła pytająco jedną brew. – A mi się jednak wydaje, że tak. Mimo to, chciałabym, żebyś zagrał z nami wieczorem w eksplodującego durnia. W waszym dormitorium. Skombinuj kremowe. Jasne?
– Dobra, będzie – rzucił i pędem puścił się do biblioteki.
Nie chciał, by Rose na niego czekała. Bał się, że coś wpłynie na jej decyzję i nie przyjdzie. Gdy dotarł na miejsce, panna Weasley stała z ciężkim tomiszczem przy ich stoliku, a Thomas mówił coś przyciszonym głosem.
– Już jestem – powiedział, podchodząc. – Rose? Czemu nie usiądziesz.
– Al, mój tata...
Chłopiec prychnął.
– Nikt się nie dowie, Rosalind, rozumiesz? Nikt. Siadaj. Prawda, Tom?
– Właśnie usiłowałem jej to wytłumaczyć ale... sprawiała takie wrażenie, jakbym nie istniał.
Chłopiec wydał z siebie dziwny dźwięk i obrzucił pytającym spojrzeniem oboje przyjaciół.
– Rose, to jest Tom. Chciałbym, żebyś wiedziała, iż połowa jego rodziny od wieków była w Ravenclawie. Gdyby nie on, w ogóle nie potrafiłbym nic ani z zaklęć, ani z transmutacji. Tom, to moja kuzynka, o wyjątkowym podejściu do tego co i kiedy jest rozsądne. – Dokonawszy prezentacji westchnął ciężko. – Byłoby naprawdę super, jeśli byście się tolerowali przy jednym stoliku.
Przez chwilę panowała cisza.
Rose patrzyła na Thomasa, taksując go spojrzeniem, po czym usiadła na krześle i położyła tomiszcze na blacie.
– Zgoda.
Scott uśmiechnął się po swojemu i otworzył podręcznik.
– Więc, Rose, patrząc na tę książkę, odnoszę wrażenie, że chciałaś powtarzać z Severusem zaklęcia. Myślę, że w takim wypadku, ja mogę zająć się transmutacją, a on mógłby udzielić nam obojgu małej pomocy z eliksirów. Co o tym sądzisz?
Albus przygryzł usta, starając się nie roześmiać. Nie wiedział, co na kuzynce zrobiło większe wrażenie. To, że Ślizgon użył jego drugiego imienia, czy też to, że traktował ją jak równego sobie. Był pewien, że ojciec powtarzał jej, że Ślizgoni są źli. Pomimo tego, że ciocia Hermiona robiła wszystko, by czarodzieje zapomnieli o czystości krwi.
– Myślę, że to co proponujesz, jest rozsądne. Więc... mogę się teraz zająć zaklęciami?
Thomas zrozumiał aluzję rudowłosej Gryfonki i wstał, zbierając swoje rzeczy.
– Jasne – przewiesił sobie torbę przez ramię. – Sev, widzimy się w dormitorium. Nie zapomnij o kremowym. Mówili ci, no nie?
Chłopiec pokiwał głową i chwilkę śledził wzrokiem oddalającego się Ślizgona.
– Więc... Mogłabym zobaczyć twój test, Albusie?
Chłopiec wiedział, że specjalnie podkreśliła jego imię, ale zignorował to i podał jej test z wielkim czerwonym N prawym górnym rogu.
Wiedział, iż Rose nie podda się, dopóki on nie poprawi swoich ocen na możliwie najlepsze. Zapowiadał się naprawdę męczący weekend.
Gdy doczłapał się do dormitorium, było grubo po kolacji, która go ominęła. Był niepocieszony z tego powodu, choć musiał przyznać, że dużym plusem były tony babeczek i ciasteczek, które wręczyły mu skrzaty, wraz z kremowym piwem.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [NZ] Pokój w świecie czarodziejskim (spoilery)
    Union Chocolate.