ďťż

Pojedynek miał być, ale nie wyszło. Trudno się mówi. Dziękuję ma_dziow za to, że wybrała takie, a nie inne warunki; specjalne podziękowania dla kasi5k, która zna moją manię na pewnym punkcie, jak nikt inny.
Miłej lektury!

Inna ścieżka

"Były dwie siostry: noc i śmierć
Śmierć większa a noc mniejsza
Noc była piękna jak sen, a śmierć...
Śmierć była jeszcze piękniejsza"
Konstanty Ildefons Gałczyński

Szanowni państwo – oto opowieść. Nie wiemy, jak się zaczyna i jak się kończy, to zależy od was. Nie jest prawdziwa. Prawdziwe opowieści mają początki pełne słońca, radości i marzeń o królewiczu na białym koniu. Mają też zakończenia, jakie powinny mieć prawdziwe opowieści: „I żyli długo i szczęśliwie”. Mają wielu bohaterów, ale dwoje zawsze jest najważniejszych: Ona i on. Ona najczęściej jest dziewczyną z biednej rodziny, a on królewiczem. Kochają się do szaleństwa – inaczej opowieść nie mogłaby mieć szczęśliwego zakończenia.

Szanowni państwo – oto opowieść. Nie jest prawdziwa. Nie ma ani początku, ani końca.
Ma wielu bohaterów, choć dwoje jest w niej najważniejszych. Ona i on. Ona jest dziewczyną z dobrego domu, krew w jej żyłach jest błękitna. Od kiedy pamięta, czuje się obco wśród własnej rodziny. Nie wie, może taki już jej los. Czuje jednak, że idzie nie tą ścieżką, którą powinna. Ma naiwne marzenia w sercu i wrażenie, że w niebie się pomylili. Że powinna urodzić się nie tylko w innej epoce, ale też w zupełnie innej rodzinie. On nawet nie jest człowiekiem. Ma oczy, których koloru nie sposób określić, bo raz są żółte, a raz czerwone. Ma jasnobrązowe włosy związane w kucyk.
Nie kochają się, choć spotkali się nie raz.

Szanowni państwo – oto opowieść. Ma trzy akty, każdy gdzieś się zaczyna. Nie wiadomo, czy gdzieś się kończy, bo opowieść nie ma końca. I nie jest prawdziwa.

Ona.

...lat, a jej imię to Feu. Wbrew znaczeniu żywiołem dziewczyny jest woda. Łatwo dostosowuje się do zaistniałej sytuacji i przybiera odpowiedni „kształt”, ale nie czuje się wtedy zbyt szczęśliwa. Woda potrzebuje swobody i przestrzeni, by pokazać swoją siłę. I Feu też potrzebuje. Boi się ludzi, choć nie wie, dlaczego. Tak po prostu jest. Uważa się za trochę nieśmiałą i myśli, że to dlatego nie lubi zbliżać się do obcych, którzy czasem przychodzą w odwiedziny do jej ojca lub matki. Niektórych zna nieco z widzenia i nie boi się przebywać z nimi w jednym pokoju, ale mimo wszystko... rozmowa jest czymś nieosiągalnym. Jak na razie. Nie lubi też, gdy rzadziej widywane ciocie witają się z nią czule na zjazdach rodzinnych – wzdryga się wewnętrznie, ale nie okazuje tego, bo wie, że mogłaby łatwo urazić sędziwe matrony. Cofa się z obrzydzeniem za każdym razem, gdy ktoś przypadkiem ją potrąci. Nie może znieść dotyku innych. Rodzina myśli, że jest jakaś dziwna, ale przecież ją akceptują. Spytała kiedyś, czy będą z nią bez względu na wszytko. Odpowiedzieli, że tak. Jest pewna, że nie skłamali.

Czuje się obco we własnej rodzinie, ale tłumaczy to sobie swoim wiekiem, w końcu dojrzewanie nie jest dla człowieka niczym łatwym. Miała kiedyś trochę koleżanek. Raz im zaufała i dziewczęta wykpiły to, co im powierzyła, więc woli swoje myśli zachować dla siebie lub zawierzyć gwiazdom. Pamięta doskonale, jak kiedyś siedząc z dziewczętami w dormitorium i przyświecając sobie Lumos, każda opowiadała o swoim Księciu z bajki. Żeby był przystojny, szarmancki, miał czarujący uśmiech i był bogaty. No i musi mieć poczucie humoru. Bo co to za wymarzony mężczyzna bez poczucia humoru? Zdradziła wtedy, że ona marzy o kimś, kogo żywiołem będzie ogień, a dziewczęta wyśmiały ją i jedna z nich stwierdziła, że Feu marzy o Heathcliffie. Nie marzy już o księciu z bajki.

Lubi spacerować nocą po ogrodzie i wdychać zapach rosy, bo w kwietniu ma taki przyjemny ziemisty zapach. Często spędza bezsenne noce podczas pełni. Zna doskonale zimowe niebo, bo do letniego nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi. Nosi srebrną bransoletkę na lewej ręce i naszyjnik z kluczem. Jest sama na świecie.

Kiedy spotykają się po raz pierwszy, Feu wpada na niego przez przypadek, gdy zamyślona idzie ulicą. Zderzenie z przypadkowym obiektem wyrywa ją z krainy marzeń, całkowicie zmieniając jej życie. Zapada zmierzch, słońce już schowało się za horyzontem i barwi chmury na wściekle czerwony kolor, który zawsze fascynuje dziewczynę. Ale teraz nie zwraca na to uwagi. Mężczyzna, na którego wpadła, patrzy na nią ze złością w żółtych oczach i uśmiecha się ironicznie. Feu wybąkawszy przeprosiny, próbuje wyminąć dziwnego osobnika, ale ten nagle chwyta ją za rękę.

- Nie powinnaś łazić sama po ulicy o tej porze – szepce, a jego głos jest tak niski, że Feu ledwie domyśla się, co tak właściwie do niej powiedział. Na dworze jest już ciemno, księżyc po drugiej stronie horyzontu świeci nikłym blaskiem. Do pełni jeszcze daleko. – Taka urocza panienka może stać się łatwym... łupem. – Ostatnie słowo wypowiada ze szczególnym akcentem, odsłaniając przy tym – chyba dość nieświadomie – górne zęby. Feu działa dość instynktownie. Postanawia grać zdecydowaną i pewną siebie, więc zadziera głowę, by spojrzeć temu komuś w oczy.
- Umiem się bronić! – stwierdza. On uniósł brwi, jakby chciał zapytać: „Czyżby?”.
Puszcza jej rękę i uśmiecha się znowu.
- Srebro śmierdzi zgnilizną.– Mężczyzna wprawia dziewczynę w osłupienie. - Życzę miłego wieczoru – mówi, po czym ukłoniwszy się Feu z kurtuazją, wymija ją, wciąż stojącą w oszołomieniu. Feu dopiero po chwili orientuje się, że nie słyszy odgłosu kroków.

Przez następnych kilka dni dziewczyna śni o mężczyźnie stojącym przy oknie i patrzącym na księżyc w pełni. Wcale jej się to nie podoba, bo ma wrażenie, że jej podświadomość chce jej coś przekazać i niekoniecznie jest to zgodne ze zdrowym rozsądkiem.

On.

...drugi, nie może uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która wpadła na niego na ulicy tamtego wieczoru. Jest urocza, wygląda na delikatną, gdy patrzy na nią z daleka. Ona nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że on też jest na tym przyjęciu, że na nią patrzy i zastanawia się, kim jest ta dziewczyna o jasnoniebieskich oczach jak górski strumień. Jest w niej coś takiego, co nie daje spokoju. Nie widział jeszcze, by szczerze się uśmiechała wśród zebranych. Widzi natomiast, że nie czuje się tu najlepiej. Z miejsca tuż przy kominku, gdzie siedzi, delektując się kieliszkiem wina, doskonale widać całą salę. Przechadzające się panny, wypatrujące swoich wielbicieli, chichoczą co jakiś czas, doprowadzając go do szału. Matka ciągnie ją od jednego do drugiego mężczyzny, a dziewczyna doskonale gra swoją rolę. Udaje, że świetnie się bawi, stara się nie krzywić, gdy jeden lub drugi całuje jej dłoń. Płynie przez parkiet w zwiewnym walcu. Jej suknia szeleści delikatnie jak przesuwany między palcami jedwab.
Wino ma cierpki smak i piękny, głęboki, rubinowy kolor.

Wtem zostaje zaczepiony przez panią domu, która najwyraźniej zdecydowała się pomóc kobiecie i jej córce w nagabywaniu mężczyzn. Przysadzista kobieta w bieli zmierza żwawym krokiem w jego kierunku, a dziewczyna wraz z matką idą tuż za nią. Jest blada jak śnieg i wygląda prześlicznie z tym całym swoim zakłopotaniem.

- Ależ mój drogi – mówi Cathy Yaxley - Musi ją pan poznać, to taka urocza dziewczyna, zobaczy pan. O! – woła spostrzegłszy, że matka wraz z „uroczą dziewczyną” przemykają obok nich niby to przypadkiem. – Pozwólcie tu, moje drogie, poznajcie się: Savier Libreville, Feu Ruisselet. Savier jest krewnym mojego kuzyna Maurycego, przejął po nim winnice na południu Francji, choć uważa, że nie znosi słońca. Feu prowadzi sklep zielarski na Pokątnej. Wiesz, jak to jest, mój drogi, nigdy nie wiadomo, czym ci uzdrowiciele z Munga leczą, bo te mikstury, które widziałam, przypominają trucizny.
- Libreville? – pyta Feu z dziwnym błyskiem w oku. – Czy mi się wydaje, czy pański krewny jest obecnie obrazem na ścianie i namiętnie gra w pokera z resztą znawców win?
Savier uśmiecha się nieco kpiąco.
- W istocie, to ten pijący na umór człowiek. Czy mi się wydaje czy gdzieś już się spotkaliśmy? – Ogromną satysfakcję sprawia mu widok rumieniącej się dziewczyny i pełne zaskoczenia sapnięcie Cathy.
- Taaak, wpadłam na pana tamtego wieczoru, przepraszam.
- Och, jak to cudownie, że się znacie, naprawdę! – Cathy promienieje radością. Nie bardzo wiedząc, co zrobić z dłońmi, ujmuje w nie delikatny materiał sukni i zaczyna gnieść ze zdenerwowania. Jej uśmiech jest ogromny. Savier podejrzewa, że już teraz najchętniej schwyciłaby ręce jego i Feu i złączyła na znak, że są sobie przeznaczeni i koniecznie musza się pobrać. Inaczej ona, Cathy, nie będzie w stanie znieść tego, że taki związek się zmarnował i najpewniej dostanie palpitacji serca i, och, chyba jej słabo! Musi się troszkę przewietrzyć, czy Savier jej wybaczy?
Wkrótce potem obie panie zostawiają go z nowopoznaną dziewczyną i wychodzą na taras pod pozorem zaczerpnięcia świeżego powietrza.

- To chyba jakiś znak od losu. Czy wobec tego zaszczyci mnie pani tańcem?

Akt pierwszy.
Pół roku później.

...jak żadna inna pora doby. Jest jak żywa materia. Lekka jak sen, tajemnicza i groźna. Nieznana. Skrywa swoje sekrety zazdrośnie, jak zaklęte zwierciadło, które pokaże prawdę tylko wtedy, gdy wypowiesz odpowiednie hasło. Zmysły zamykają drogę, którą człowiek mógłby podążyć, by wydrzeć tajemnice skrywane przez jedwabisty mrok. Noc to czas cieni i dźwięków ledwie słyszalnych dla ucha. To nie wściekłe cykanie świerszczy i rechot żab latem, to nie odgłos łamanych gałązek, gdy jakiś nocny Marek stąpnie na ścieżce nie tak jak powinien.

Noc to senny szept wiatru wśród gałęzi drzew. Wiatru, który opowiada o dawnych dziejach, o tragedii, miłości i zemście. To skrzypienie starych konarów uginających się pod ciężarem swojego wieku i wiedzy, którą posiadły na przestrzeni dziesiątek lat. To zdecydowane, silne bicie serca, gdy stoisz na rozstaju dróg i nie wiesz, co począć, którą z wybrać – która z nich jest zła? I wreszcie – to rozkoszna melodia szybciej płynącej krwi, gdy wiesz, że gdzieś niedaleko jest twoja ofiara. Krew pełna adrenaliny. Nocą słychać wszystko.
Noc to zapach mgły jesienią, gdy idziesz przez pusty park. Kwaśny zapach gleby, orzeźwiające liście. To słodko-gorzki zapach żywicy umierającego powoli drzewa. Unoszące się wokoło kropelki wody, które spadają na ziemię tylko po to, by zaraz wyparować. To nocą rozpoznasz strach po zapachu. Tylko nocą wyczujesz zapach tytoniu jeszcze długo po tym, jak powiew wiatru rozwieje dym. Srebro śmierdzi zgnilizną.
Nocą wyczujesz metaliczny zapach krwi.

Noc jest pełna świateł. Błyszczy piasek pod stopami, niczym potłuczone szkło, czekające by wbić się w miękkie ciało. Blade światło księżyca tnie czerń na pół z precyzją samurajskiego miecza. Nieboskłon przypomina turecki chylat wyszywany diamentami. Srebro migocze niczym rtęć. Krew jest czarna jak obsydian. To właśnie z powodu światła kontury przedmiotów wydają się ostrzejsze, mniej przyjazne, a cienie przemykają tu i tam, jakby się bały, że zostaną schwytane. Nocą krew jest jak drogowskaz. Widać ją. Słychać. Czuć.

Poznałeś Feu na przyjęciu u ciotki i od razu zwróciła twoją uwagę. Nie wtedy, gdy wpadła na ciebie, po części dlatego, że cię nie zauważyła, a po części dlatego, że nie usłyszała twoich kroków. Żaden człowiek nie może usłyszeć. Zaskoczyło cię to, że się ciebie nie bała tak, jak pozostałych ludzi. Gdy ująłeś jej rękę w swoja dłoń nie widziałeś w jej oczach kryształków lodu. Nie odsunęła się od ciebie tak, jak od innych mężczyzn. Czułeś już wtedy, że Feu nie jest zwykłą osobą, nie jest taka jak inni ludzie. Miałeś wrażenie, że to dusza, która zaplątała się w świat, w którym nie powinna się znaleźć i jest z tego powodu nieszczęśliwa.

Wkrótce potem spotkaliście się znowu, po raz kolejny przez przypadek. Nie za bardzo wierzysz w przypadki, jak już to w znaki od losu. Wystarczająco długo byłeś na świecie sam, by nauczyć się je rozpoznawać. Uznałeś więc, że warto poznać bliżej tę niepozorną dziewczynę. Pół roku wystarczyło, byś mógł jej zaufać dużo bardziej niż komukolwiek do tej pory, łamiąc wszystkie swoje zasady. Trzymać się z dala od ludzi, powtarzałeś sobie. Jednak Feu wydaje ci się kimś innym niż otaczający cię śmiertelnicy. Falco mówił... Nie, dość! On nie żyje, nie ma co się zadręczać. Wieczór jest chłodny, oddech zamienia się w parę koloru wilczej sierści. Nienawidzisz wilków. A najbardziej jednego.

Opowiedziałeś jej wszystko. O tym jak śmierciożercy napadli na waszą siedzibę niedaleko Glasgow, jak zabili każdego, kto się tam znajdował. Byłeś wtedy w mieście i tylko dlatego cudem uszedłeś z życiem. Opowiedziałeś o tym, jak znalazłeś umierającego powoli Falco, leżącego w holu, całego we krwi, która doprowadzała cię do szaleństwa. Falco z oczyma jak u wilka. Do tej pory śni ci się jak niegdyś fioletowe oczy stają się matowe, martwe. Srebrny sztylet przyniósł szybką śmierć.

Kiedy pierwszy raz spotkałeś Feu powiedziałeś jej, że srebro śmierdzi zgnilizną. Teraz też jej to mówisz. To zabójcza broń na wilkołaka, a ty nie zamierzasz się wahać, gdy spotkasz tego, na którego polujesz już od pięciu lat. Nie możesz sobie wybaczyć, że musiałeś zabić własnego przyjaciela, dlatego chcesz zemsty na wilku, który do tego doprowadził. Śmierciożercy.

*

- Nie jesteś taka jak oni – stwierdza Savier, a jego kły błyszczą przez chwilę w świetle księżyca. Noc jest chłodna, oddech zamienia się w parę koloru wilczej sierści. Wokoło panuje cisza. Nawet nocne stworzenia umilkły, jakby się spodziewały, że zaraz wydarzy się coś wielkiego i należy tej chwili nadać odpowiedni nastrój.

Feu stoi naprzeciw żółtookiego mężczyzny, nie bardzo wiedząc jak zareagować. Nie boi się ani jego, ani nocy. Już dawno temu przestała się ich bać. To Saviera poznała pół roku temu, to z nim tańczyła na przyjęciu. Są do siebie w jakiś sposób podobni. On szuka zemsty, ona swojego miejsca na świecie. Czuje, że już je znalazła. Nie wie tylko, czy ma dość odwagi, by podjąć ostateczną decyzję, a potem postąpić zgodnie z nią. Nie boi się, a nawet wręcz przeciwnie: czuje jakąś nić porozumienia ze stojącym przed nią mężczyzną.

Savier wydaje jej się młody i stary równocześnie. Ma drapieżny uśmiech na twarzy, a w oczach coś, co nie daje jej spokoju. Zupełnie tak jak drzazga, która utknie pod skórą sprawiając ból, a której nie można wyciągnąć, bo jest za głęboko. Cały Savier wydaje się jedną wielka tajemnicą, chociaż powiedział o sobie już bardzo wiele. Czuje się z nim bezpiecznie i jakoś tak... zupełnie inaczej niż wśród domowników, czy nawet z Lukrecjuszem, gdy spędzają razem w sklepie zielarskim całe godziny. Nie, to nie jest zauroczenie. Savier nie jest kimś, kogo mogłaby pokochać, ale... Bardziej jak ktoś wyższy rangą. Ktoś, kogo autorytet trzeba uznać. I Feu uznaje. Czuje się bezpiecznie
- Chciałabym... – zaczyna, ale nie kończy, bo boi się słów. Prawa dłoń zaciska się na wampirzym kle, który dostała od niego, gdy spotkali się w noc Belatine. Savier zna jej myśli i wie, co chciałaby powiedzieć. Przygląda się jej z ironicznym uśmiechem. Nadal uważa, że jest za słaba, że nie da rady.
- Ja...
Savier uśmiecha się jeszcze szerzej, jego kły błyszczą perłowym blaskiem księżyca. Feu wie, co zaraz nastąpi. Stoi spokojnie, ściskając w dłoni wampirzy kieł, a mężczyzna wciąż się jej przygląda.
- Powiedz mi, czego pragniesz, Feu. – Robi kilka kroków w jej stronę. Jest tak blisko, że dziewczyna może poczuć lekki chłód jego ciała, i zauważyć, jak żółte oczy powoli barwią się na czerwono. Czas jakby zwalnia, ale jednocześnie wszystko dzieje się bardzo szybko. Serce bije jak oszalałe. Czuje, jak Savier ujmuje jej podbródek w dłoń i zmusza, by uniosła wyżej głowę. Feu czuje, że nie może oddychać, choć właściwie nie wie, czemu. Usta Saviera...

Akt drugi.
Następnego wieczoru.

...co to znaczy samotność. Zgodziła się, bo chciała mieć kogoś, kto były w stanie ją zrozumieć, przy kim nie czułaby się tak obco jak wśród ludzi. Nienawidzi tego dziwnego uczucia, że jest jakimś okazem w zoo, gdy ludzie na Pokątnej przyglądają się jej, wytykają palcami i szepcą: „zobacz, to to dziwadło! Jest INNA.” Ma wrażenie, że nie rozumieją jej decyzji i powodów, dla których wybrała tę, a nie inną drogę. Patrzą na nią trochę tak, jakby była zarażona jakąś wstydliwą chorobą. Matka pewnie umiera ze wstydu! – myśli Feu pogardliwie. W ciągu pół roku od czasu, gdy po raz pierwszy wpadła na Saviera na ulicy, śniła o księżycu w pełni i mężczyźnie, który stoi przy oknie patrząc na srebrzącego się satelitę. I czuje, choć wydaje się to absurdalne, że ten sen dotyczy jej. Czasem ma wrażenie deja vu. Gdzieś, kiedyś, ale nie wie gdzie – to już raz się wydarzyło.

Noc wydaje się zupełnie inna niż poprzednio. Jaśniejsza, głębsza, mniej skryta. Ulotny szelest trawy, poruszające się pod wpływem wiatru ziarna piasku na pobliskiej górce. W domu, do którego zmierza świeci się światło. Ale tylko w jednym oknie. Lukrecjusz pewnie jeszcze siedzi pochylony nad swoimi księgami, zapomniawszy o świecie i Merlin wie, czym jeszcze. Doskonale wie, że jej kolega po fachu nie potrafi oderwać się od leczniczych ziół, pracy i eliksirów na bazie wyciągów z magicznych roślin, które pochłaniają większość jego czasu. Nawet w Mungu nie mają takich pracoholików. Ona nie ma podobnego zapału do leczenia, choć z łatwością rozpoznaje nawet najbardziej skomplikowane trucizny. Jest pewna, że Lukrecjusz będzie w stanie ją zrozumieć, bo rodzina... Nie! Nie czas teraz na rozczulanie się nad tym, nie będzie płakać! Nie i koniec! Słyszy jak po murze skrada się kot. Wdycha powietrze, czując jego wilgotny zapach ozonu. Jest tak pięknie, tak spokojnie.

*

Trzaskają drzwi. Feu wyczuwa zapach mężczyzny, gdy tylko się otwierają, ale udaje, że nie wie o jego obecności. Tak trzeba. Przez tyle lat nauczyła się, jak ukrywać strach, złość, obrzydzenie, smutek. Nauczyła się udawać nawet przed matką, więc Lukrecjusz nie stanowi dla niej większego problemu, chociaż to właśnie jemu ufa najbardziej. Tylko on wie, kim naprawdę jest Savier i co Feu nosi na czarnym rzemyczku ukryte pod materiałem bluzki.
- Nie powinnaś siedzieć tutaj tak długo. Zmarzniesz na kość.
- Nie czuję zimna, wiesz o tym – stwierdza.
Staje jak wryty, a Feu wyczuwa, że mężczyzna się waha, że nie wie jak zareagować i co powiedzieć. Jest ostrożny, chyba się jej boi. Nic dziwnego, po tym co mu powiedziała.. Zabawne, przecież wciąż jest tą samą Feu, co wczoraj. Przecież cię nie pogryzę! - myśli zirytowana.
- Ale nie musisz stać tu sama.
- Doprawy – śmieje się ironicznie. – Nie potrzebuję towarzystwa z litości.
Z trudem powstrzymuje się od łez. Ze złością zaciska oczy, aż pod powiekami rozbłyskują jej złote i czerwone gwiazdki. Wciąż czuje się niepewnie, nie chce nawet towarzystwa kolegi, z którym spędziła ładnych kilka lat w jednym zielarskim sklepie. Patrzy na nią, nic nie rozumiejąc.
- Byłbyś w stanie zrobić coś takiego jak ja? – pyta, chwytając jego rękę. Wspomnienie wczorajszego wieczoru wciąż jest zbyt żywe. A reakcja rodziny wciąż bardzo boli. Mimo wszystko. – Albo zaakceptować taką decyzję?
- Nie wiem. Nie podoba mi się to, co robisz, Feu. Rozumiem, że Savier to ktoś dla ciebie ważny, ale...
- Ale co?! Tak bardzo dziwi cię to, że chce się zemścić? Dorwać Greybacka? Dziwi cię? Bo mnie nie. Na jego miejscu szukałabym guza, byle Avadą dostać w łeb.
- Wiesz doskonale, że nie mogę ci dać tej trucizny – mówi po prostu, jakby ten fakt był oczywisty. – Nie przyczynię się do morderstwa, Feu. Rób, co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.

Feu spogląda na Lukrecjusza po raz ostatni, po czym odwraca się by odejść. Nie trzaska drzwiami. To i tak nic nie da. Księżyc uśmiecha się do niej pełną tarczą.
Srebro śmierdzi zgnilizną.

(Wspomnienie. Tego samego wieczoru.)

- Feu?
- Mówili, że mnie nie zostawią. Kłamcy! – Z wściekłością uderza w pień drzewa. Kilka jabłek spada cicho na trawę. – Też mi rodzina! Wyrzucili mnie z domu, matka powiedziała, że nie chce mieć do czynienia z kimś, kto zadaje się ze zwierzęciem.
- Nie jesteśmy zwierzętami.
- I Lukrecjusz też – mówi, jakby do siebie.
Oboje milczą przez chwilę.
- Możesz zostać ze mną – stwierdza w końcu Savier.
Dziewczyna spogląda za siebie. Żółte oczy lśnią w ciemności. Nie może znieść jego obecności, ani tego, że ma rację. Straciła wszystko, co miała, zyskując jednocześnie coś bezcennego. Ale czuje się tak obco... Wciąż jest inna.
- Feu.
- Tak?
- Pamiętaj, że wybór zawsze należy do ciebie.
Uśmiecha się, a wspomnienia pojawiają się tak szybko, że nie potrafi ich zatrzymać. Tak, to prawda. Wybór należy do niej. Była związana z Savierem, zarówno teraz, jak i przedtem. Przymyka oczy i odwraca się, opierając plecami o pień drzewa. Musi się wyciszyć. Pomyśleć.

I wtedy słyszy to, czego wcześniej nie potrafiła. Miarowe bicie serca. Spokojny oddech Saviera, skradanie się myszy gdzieś w krzakach. Powietrze pachnie deszczem i słodko-gorzkim zapachem gleby. Kora drzewa jest twarda i nieprzyjemna w dotyku. Czuje, jak sok płynie potężnym pniem w górę rośliny, wyczuwa tętniące w niej życie. Noc jest spokojna i delikatna. Ulotna jak sen. Księżyc w pełni uśmiecha się z nieba perłowym uśmiechem. Srebro śmierdzi zgnilizną. Greyback nie był już tylko wrogiem jej przyjaciela, ale też jej wrogiem.
- Savier.
- Tak?
- Pójdę z tobą.
Prawie słyszy, jak wampir...

*

Akt trzeci.
Dwa lata później.

...się upadający na podłogę kieliszek wina. Szkło rozpryskuje się na wszystkie strony błyszcząc w świetle księżyca, barwiąc się trochę na niebiesko, trochę na czarno. Czerwony trunek rozlewa się na deskach. Gdyby nie to, że jest bezkształtną plamą, przypominałby obsydian. Jak krew.

- Feu obiecaj mi, że jeśli kiedyś przyjdzie na to pora, po prostu to zrobisz i nie będziesz się wahać. Proszę.

Feu przytakuje. Jest pewna, że nigdy do czegoś takiego nie dojdzie, w końcu Savier jest rozsądny, nie będzie wskakiwał w ogień, jeśli nie będzie to konieczne. Jednak, gdy obietnica zostaje złożona, dziewczyna czuje się jakoś tak inaczej, niepewnie. Tak, jakby wkraczała na nową ścieżkę w swoim życiu. Nienawidzi podejmowania decyzji, a teraz nawet się nad nią nie zastanawiała. Jest dla niej oczywiste, że jeśli Savier prosi o coś takiego, to nie należy mu odmawiać. Świadomość ewentualnej szybkiej śmierci musi być dla niego bardzo istotna i chociaż Feu wie, że Savier czeka na śmierć, to... Nie chce, by się z nią spotykał. Nigdy.
Czuje się dziwnie. Tak jakby coś się zmieniło między nią, a jej przyjacielem. Nic się przecież nie zmieniło. Ale tak naprawdę, to zmieniło się wszystko.

Chce mu powiedzieć, że nigdy nie będzie musiała spełniać danej mu obietnicy, ale nie potrafi. Przypomina sobie sen, którego nie śniła już od dawna. Ten, w którym mężczyzna przy oknie wpatrywał się w księżyc w pełni. Pamięta, że mężczyzna trzymał kieliszek wina w ręce i teraz w jej sercu pojawia się przeczucie, że to nie był „ktoś” lecz Savier. I wcale jej się to nie podoba. Dziewczyna patrzy na trzymany w ręce srebrny sztylet i ma ochotę rzucić go precz, najlepiej w ogień na kominku.
Srebro śmierdzi zgnilizną.

Czasem Feu żałuje, że Savier nie jest człowiekiem. Wtedy nie byłoby to takie trudne. Dla ludzi śmierć ma piękne oczy koloru Avady lub czarne jak Noc, siostra Śmierci. Dla wampira śmierć nie ma zielonych oczu, lecz płonące ogniem tęczówki, lub blade spojrzenie zbliżającego się świtu. Czasem Śmierć ma oczy koloru wilczej sierści.
Feu się boi. Po raz pierwszy w życiu boi się, że zostanie na świecie całkiem sama, wśród ludzi, którzy nie potrafią zrozumieć jej decyzji.

*
Kilka dni później.

Kieliszek wina upada na podłogę, strącony przypadkiem w ferworze walki. Brzdęk szkła miesza się z odgłosem sztyletu, który przecina powietrze. Savier rzuca na oślep, już wie, że nie trafił.

- Avada Kedavra! – krzyczy. W jego głosie słychać desperację.

Niebiesko-czarne szkło rozbija się o deski. Drobinki szkła leżą w nieładzie.
Ironiczny śmiech, przypominający warczenie wilka. Do pełni niedaleko.
Feu odwraca się w tym samym momencie, gdy Fenrir Greyback...

KONIEC.


Aż dziw, że nie ma komentarzy... Cóż, kopia z mirriela raz!

Szkoda, że pojedynku nie było. Miałabyś duże szanse na wygrane, wiećma.
Tekst jest inny i to widać. Nie sugerujesz się schematami, piszesz tu bardzo oryginalnie. Nie ma wstępu jako takiego, choć właściwie jest, ale jest inny. Nie narzucasz czytelnikowi swojego zdania, każdy może interpretować opowiadanie na swój sposób.

Mamy tu Feu, która czuję się inna niż reszta jej rodziny, wyobcowana, samotna, szuka swojego miejsca na świecie. To przecież takie ludzkie i normalne. I mamy Saviera, który powoli staje się dla dziewczyny może nie tyle przyjacielem, co autorytetem, z którym trzeba się zgadzać. Nawet jeśli nie jest człowiekiem. Wybór dziewczyny to dla mnie czysta desperscja, ale nie wiadomo, jak postąpiłabym ja. Rodzina ją odrzucała i w tekście widać, że Feu cały czas szuka zrozumienia i akceptacji, ale nie może ich znaleźć. Ani wśród rodziny ani u koleżanek z Hogwartu.

Przejdźmy teraz do stylu, bo jest oryginalny. Taki jaki lubię, po pierwsze za czas teraźniejszy, który bardzo sobie cenię w fikach. I po drugie za opis nocy, taki gęsty i obezwładniający z jednej strony, a z drugiej delikatny i ulotny. Jest w nim coś niepokojącego, coś co pozwala poczuć klimat tamtej nocy. Usłyszeć jej dźwięki i zobaczyć tamte obrazy. Lubię opisy oddziałujące na zmysły, a te oddziałują bez wątpienia.

Zresztą, cały fik oddziałuje. Jest w nim coś, co nie pozwala przejść koło niego obojętnie. Kiedy czytałam to w wersji roboczej miałam wrażenie zbyt dużego chaosu i takiego rozmamłania. Teraz już tego nie mam, wszystko jest na swoim miejscu i wszystkie kawałki układanki idealnie do siebie pasują.

Spodobały mi się te urwane zdania na początkach i końcach każdej części. Nic tu nie jest do końca oczywiste. Każdy może interpretować to, jak chce. Fik ma klimat antybaśniowy i to się czuje. Czuje się miotanie się Feu między światem ludzkim a światem wampirzym, czuje się to, że każda decyzja, jaką dziewczyna podejmie będzie w rezultacie zła. Bo to nie jest opowieść o księżniczce i królewiczu. To opowieść bez początku i końcu i choć może nie jest prawdziwa, to jest w niej coś, co nie pozwala o niej zapomnieć. Wyraziści bohaterowie i niepokojący klimat. Gęsty, wręcz taki niecynamonkowy.

Dla mnie ten fik jest trochę eksperymentem, nie wiem czy tak samo to odbierasz. Eksperyment udany w każdym razie.

Gratulacje, wena życzę

Mari/Nel
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [M] Inna ścieżka
    Union Chocolate.