ďťż

Tej nocy nie mógł spać. Wielokrotnie budził się oblany zimnym potem. Nie miał pojęcia, co to może znaczyć. Czyżby czuwał nad Anastazją, a może… ?Tak, na pewno bał się o nią bardziej niż się tego spodziewał.

Nastał ranek. Rajmund leniwie otworzył oczy i rozejrzał się po salonie. Przez moment nie zdawał sobie sprawy, dlaczego tam spędził noc, ale gdy oprzytomniał, przypomniał sobie, że w pokoju śpi jego przyjaciółka.
Rozciągnął się leniwie na kanapie myśląc o znajomej, która najwyraźniej jeszcze drzemała w pokoju obok. Wstał z posłania i na palcach poszedł do kuchni. Bał się, że może zbudzić dziewczynę, gdy tylko zachowa się nieco głośniej, a chciał zrobić jej niespodziankę.
Z kuchni poczęły dobiegać przyjemne dla ucha odgłosy. Woda radośnie syczała z małego garnka oznajmiając wszem i wobec, że jest już gotowa do spożycia. Nóż w dłoni Piotrosika szedł równomiernym ruchem po różnorodnych warzywach. Po kilku minutach kanapki zostały naszykowane. Mimo tego, że Rajmund nie był uzdolnionym kucharzem, był zadowolony z efektu swojej pracy. Udało mu się zrobić najwspanialsze kanapki w jego życiu.
Uszczęśliwiony, że wszystko wyszło mu jak należy, poszedł do pokoju, w którym spała panienka. Nie chciał jej urazić swą osobą, więc najpierw delikatnie zapukał w drzwi, ale nikt mu nie odpowiedział. Pomyślał, że Anastazja zapewne jeszcze śpi, dlatego po cichutku wszedł do pomieszczenia.
Panowała tam cisza. Zdziwiła ona młodzieńca. Nie mógł jednak tak po prostu przystanąć, skoro już wszedł, dlatego posuwał się dalej. Gdy znalazł się w centrum pokoju, otwarte drzwi zatrzasnęły się z łoskotem strasząc właściciela mieszkania niemiłosiernie, przez co wypuścił tacę ze śniadaniem dla Anastazji na podłogę.
„Co się mogło stać?” pomyślał. „Dlaczego…? Dlaczego to zrobiłaś?” zadawał sobie pytanie spostrzegłszy otwarte okno. Cały roztrzęsiony podszedł do niego, by je zamknąć, ale nie był w stanie tego zrobić. Spoglądał pustym wzrokiem na świat widziany zza ram. „Co ci to dało?” pytał samego siebie, gdy usłyszał szelest małej karteczki trzepoczącej na wietrze. Spojrzał w dół i zobaczył liścik od dziewczyny. Łzy spłynęły mu po twarzy, kiedy ujrzał kształtne litery na zżółkłej ze starości karteczce. Powoli wziął bilecik do ręki. Czytał go nie wiedząc, co ma począć. Nie był w stanie pojąć, co się tutaj dzieje. Jedno jednak zrozumiał. Nie traktował Anastazji tylko jak przyjaciółki. Była ona dla niego kimś więcej. Kochał ją tak mocno, że nie chciał jej stracić…
Pozostawiony liścik dodał mu tylko cierpień:

„ Przepraszam, że wyszłam tak bez
uprzedzenia, ale nie chciałam
Cię narażać. Mam nadzieję,
że mi wybaczysz.
Do zobaczenia .

Zawsze Twoja "

- Ale ja chciałem narażać się dla ciebie. – rzekł sam do siebie, jednocześnie przykładając kartkę do serca.

W tym samym czasie ktoś zapukał do drzwi. Zmieszany mężczyzna ruszył w kierunku wejścia. Otworzył drzwi i...
- Jest pan zatrzymany! – już od progu krzyczał stróż prawa. Był to mężczyzna w średnim wieku ubrany w ciemny garnitur. Na jego śniadej twarzy widniały głębokie zmarszczki, a oczy paliły się żywym ogniem.

Zaskoczony Rajmund spojrzał na męża nie bardzo wiedząc o co chodzi. Co to wszystko miało znaczyć? Jak? Po co? Dlaczego? Czy aby na pewno nie pomylił mieszkań?
- Mogę tylko wiedzieć za co? – spytał ze stoickim spokojem, choć w jego głosie brzmiała rezygnacja. Stojącemu w drzwiach mężczyźnie zabrakło języka w gardle. Wyglądał tak, jakby myślał „Co on wyprawia? Nikt normalny nie oddaje się ot tak stróżowi. Czyżby on postradał wszystkie zmysły?”
- Aaa… o tym pan mówi…? Niestety muszę pana zmartwić, ale robiłem wszytko, aby ją u siebie zatrzymać.
- W takim razie nie dopełnił pan swoich obowiązków, panie... panie…
- Piotrosik. – dokończył za niego myśląc „Boże, znajdą na ciebie byle co, gdy jesteś ich’ wrogiem’. To niebezpieczne wyróżniać się z tłumu…”.

W trakcie tej krótkiej rozmowy dostrzec można było różnicę między tymi ludźmi. Rajmund był spokojny niczym woda, a jego rozmówca jak żarzący ogień. Tak, te dwa żywioły spotkały się ze sobą. Młodzieniec wiedział, iż nie zrobił nic złego, lecz… nie miał innego wyjścia, jak tylko poddać się.
Już od kilku lat jego osoba drażniła urzędników. Przez cały czas szukali jakiegoś powodu, by dostać go w ręce. Nie mogli znieść myśli, że Łowca chodzi po ulicach ich miasta.
Rajmund był wyjątkowym Łowcą, gdyż w wieku 10 lat zaczął samodzielne życie jako jeden z walczących o dobro ludzkości. Wielokrotnie narażał własne życie, aby uratować innych, jednak nigdy nikt mu tego nie wynagrodził. Z drugiej strony on nigdy nie upominał się o nagrodę. Przez całe swoje życie był dumny z tego, kim jest.

Stróż prawa stał bacznie przyglądając się młodzieńcowi. Czekał na reakcję swego rozmówcy. Rajmund dobrze wiedział, że jeśli się przeciwstawi, będzie miał jedynie dodatkowe problemy, które chciał ominąć. Posłusznie wykonał więc wszystkie polecenia mężczyzny.
Gdy mieli już wychodzić z domu, jego mieszkaniec przypomniał sobie o otwartym oknie. Grzecznie spytał, czy może iść je zamknąć. Stróż zgodził się na to, choć zrobił to niechętnie.

Rozprawa Rajmunda była krótka. Nikt nie pytał jak faktycznie było. Interesowało ich tylko to, że ktoś był winny i ktoś został za to wtrącony do więzienia. Nie było w niczyim interesie domniemać czy Rajmund był rzeczywiście winny, czy też nie.

Gdy zaprowadzono go do celi, okazało się, że wuja Anastazji również osadzono w tym więzieniu. Stało się to na kilka godzin przed pojmaniem Piotrosika. Risjan Rossetti siedział już od kilku godzin w celi czekając na rozstrzygnięcie swojej sprawy. Nie było po nim znać zażenowania, zniecierpliwienia czy innych równie negatywnych uczuć.
- Łatwo przyszło, łatwo poszło – powiedział ze spokojem w głosie do swoich towarzyszy w celi.
- I co teraz zamierzasz zrobić? – pytali jeden przez drugiego.
- No cóż. Najpierw pozwólmy potoczyć się wypadkom wedle ich woli. – zamyślił się przez chwilę – Kto wie, może niedługo będziemy mogli pokierować naszym życiem tak, jak to sobie zaplanowaliśmy.
- Planujesz coś?
- Nie, nic takiego. Tylko tak myślę,…
- Jesteś naprawdę okropny.
- Nie, jestem arystokratą. Nie będą trzymać mnie tu w nieskończoność.
- Nie boisz się?
- To ty powinieneś się bać! – podniósł głos, ale zniżył go wypowiadając następne zdanie – Ja cierpliwie czekam na fortunę…
- A co z twoją bratanicą?
- Ona nie jest problemem. Większy ambaras* sprawia mi mój siostrzeniec. Gdyby tylko nie poszedł w ślady ojca… – znów zatopił się w myślach.
- Kim on jest? – pytali dociekliwie więźniowie, kiedy ktoś otworzył drzwi i wrzucił młodego chłopaka do celi.
- Nazywa się Rajmund Piotrosik. – odpowiedział Rossetti nie zwracając uwagi na otoczenie. – Gdyby ten mieszaniec był wychowywany u nas… ach… szkoda mówić…
- Mieszaniec? - zdziwił się przybysz.
- Tak. Matka wampir, ojciec człowiek. To dlatego jest znienawidzony przez nas wszystkich.
- Znienawidzony… – usłyszeli ironiczny śmiech. – I kto to mówi?! Brat jego matki!
- Czy wiesz, co go czeka, gdy się spotkamy? – spytał Rossetti starszego mężczyznę, do którego należał ten śmiech.
- Nie musisz mi mówić.
- Nie chcesz chyba podzielić jego losu?
- A co mi tam… jestem już stary, a moja rodzina już dawno zapomniała o mnie. Nie mam nic do stracenia.
- Jesteś zepsuty do szpiku kości! Ale właśnie dlatego pozwolę ci żyć. Możesz to uznać za akt mojej dobroci.
- Takiś łaskawy, co?!
- Bo przestanę ręczyć za siebie…!
- Bo co, rozprujesz mi flaki? - na te słowa szlachcic chwycił go za gardło dusząc go. Pod dłonią poczuł jak starszy mężczyzna bezradnie przełyka ślinę, a jego twarz staje się bladozielona.
- A jednak boisz się śmierci. Pozwolę ci jednak zaznać mojego miłosierdzia i nie będziesz cierpiał katuszy.
- Panie, wybacz. – prawie płakał błagając o litość.
- Nie ma zmiłuj dla tego, który przeciwstawił się mej woli! – po tych słowach wbił dwa cienki kły w jego wątłe ciało. Krew rozlała się dookoła wampira. – A teraz ktoś ma jeszcze jakieś obiekcje?
- N – nie. – odpowiedzieli zebrani.
- I tak ma być! – odrzucił ciało mężczyzny sam wygodnie układając się na stosie siana leżącego w kącie pomieszczenia, gdzie siedział pogrążony we własnych myślach nowoprzybyły.

Przebywający tam mężczyźni przyjrzeli się mu się z uwagą. Był to młody, dobrze zbudowany i ubrany młodzieniec. Dlaczego więc został osadzony w więzieniu? Czyżby miał coś wspólnego z ucieczką dziewczyny, o której mówili strażnicy wprowadzając go do celi?

Obecnych irytowało jego obojętne spojrzenie chłopaka. Próbowali odwrócić jego uwagę od myśli, którymi był tak bardzo pochłonięty, jednak wszystkie ich próby kończyły się niepowodzeniem, aż do momentu, gdy jeden z więźniów krzyknął do niego:
- Hej, panie kolego!
Jak się można było spodziewać nie odwrócił się on nawet w stronę wołającego, więc Rossetti podszedł do niego i pociągnął za włosy mówiąc:
- Czyż nie warto zwrócić czasem trochę uwagi, gdy ktoś się do ciebie zwraca?
Krew zawrzała chłopcu w żyłach, ale nie dał tego po sobie poznać. Odwrócił głowę od szlachcica i szepnął:
- A niby w jakim celu miałbym to robić?
- Co ty sobie myślisz?! Jesteś tu nowy a zgrywasz się na nie wiadomo kogo! – krzyknął jeden z osadzonych. – Za kogo ty się uważasz?!
- Nie mam czasu z wami rozmawiać. – odpowiedział nowoprzybyły.
- Posłuchaj, jeśli się nie opanujesz, będziesz miał nie lada kłopoty. – powiedział Rossetti gniewnie wskazując palcem choć jego głos brzmiał spokojnie.

Młodzieniec jednak nie miał zamiaru dostosowywać się do zaleceń arystokraty. Wolał siedzieć w ciemnym kącie pogrążony we własnych myślach.
Krew kipiała w nim niemiłosiernie, jednakże nie miał ochoty, by ktokolwiek o tym wiedział. Tak było najlepiej. Niech go zostawią samemu sobie. Niech dadzą mu już spokój. Po co w ogóle zawracali mu głowę takimi błahostkami. Miał więcej problemów do rozwiązania niż tylko kwestia rozmowy lub jej braku z towarzyszami w celi.
Silne emocje nim targały, dlatego musiał odciąć się od wszystkich. Tak kazało mu srogie wychowanie w samotności przez lata. Jeśli się nie uspokoi znów stanie się coś złego. Znów będzie mógł zrobić komuś krzywdę, a przecież tego nie chce! Nie. Niech go zostawią! Niech mu nie każą pobudzać ognia, który drzemie gdzieś tam, głęboko w jego sercu! Tak trudno jest go kontrolować. Nawet nie zdają sobie sprawy. Nawet nie wiedzą…

Po kilku minutach udało mu się uspokoić. Złe myśli odpłynęły, a on znów mógł cieszyć się życiem. Względnie, bo najgorzej jest być więźniem samego siebie, co dręczyło go od jakiegoś czasu.
Zdawałoby się, że wszystko jest w porządku, lecz było już za późno. Rossetti uderzył go w twarz, co go tylko rozwścieczyło.
Groźnym spojrzeniem spoglądał na osobę, która go spoliczkowała. Nie mógł mu tego wybaczyć. To była zniewaga, na którą nikt się jeszcze nie odważył. „Dlaczego to zrobiłeś?! Powinieneś był zostać tam, gdzie stałeś!” myślał.
Pomimo gniewu, który czuł Rajmund, nie tylko jego oczy płonęły żywym ogniem. Szlachcic również był rozgrzany do białości. Zdawałoby się, że nienawiść, jaka narodziła się pomiędzy tą dwójką w tej jednej chwili właśnie przeżywa swój punkt kulminacyjny. Być może któryś z nich nie wyjdzie żywy z walki, która właśnie teraz się rozpoczęła pomiędzy nimi.

Wpatrzeni byli w siebie. Nie potrafili ujrzeć tego, co działo się dookoła, więc nie dziwi mnie to, że nie zauważyli nawet, jak blade światło księżyca oświetliło ich już blade twarze ani tego, jakie poruszenie wywołało ono wśród więźniów. Spod ciemnej skorupy wyszło na wierzch podobieństwo tych dwóch mężczyzn. Kontury twarzy tych obu były tak podobne, aż niemal identyczne. Jedyną rzeczą, jaka ich różniła były oczy, choć i u jednego i u drugiego płonęły gniewem.
Patrzyli tak na siebie tocząc pojedynek, który tylko jeden mógł wygrać. Żaden nie chciał ustąpić. To ich niepisane prawo nie pozwalało na takie zachowanie. Zaczęło wyglądać to dość groźnie, gdy nagle Rossetti rzekł:
- Niech nikt nie śmie go tknąć! – słowa te rozładowały całą tą sytuację.
- Jak… to? – zdziwili się wszyscy.
- Sam się nim zajmę. Do tego czasu nie ma prawa mu włos spaść z głowy. Zrozumiano?
- Tak panie. – odpowiedzieli, choć zrobili to niechętnie.


Czyżby czuwał nad Anastazją, a może… - potrzebny znak zapytania;

że w jego pokoju śpi jego przyjaciółka. - powtórzenie zaimka;

garczka - błąd słowny;

I stało się. - czy Ty piszesz Biblię, czy powieść? , brzmi okropnie patetycznie!

nie był bardzo uzdolniony w dziedzinie kuchni - a co to za dziwoląg? sprawdź sobie łączliwość wyrazu "być uzdolnionym", czy nie prościej i trafniej - nie był uzdolnionym kucharzem?;

Udało mu się zrobić najwspanialsze kanapki w jego życiu. - i za chwilę: Uszczęśliwiony, że mu się udało,;

ale nie był w sanie - literówka;

Spoglądał pustym wzrokiem na świat widziany zza jego ram. - zbędny zaimek;

Pozostawiony liścik tylko dodał mu cierpień: - szyk zdania;

by dostać go we własne ręce - przecież że nie w cudze... wywal "własne";

wszędzie afiszował fakt, iż działa jako Łowca. - "sprawdź, z czym łączy się `afiszować`, to nie jest poprawne stylistycznie połączenie;

Grzecznie wykonał więc wszystkie polecenia mężczyzny. - i za chwilę - Grzecznie wykonał więc wszystkie polecenia mężczyzny;

Nikt nie pytał się jak faktycznie było. - typowy błąd z niewłaściwym użyciem zaimka "się", kto pyta sam siebie? (wywal "się");

Nie było w niczyim interesie domniemać czy Rajmund był rzeczywiście winny czy też nie. - przed "czy" należy wstawić przecinki;

może niedługo będzie nam dane poprowadzić naszym życiem w sposób, - styl! (własnym życiem można kierować);

w ciemnym koncie - ortograf;

spoglądał na osobę, która raczyła go spoliczkować - błąd frazeologiczny, sprawdź z czym można łączyć słowo "raczyć";

Pomimo jego gniewu nie tylko jego oczy płonęły żywym ogniem.
Powinieneś był zostać tam, gdzie byłeś!” myślał.

Pomimo jego gniewu nie tylko jego oczy płonęły żywym ogniem.

Szlachcic również był rozgrzany do białości ze wściekłości. - to ostatnie określenie już zbędne, wiadomo dlaczego z kontekstu;

jaka narodziła się pomiędzy tą dwójką w tej jednej chwili właśnie przeżywa swój punkt kulminacyjny, że któryś może nie wyjść żywy z tej walki;

Wpatrzeni byli w siebie nie dostrzegając niczego poza sobą. - nie widzisz, że masło maślane?;

Kontury twarzy tych obojga były tak podobne - "obojga" tyczy kobiety i mężczyzny, do dwóch mężczyzn - forma "obu";

ptrelciu - ostatni raz zrobiłam Ci taką ogromną korektę. Mam wrażenie, że w ogóle nie czytasz uważnie zapisywanych zdań. w tym odcinku zmorą są powtórzenia. Brakuje także znaków interpunkcyjnych, głównie przecinków - no. przed "niż", po powtarzanych kilkakrotnie w jednym zdaniu spójnikach i nie tylko.
Jeśli będziesz wstawiać następny odcinek, musisz liczyć się z tym, ze już nie będę tak "wypatrywać oczu" i wskazywać Ci zdanie po zdaniu co sknociłaś, jako autorka musisz sama nauczyć się dbać o poprawność.

Po lekturze drugiego odcinka mam wrażenie braku spójności i nielogiczności. Piotrosik na początku przedstawiony był jako wracający z roboty młody chłopak, teraz nagle jawi się jako pół-wampir, pół-człowiek. Coś to się kupy nie trzyma. Straszliwy wujaszek Anastazji ma tak wydumane imię i nazwisko, że razi sztuczność tego zabiegu. I wcale nie zachowuje się jak arystokrata, ale jak nieokrzesany zbir - manier powinien uczyć się chyba od samego Draculi Na dodatek nie mam pomysu, jak wytłumaczyć określenie Rajmunda Łowcą (kojarzy mi się tylko z łowca androidów).

Tyle ode mnie.
Pozdrawiam i życzę by wytężona praca przyniosła lepsze efekty w następnych odcinkach.
przepraszam, że robię tyle problemów. Postaram się bardziej zwracać uwagę na to, co piszę
i w związku z tym robić mniej błędów.
Co do wuja Anastazji, pomyślę jak mogę mu dać na imię, natomiast jego zachowanie jest takie jak je zaplanowałam. On nie miał być potulny, bynajmniej nie w tym fragmencie.
Ponadto, gdy pisałam 1. rozdział wiedziałam kim jest Rajmund Piotrosik, ale czytelnik nie. Dzięki pani uwadze dopisałam brakujące informacje na początku 1. rozdziału. W najbliższym czasie uzupełnię je na forum.

PS *ambaras - problem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      Na rozdrożu; Rozdział 2
    Union Chocolate.