ďťż

Po Rufusie i Colinie przyszła kolej na Moody’ego. Ten tekst chyba jest inny, niż dwa pozostałe. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale Elleen męczyła mnie o Alastora, więc to właściwie jej wina. Chociaż i tak wszystko, co złe, to ja, nikt inny.
Jak zawsze niezawodnej Idril dziękuję za błyskawiczną betę.

SZKLANE KORALIKI

Alastor Moody pamięta swoją matkę. Pamięta, choć nie widział jej od bardzo, bardzo dawna. Była – lub jest, jeśli jeszcze żyje – mugolką. Zarabiała, projektując i tworząc biżuterię. Potrafiła to robić, miała zawsze mnóstwo klientek, których nie odstraszały wysokie ceny.
W większości jej dzieła były skomplikowaną i misterną plątaniną srebrnego drutu, przyozdabianą pięknymi szlachetnymi kamieniami. Alastor próbował kiedyś znaleźć wyjście z labiryntu jednej z broszek, jednak zgubił się już na pierwszym zakręcie.
Zawsze twierdziła, że jest artystką. Syn nie wierzył jej, dopóki raz nie zobaczył, jak wpadła na pomysł. Wypieki na twarzy, błysk w oczach, szeroki, lekko szalony uśmiech. Przestraszył się, widząc ją w takim stanie. Ale ona tylko się roześmiała i usiadła przy biurku, przy którym zawsze tworzyła. Nie wstawała od niego przez całą noc, a następnego ranka pokazała Alastorowi naszyjnik; samo patrzenie na niego wywoływało zawroty głowy.
Czasem jednak zdarzało się, że porzucała złożone projekty i robiła proste bransoletki. Wiele rzędów srebrnego drucika z ponawlekanymi na niego drobnymi szklanymi koralikami. We wszystkich kolorach tęczy.
Pochylała się nad pudełkami, w których przechowywała koraliki, wybierając starannie po jednym. Czasem któryś wyślizgiwał jej się spomiędzy palców, a wtedy klęła cicho pod nosem i na kolanach szukała go po całej podłodze. Ale i tak najwięcej zabawy było, kiedy zrywał się cieniutki drucik w już gotowej bransoletce i wszystkie paciorki rozpryskiwały się na milion kierunków.
Alastor najbardziej lubił, kiedy robiła te właśnie bransoletki, bo wtedy była niemal zupełnie normalna. Skupiona, poważna i zirytowana, kiedy ktoś przeszkadzał bez powodu, ale nie śmiała się jak obłąkana, a jej oczy nie błyszczały nienaturalnie. Była matką, nie artystką. Nie przerażała go.
Alastor Moody miał dziewiętnaście lat, kiedy wyszła po gazetę i nie wróciła już do domu. Nie wyruszyła na poszukiwania rzadkiego okazu kamienia do kolejnej pary kolczyków, tylko wyszła po cholerną gazetę.
Mugolska policja niczego nie ustaliła. On sam był w połowie kursu aurorskiego i próbował znaleźć ją na własną rękę różnymi zaklęciami namierzającymi. Bez skutku.
Matka nigdy nie była sentymentalna i przesadnie czuła, tak też wychowała syna. Dlatego nie rozpaczał, nie wpadał w histerię ani odrętwienie. Sprzedał całą biżuterię, jaką zostawiła po sobie, potem po prostu zaczął żyć dalej. Wsiąkł już do reszty w magiczny świat i powoli zapominał o swoim mugolskim pochodzeniu.
Czasem tylko przypominają mu się te szklane paciorki, z których każdy był w innym kolorze.

1. Fiolet

Fioletowy był kolor zasłon w jego rodzinnym domu. Matka się na taki uparła. Jemu było właściwie wszystko jedno, nie obchodziły go zasłony, ale ojciec miał dużo mniej tolerancji dla ekstrawaganckich pomysłów żony. Syna, który okazał się czarodziejem, zaakceptował nad wyraz łatwo. Dużo trudniej było mu się pogodzić z tym, że jego żona jest artystką.
Wtedy Alastor po raz pierwszy słyszał, jak rodzice bardzo się pokłócili.

Fioletowe były szaty członków Wizengamotu. Alastor jako młody auror eskortował na przesłuchanie więźnia, którego dzień wcześniej złapali razem z partnerem. Przesłuchanie stanowiło tylko formalność, bo aresztant był winny jak cholera i Moody na moment pogrążył się w rozmyślaniach. Ten moment wystarczył, żeby więzień niemal zdołał wyrwać mu różdżkę i kogoś zabić.
Znaczenie nagany wpisanej mu potem do akt zatuszował z czasem wielkimi zasługami na polu walki z czarnoksiężnikami. Na długo jednak zapamiętał reprymendę, którą dostał od szefa.

Fioletowy jest promień jednego z zaklęć ochronnych, które Alastor – jak zwykle - rzuca na drzwi, wychodząc z domu. Zna ten czar dzięki Dumbledore’owi. Albus wyszperał je w którejś ze swoich ksiąg, starych jak sama magia, zapisał formułę i podarował Moody’emu na urodziny dawno, dawno temu. Jeszcze w czasach pierwszej wojny z Voldemortem.
To wspomnienie przemyka szybko tuż przy granicy podświadomości. Stary auror nie poświęca mu zbyt wiele uwagi. Tym razem zabezpiecza dom dodatkowymi zaklęciami, aby przekonać śmierciożerców, którzy mogą go obserwować, że Zakon bierze to miejsce pod uwagę jako ewentualną kryjówkę Pottera.
Kiedy kończy, rozgląda się po okolicy i wychodzi poza strefę antyaportacyjną, która otacza cały jego dom. Potem teleportuje się jak najbliżej Nory.

2. Czerwień

Czerwone były rubiny, które matka pokazała mu, wróciwszy z jednej ze swoich wypraw. Opowiadała, jak musiała się natrudzić, żeby pewna staruszka sprzedała w końcu rodowe klejnoty. „Ja po prostu musiałam je mieć, Al, musiałam. Pięknie wkomponuję je w ten naszyjnik, który wczoraj zaczęłam”. Duma wprost promieniowała z każdego cala jej postaci i Alastor poczuł ukłucie żalu, że nigdy nie była tak dumna z jego osiągnięć w nauce.

Czerwona była jego własna krew. Evan Rosier – zanim w końcu dał się zabić – rzucił jakąś wyjątkowo paskudną klątwę, przed którą Moody nie zdążył się uchylić. Na początku auror nie czuł bólu ani żadnych innych dolegliwości, więc był przekonany, że Rosier jest nieudolnym idiotą. Ale kiedy śmierciożerca już nie żył, a poziom adrenaliny w końcu zaczął opadać, Alastor zorientował się, że z nosa – a właściwie z resztek nosa - cieknie mu krew. Poczuł jej metaliczny smak, kiedy dostała się do ust. A potem okazało się, że nie jest aż tak odporny na ból, jak mu się zawsze wydawało.

Czerwone są włosy Molly Weasley, która krząta się po kuchni i próbuje nie wybuchnąć płaczem. Podaje mu filiżankę herbaty - jest zbyt zdenerwowana, aby pamiętać, że Alastor Moody już od dawna pija tylko z własnej piersiówki.
Alastor patrzy na nią i widzi kobietę, którą niemal dwadzieścia lat temu poinformował o śmierci Gideona i Fabiana. Wtedy nie potrafił jej pocieszyć. Teraz też nie ma zamiaru obejmować jej i zapewniać, że wszystko dobrze się skończy. To nie w jego stylu. Jednak podnosi do ust filiżankę i – walcząc ze sobą – upija kilka małych łyków. Jakkolwiek absurdalne może się to wydawać, czuje, że tak choć trochę podniesie ją na duchu. Molly zdaje się rozumieć ten gest i docenia go, bez słowa zabierając ledwo napoczętą herbatę.

3. Żółć

Żółta była cytryna, którą matka zawsze dodawała sobie do herbaty. Nigdy nie pijała tego napoju z mlekiem, po angielsku, tylko właśnie z cytryną. Kolejna ekstrawagancja denerwująca jej męża. Alastor raz spróbował takiej herbaty, ale wydała mu się ohydna. Kwaśny smak za bardzo przywodził na myśl zepsucie i szaleństwo.

Żółte były kanarki w sklepie zoologicznym, do którego aurorzy dostali wezwanie od przechodzącego w pobliżu czarodzieja. Śmierciożercy napadli na właściciela sklepu, jego żonę i kilkoro klientów. Moody z partnerem byli na miejscu pierwsi, potem nadeszły posiłki. Udało im się uratować wszystkich poza samym właścicielem. Któreś z zaklęć trafiło w ogromną klatkę i mocno ją uszkodziło. Alastor spędził kilkanaście minut u uzdrowiciela, który w końcu uporał się z licznymi skaleczeniami pozostawionymi przez dzioby i pazury oszalałych ze strachu ptaków.

Żółte są promienie słońca bardzo powoli chylącego się ku zachodowi. Moody chrząka znacząco, dając Molly znać, że naprawdę muszą już ruszać. Kobieta w końcu wypuszcza z objęć męża, szybko ściska jeszcze każdego z synów oraz panny Granger i Delacour, po czym kiwa głową.
Cztery miotły, dwa testrale i wielki motocykl wzbijają się w powietrze.

4. Błękit

Błękitne były iskry, które wystrzeliły z różdżki jego szkolnego kolegi. Chłopak miał zwyczaj noszenia jej w tylnej kieszeni spodni. Któregoś razu tak bardzo stresował się testem z transmutacji, że stracił nad sobą kontrolę. Spodnie i szata nadawały się tylko do wymiany. Klasa ryknęła śmiechem; dopiero Dumbledore zdołał ich uspokoić, rozładowując sytuację dowcipną uwagą.
Pod koniec dnia kolega sam się z tego śmiał, ale potem Moody często widział, jak z irytacją, że znów się zapomniał, chłopiec wyjmował różdżkę z tylnej kieszeni i przekładał ją do torby.

Błękitny był kolor skóry pierwszego martwego mugola, którego Alastor znalazł na patrolu. Mężczyzna nie miał szczęścia zginąć od Avady. Leżał w swoim własnym salonie, a nad dachem jego domu unosiła się szmaragdowa mgiełka o dziwnym kształcie. Wtedy Voldemort dopiero zaczynał się ujawniać i znane były tylko pojedyncze przypadki napaści na niemagicznych. Wszystkie łączył jedynie ten osobliwy symbol unoszący się nad domem każdej z ofiar i aurorzy żywili płonną nadzieję, że to po prostu seryjny morderca.
Partner Alastora, spoglądając na wyraz twarzy i kolor skóry nieboszczyka, doradził młodszemu koledze, żeby nie próbował sobie przypominać, jakie zaklęcie powoduje takie zmiany. Moody oczywiście nie posłuchał, a kiedy już sobie przypomniał, długo wymiotował w aurorskiej łazience.

Błękitne są szklaneczki, które Moody rozdaje każdej osobie mającej przemienić się w Pottera. Otwiera worki z ubraniami i klatkami. Potem instruuje wszystkich, co mają robić, jednocześnie przyglądając się błaznującym jak zawsze bliźniakom, poważnemu i skupionemu Kingsleyowi, Potterowi, którym musi być Fleur Delacour, klejąca się do narzeczonego, drżącemu Fletcherowi i całej reszcie. I ma cholerną nadzieję, że plan się powiedzie.

5. Czerń

Czarny był garnitur, w który razem z matką ubrali ojca do trumny. Alastor nie umiał się zmusić do żałoby, bo pamiętał doskonale, że w ostatnich miesiącach życia ojciec wracał do domu coraz później i coraz częściej kłócił się z matką. I pamiętał, jak nabierał przekonania, że w końcu ojciec ich opuści.
Gdyby nie bezdomny, który ugodził go nożem, po czym ukradł portfel z dziesięcioma funtami i zegarek, ojciec wyprowadziłby się do tej kobiety, która miała czelność pojawić się na pogrzebie i stanąć na tyle blisko trumny, że Alastor mógł zobaczyć drobne zmarszczki wokół jej ust.

Czarne były szaty Bellatrix Lestrange, kiedy wyprowadzał ją z domu Franka i Alicji Longbottomów.
Kilkunastu aurorów brało udział w akcji ratunkowej, ale się spóźnili. Alastor był wściekły na siebie prawie tak bardzo, jak bardzo nienawidził śmierciożerców. Po zniknięciu Voldemorta myśleli, że są bezpieczni. Myśleli, że spokojnie wyłapią niedobitki armii Czarnego Pana i nikomu więcej nie stanie się krzywda. Mylili się i Longbottomowie już na zawsze mieli pozostać dwulatkami.
A Bellatrix, śmiejąca się obłąkańczo i powtarzająca z rozbawieniem „O jeden Cruciatus za dużo”, przypominała mu matkę, ogarniętą szałem twórczym.

Czarny jest dym pojawiający się nagle między śmierciożercami i pędzący w ich kierunku. Kilka sekund później Moody orientuje się, że to nie czarny dym, a Voldemort. Nie ma czasu zastanawiać się, jakim cudem czerwonooki skurwysyn nauczył się latać. Próbując przekrzyczeć pęd powietrza i wrzaski walczących, woła do Mundungusa, żeby się trzymał. Wykonuje kilka gwałtownych zwrotów. „Ja już nie mogę, przepraszam” odkrzykuje Fletcher, a do Moody’ego dociera, co ten tchórz zamierza zrobić. Usiłuje jakoś go powstrzymać, ale niewiele może zrobić, cały czas musząc unikać zaklęć miotanych przez śmierciożerców i obserwując Voldemorta swoim magicznym okiem.
Dokładnie widzi, jak Czarny Pan zbliża się do nich bez – wydawałoby się – żadnego wysiłku. Widzi triumf na jego płaskiej twarzy, widzi przypominające blade pająki dłonie, które zaciskają się w powietrzu, jak gdyby już trzymały Pottera za gardło.
Może też zobaczyć, jak żałosna parodia czarodzieja siedząca za nim na miotle mamrocze coś wyglądającego na przeprosiny i deportuje się.

6. Zieleń

Zielony był ogród przy jego domu. Przynajmniej dopóki matce chciało się o niego dbać. Jednak z czasem coraz bardziej oddalała się od codzienności i w końcu przestała zajmować się ogrodem, bo było to zbyt przyziemne i normalne. On też miał ważniejsze sprawy na głowie, a poza tym nie zamierzał bawić się w ogrodnika. Mógł kogoś wynająć, oczywiście, że mógł. Raz nawet to zrobił, ale matka go zwolniła, twierdząc, iż żaden obcy nie będzie się kręcił przy jej domu. A potem znów zamknęła się w swoim świecie i stopniowo ogród marniał.
Tego roku, gdy zniknęła, były w nim już tylko chwasty i pożółkłe szczątki kwiatów.

Zielone były puste oczy Lily Potter, kiedy zamykał jej powieki. Słyszał, jak na zewnątrz jego koledzy próbowali powstrzymać ciekawskich mugoli przed podejściem zbyt blisko ruin domu Potterów. Dawlish, podając się za mugolskiego policjanta, krzyczał coś o wybuchu gazu.
Moody wziął kobietę na ręce. Nie zamierzał używać do tego magii; wydawało mu się to niestosowne. Zszedł po schodach i zobaczył, że Jamesa Pottera już przeniesiono do aurorskiej kostnicy.
Zatrzymał się na moment, żeby złapać oddech. Niesienie jej było trudniejsze niż przypuszczał. Próbował przekonać się, że po prostu stracił kondycję, ale dobrze wiedział, iż to wina bezwładności ciała Lily.
Wziął głęboki oddech i teleportował się, by zabrać kobietę do jej męża.

Zielona jest klątwa, która zbliża się do niego błyskawicznie. W chwili, kiedy Alastor odwraca się, by spróbować złapać Fletchera za kołnierz i powstrzymać go przed zniknięciem, zaklęcie oślepia go i uniemożliwia ucieczkę.

7. Srebro

Srebrny jest pękający drucik bransoletki. Szklane koraliki rozsypują się na milion kierunków.


o.O
Nikt tego nie skomentował? Dziwne...
Cóż, będę pierwsza.
Bardzo lubię twoje teksty, w szczególności te miniaturki po siódmym tomie. Jak już pisałam kiedyś, mają w sobie mnóstwo klimatu i to, czego pani Rowling nie zawarła w swoich książkach, a co ma dla mnie ważne wartości.
Zdecydowanie mało jest Alastora we wszelkiego rodzaju fikach. Za mało, bo to szczególna postać, niezwykle interesująca. Wiąże się z nią wiele tajemnic. Bo i komu taki Moody mógłby opowiadać o swoim życiu? To trochę by było nie na miejscu.
Ja cię naprawdę podziwiam - koraliki są niezwykłym symbolem. Fantastycznie rozegrałaś tą partię. Nie mam zastrzeżeń do wykonania, ani stylu. Ogólne wrażenie jest zawsze najważniejsze i wiedz, że ta miniaturka odżywiła we mnie wiele emocji.
Czy można czekać na kolejne perełki? Był Rufus, Colin, teraz Moody. Kto następny?
Życzę weny, wolnego czasu i tego, co każdy autor zawsze potrzebuje ^^
Pozdrawiam i czekam na dalszą twórczość,
Ciri
Pierwszy raz usłyszałam o tym tekście zaraz po tym, jak go zobaczyłam - od koleżanki, która kazała mi go przeczytać, twierdząc, że styl podobny do mojego - niepodobny, ale wiedząc, czyjego jest autorstwa, i tak zamierzałam przeczytać. Tylko, że długo się do tego zbierałam.

Twój pomysł jest olśniewający, Vilandro. Koraliki - i Alastor! Zbudowałaś wspaniałą scenerię i serię obrazów z życia jednego bohatera. Symbolika tutaj jest zdumiewająca, a dobór scen - wspaniały. Najbardziej mnie ucieszyło to, że mimo powtarzania pewnych elementów przy kolorach (matka - kariera aurorska - dzień śmierci) nie czepiałaś się tych samych rzeczy, fragmenty o matce nie dotyczą tylko drogich kamieni, ale różnych drobiazgów, podobnie jak te dotyczące Moddy'ego-aurora.
Zaskoczyło mnie wiele rzeczy. Zaskoczyło mnie pochodzenie Moody'ego - on zawsze wydawał się taki pełen tego czarodziejskiego świata, jakby w pełni i od zawsze do niego należał! Zaskoczyła mnie praca jego matki, jak i ona sama. Zaskoczyło ujęcie życia Moody'ego w kolory koralików. A chyba najbardziej - to, że nie trzeba pisać wierszy i malować obrazów, że można być artystą w wielu dziedzinach, na wiele sposobów; niby o tym wiemy, ale to wciąż zaskakuje.
Najpiękniejszy jest dla mnie moment z Molly, kiedy Alastor wypija kilka łyków herbaty - to coś niesamowitego, taki odruch poświęcenia, zamiast pustych słów; pomysł jest cudowny, natomiast wykonanie tutaj trochę budzi zastrzeżenia - mam wrażenie, że przesadziłaś, za dużo dopowiedziałaś; my wszyscy wiemy, jakie to miało znaczenie, jeśli to Moody, i wydaje mi się, że jest tam o jedno zdanie za dużo, być może przedostatnie, albo i ostatnie, a może po prostu wybrałaś złe słowa - nie wiem. Natomiast odwrotna sytuacja jest przy Lily, gdzie trudno zarzucić coś wykonaniu, a nie podoba mi się sam pomysł - czy to naprawdę Moody musiał tam być, czy to już nie za dużo jak na jedną osobę? To fragment dla mnie najsłabszy.
No i, oczywiście - dwuznaczna końcówka, ostra, mocna, idealna. Jaka ironia - Moody przecież lubił, kiedy koraliki się rozsypywały. I on sam się rozsypuje.

Ogólnie - świetny tekst, Vilandro, możesz odłożyć na półkę z napisem "udane". A ja podzielam zdanie Ciri - partia rozegrana wspaniale; z kimkolwiek grałaś, zwycięstwo należy do Ciebie.
kopia z mirriela

A mnie ten fik skojarzył się trochę z jednym moim tworkiem, który pisałam dwa lata temu, z moją "Mozaiką z kolorowych szkiełek". Tamten co prawda był o relacjach między siostrami Black, ale też opierał się na kolorach i na układankach.
Lubię takie teksty, kolorowe, spokojne, które pokazują bohaterów z szerszej perspektywy, niż zrobiła to Joaśka. Tu Alastor jest żywszy, wielowymiarowy. I te kolory, zmieniające się jak szkiełka w kalejdoskopie. Od fioletu, który przypominał mu matkę i fioletowe zasłony, które wisiały w oknach (sama chętnie bym powiesiła sobie takie w oknie, więc trochę rozumiem matkę Alastora), przez czarne jak szaty szalonej Belli - spodobała mi się tutaj ta pani, szalona i nie licząca się już z nikim, aż po zielone jak promień Avady, który zabił Lily i Jamesa. Tu każdy kolor przedstawia pewien fragment z życia Moody'ego, wspomnienia z dzieciństwa mieszają się z tymi z młodości, z początków pracy Aurora i ze współczesnością, z czasami drugiej wojny z Voldemortem.
Dobrze są opisane relacje Alastora z matką, w ogóle pani jako szalona artystka, robiąca biżuterię przypadła mi do gustu. Może dlatego, że inni twierdzą, że sama mam w sobie coś z artystki? Coś w tym jest. Tworzenie skomplikowanych naszyjników pasuje mi do matki Alastora. Ale te proste bransoletki ze srebrnych drucików, na które nawlekała koraliki we wszystkich kolorach tęczy, również. A czasem druciki pękały i koraliki rozsypywały się na wszystkie strony. Tak jak w zakończeniu. Takim mocno siódmotomowym, a jednak na swój sposób świeżym.
Podoba mi się styl - spokojny, niespieszny, można przystanąć, porozmyślać nad losami Alastora, nad tymi koralikami, które układają w określonym porządku, a każdy o czymś nam mówi.

Gratuluję i życzę wena

N/M
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [M] Szklane koraliki
    Union Chocolate.