|
[M] Wewnętrzny ogień
Union Chocolate. |
Za betę i zmniejszenie moich obaw co do tego tekstu serdecznie dziękuję Idril Celebrindal. UWAGA - SPOILER 7 TOMU! Dodatkowe ostrzeżenie - gdzieś tam po drodze zaplątało się kilka przekleństw.
Wewnętrzny ogień
Rufus Scrimgeour siedzi za biurkiem, pocierając skronie. Dzisiaj rano doniesiono mu o napaści śmierciożerców na mugolskie centrum handlowe w Manchesterze. Dwudziestu niemagicznych zabitych, prawie dwa razy tyle rannych; reszta w ciężkim szoku. W całym kraju Inferiusy próbują wdzierać się ludziom do domów. Sługusów Czarnego Pana jest coraz więcej. Rufus już dawno przestał ufać osobom w swoim otoczeniu; jeśli tak dalej pójdzie, to przestanie ufać też sobie. Cholerny Złoty Chłopiec bawi się z nim w kotka i myszkę. A Dumbledore śmieje się do rozpuku zza grobu. Kubek z kawą przelatuje przez gabinet. Po ścianie, o którą się roztrzaskuje, spływają strużki czarnego płynu, a na podłodze leżą zielone skorupy. Przez ułamek sekundy Rufus ma wrażenie, że układają się w kształt Mrocznego Znaku. Ale to oczywiście tylko przywidzenie.
*
Rufus opadł ciężko na krzesło. Eliksir, który dostał od uzdrowiciela, niedługo powinien zacząć działać, ale w tym momencie czuł się tak, jakby miał w głowie wielkie odłamki szkła. W dodatku był wściekły, bo akcja nie przebiegła zgodnie z planem. - Scrimgeour, do mnie! – zawołał szef. Wstał i skierował się do biura przełożonego, ignorując błagalno-przerażone spojrzenia rzucane mu przez kolegę. Jeszcze nie wiedział, co zrobi i nie chciał na razie o tym myśleć. Aaron Richardson siedział na biurkiem, pocierając dużą bliznę na lewym policzku. Miał ją odkąd Rufus go znał i zawsze nazywał „przestrogą z przeszłości”. - Gratuluję akcji. Nie złapaliście wszystkich, ale dwóch to i tak nieźle. - Dziękuję – odparł, zmuszając się, by spojrzeć szefowi w oczy. - Jak spisał się Johnson? - Jest jeszcze młody… - Ty też jesteś jeszcze młody, ale świetnie nadajesz się do tej roboty i wiesz, co robisz – przerwał Richardson nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Więc jak mu poszło? Scrimgeour przełknął ślinę. Zawahał się jednak tylko kilka sekund. - Jest młody, ale kompetentny. Jestem z niego zadowolony. Bladoniebieskie oczy przełożonego wpatrywały się w niego intensywnie. - I to jest ostateczna wersja? - To jest prawda, sir – odpowiedział Rufus, nieświadomie zaciskając dłonie w pięści. Kiedy był już przekonany, że Richardson nigdy nie przestanie się na niego gapić, szef powoli skinął głową. - Czekam na dokładny raport. Możesz odejść. Młody auror skierował się prosto do wyjścia. Potrzebował świeżego powietrza i papierosa. W korytarzu dogonił go Johnson. Był spocony, blady i wyraźnie roztrzęsiony, ale kiedy położył rękę na ramieniu Scrimgeoura, zdołał się uśmiechnąć. - Dzięki, stary. Gdybyś mnie nie krył… Rufus miał dość. Z całej siły popchnął Johnsona na ścianę i zacisnął rękę na jego szyi. - To był pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie nie posłuchałeś, zrozumiano? – wysyczał z wściekłością. - Ale… - Kiedy każę ci rzucić Avadę, masz natychmiast wykonać rozkaz! Johnson nie odpowiedział. - Mówi ci coś zwrot „żywych lub martwych”? – zapytał Scrimgeour. Nieco rozluźnił uścisk, bo jego podwładny zaczął się robić purpurowy na twarzy. – Kiedy jesteś na akcji, ważniejsze jest dla ciebie życie kolegów, a nie mordercy, jasne? King albo ja mogliśmy zginąć, bo się zawahałeś. OBERWAŁEM, bo się zawahałeś. - Profesor Dumbledore… - wychrypiał w końcu Johnson. - Co ma do tego Dumbledore?! Skończyłeś szkołę kilka ładnych lat temu, prawda? Więc dlaczego się, kurwa, przejmujesz Dumbledore’em?! Rufusa zalała krew. Na Merlina, czy Stary Trzmiel musiał się wtrącać absolutnie do wszystkiego? - Przez twoje idiotyczne skrupuły, które wbił ci do łba dyrektorek, ten psychol nam zwiał. Zanim kolejny raz go namierzymy, pozabija wielu niewinnych ludzi. Może idź i napisz sowę do swojego idola. Niech wie, że jesteście odpowiedzialni za każdą jego następną ofiarę. Johnson trząsł się coraz bardziej. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Rufus miał teraz wielką ochotę mocno mu przyłożyć. Tak po mugolsku. Złamać mu nos, na przykład. Gdyby chłopak się rozpłakał, Scrimgeour uderzyłby go z wielką przyjemnością. Johnson jednak tego nie zrobił, więc Rufus puścił go wreszcie. - Pamiętaj, to był ostatni raz. Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku wyjścia. Papieros to zdecydowanie dobry pomysł.
*
Coś ty wymyślił, stary draniu? – myśli Rufus po raz tysięczny w ciągu ostatniej godziny. Musi być jakiś powód, dla którego Dumbledore zostawił trójce uczniów te przedmioty. Święcie wierzył, że Potter jest Wybrańcem i tylko on może pokonać Czarnego Pana. Nieodpowiedzialny głupiec! Jak siedemnastoletni chłopak z pomocą dwójki przyjaciół miałby wygrać z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem? Problem polega na tym, że dyrektor Hogwartu wcale nie był nieodpowiedzialnym głupcem z demencją starczą, jak wielu chciałoby sądzić. Dumbledore coś wiedział i coś zaplanował dla swojego pupilka. Wyobrażał sobie, że Weasley oślepi Czarnego Pana Deluminatorem, Granger zdzieli go po głowie książką, a na koniec Potter zatłucze złotym zniczem? O co tu chodzi? On staje na głowie, żeby ludzie nie tracili nadziei, a Potter i jego przyjaciele mają czelność krytykować jego metody. Zdają się nie pamiętać, że konduktor Błędnego Rycerza, którego aresztowaniem tak bardzo się oburzali, faktycznie okazał się śmierciożercą. Tutaj Dumbledore i wspaniała trójka się pomylili. Te dzieciaki są wyjątkowo bezczelne. Na wspomnienie niedawnej rozmowy z nimi, minister zupełnie nieświadomie warczy cicho. Teraz jeszcze bardziej niż zazwyczaj przypomina lwa. Wcale nie uważa Złotego Chłopca za jedyną szansę na zwycięstwo. Ale uważał tak Dumbledore i, co gorsza, zdołał do tego przekonać sporą część społeczeństwa. Dlatego właśnie Rufus chciał, żeby chłopak poparł działania ministerstwa. Żeby ludzie czuli się pewniej. A zamiast współpracować, Potter zachowuje się jak przywódca jakiegoś ruchu oporu. Do diabła, choćby miał tu siedzieć przez sto lat, dowie się, co kombinował Dumbledore. Dobrze pamięta, jaki Potter był spięty, kiedy miał wziąć do ręki znicz. Sam musiał być przekonany, że coś się stanie. Ale się nie stało. Dumbledore jakoś dodatkowo to zabezpieczył. Chciał mieć pewność, że nikt prócz tej trójki nie odkryje zawartości znicza. No cóż, udało mu się. A co z mieczem? Scrimgeour podnosi głowę i patrzy na zegar. Jest potwornie cicho. Odkąd godzinę temu doniesiono mu, że dementorzy zamienili w warzywa dwóch urzędników ministerstwa i ich rodziny, drzwi do jego gabinetu nie otworzyły się ani razu. Rufus nie wie, czy go to cieszy, czy niepokoi. Kiedyś było łatwiej. Pracował w Biurze Aurorów, miał nad sobą szefa, wykonywał rozkazy i był w tym dobry. Nawet kiedy Aaron Richardson odszedł na emeryturę, pozostawiając mu kierowanie biurem, radził sobie dobrze. A ostatnio coraz częściej miał wszystkiego serdecznie dosyć. Może po prostu się zestarzał?
*
Rufus Scrimgeour i George King siedzieli w barze nad drugą z kolei butelką wódki. Trzecia półlitrówka stała już na stoliku, czekając aż jej poprzedniczka zostanie opróżniona. - Za Bena. – Dwa kieliszki stuknęły o siebie z cichym brzękiem. - Skurwiel był w porządku – mruknął King, ocierając usta i wpychając do nich garść orzeszków. Rufus skinął głową. - Pamiętasz naszą pierwszą wspólną akcję? – zapytał. - Tę, którą zawalił? - Taa. Pogadaliśmy sobie potem od serca. – Rufus uśmiechnął się ponuro. – Prawie bym mu przyłożył, taki byłem wściekły. Chyba nieźle szczeniakiem wstrząsnąłem. On był dopiero kilka lat po Hogwarcie, ciągle miał w głowie cholernego Trzmiela. King czknął. - Stary Trzmiel i jego zasady – powiedział bardziej do siebie, niż do Scrimgeoura. Nalał sobie i koledze następną kolejkę, rozlewając trochę po stole. - Ciekawe, czy zawsze był taki święty, czy to dopiero na starość tak zdziadział. Rufusowi znowu stanęła przed oczami przerażona twarz Bena, kiedy przyciskał go do ściany. Tak, dzieciak naprawdę się przejął. Od tamtej pory wykonywał rozkazy bez szemrania. Z czasem Rufus mu zaufał i nawet go polubił. A teraz, niemal trzy lata później, pili z George’em za Bena Johnsona, który zginął w akcji, ratując przy okazji tyłki kolegów. - Pójdziesz na pogrzeb? – zapytał George’a, podnosząc do ust kieliszek. - Nie. Nie mam ochoty słuchać bredni, jakim to był miłym, wspaniałym, kochanym, uczynnym chłopcem, sąsiadem, przyjacielem i Merlin wie kim jeszcze. „Och, był taki pełny życia, zawsze uśmiechnięty, ściągał z drzew koty, przeprowadzał staruszki przez ulicę bla bla bla.” Rzygać się chce. Rufus przytaknął. Doskonale rozumiał, o czym mówił kolega. Zmarłych często się idealizuje. Ktoś mógłby pomyśleć, że umierają tylko cnotliwi i doskonali ludzie, a cała reszta jest nieśmiertelna. - Zginął jak pieprzony bohater, ale wad miał chyba nawet więcej niż ja. Takim go lubiłem i takim zamierzam go zapamiętać – podsumował King, wypijając zawartość swojego kieliszka. - Dobrze, że nie założył jeszcze rodziny – powiedział Scrimgeour zanim zdążył ugryźć się w język. George od roku był żonaty i miał dziecko w drodze, więc nie były to zbyt przemyślane słowa. King zasępił się i znowu rozlał alkohol do kieliszków. - Skoro o tym mowa… - mruknął po chwili milczenia – to zamierzam trochę przystopować z akcjami. Poproszę starego o więcej papierkowej roboty. Jak się nie zgodzi, zastanowię się nad odejściem. Popatrzył na Rufusa, jakby czekając na jego reakcję. Scrimgeour westchnął. Nagle poczuł się nieco bardziej trzeźwy. - Spodziewałem się tego prędzej czy później. Zwłaszcza po tym, co było ostatnio. George podrapał się po głowie. Rana po wyjątkowo paskudnym zaklęciu tnącym niemal się zagoiła, ale na prawym przedramieniu już zawsze miał nosić swoją „przestrogę z przeszłości”. - A ty? – zapytał kolegę. - Może też powinieneś się usunąć? To znaczy… nie robimy się coraz młodsi. Rufus roześmiał się głośno. - George, ja już nie mam odwrotu. – Widząc ogłupiałe spojrzenie Kinga, spoważniał. – Niedługo skończę czterdziestkę. Myślisz, że dlaczego nie mam żony? Dlaczego rozstałem się z Mirandą? Dla mnie ta robota jest najważniejsza. Ona to wiedziała, ja też. Umrę jako stary kawaler, przyjacielu. - Bzdury – zaprotestował George bez przekonania. Zobaczył, że butelka wódki jest już pusta. Otworzył nową. Tej nocy niewiele już rozmawiali. Zgodnie z zamiarem upili się za pamięć kolegi i kilka godzin później Błędny Rycerz rozwiózł ich do domów. Rufus, wchodząc do pustego mieszkania, pomyślał o następnym dniu. Wstanie rano i poszuka eliksiru na kaca. Oczywiście okaże się, że go nie ma, więc ledwo żywy pójdzie do pracy i może znowu złapie jakiegoś sukinsyna. To, co powiedział Kingowi, było dużym uproszczeniem. Całej prawdy nigdy nikomu by nie zdradził. W jego wnętrzu płonął ogień. Nie dawał mu spokoju, nie pozwalał usiedzieć na jednym miejscu. Przeszkadzał, drażnił, podburzał, niepokoił. Gasł tylko wtedy, kiedy Rufus mógł walczyć. Kiedy musiał błyskawicznie myśleć, przewidywać każdy ruch przeciwnika, unikać zaklęć śmigających wokół. I to uczucie, gdy ogień zamarzał, było cenniejsze niż ukochana kobieta, dom z ogródkiem i psidwakiem, niż założenie rodziny. Tak, jutro będzie dobry dzień. Trochę dziwny, bo już bez Johnsona, ale dobry.
*
Często się zastanawia, czy dobrze zrobił, przyjmując posadę ministra. Zazwyczaj wydaje mu się, że tak, bo w czasie wojny potrzebny jest ktoś zdecydowany i aktywny. Ale dlaczego, do cholery, musi użerać się z tymi, którzy teoretycznie stoją po tej samej stronie? Zamiast przyjąć wspólny front, Dumbledore i Potter zrobili mu dywersję. A co, jeśli Trzmiel miał rację? – pojawia się niepokojąca myśl, dręcząca go zresztą już od jakiegoś czasu. Co, jeśli tylko ten dzieciak jest w stanie pokonać Czarnego Pana? Przecież już tylu potężnych czarodziejów próbowało i skończyło się to dla nich marnie. Może więc w tej niestworzonej historyjce o przepowiedni i Wybrańcu tkwi ziarno prawdy? W takim wypadku należałoby wesprzeć Pottera wszystkimi możliwymi środkami. Mimo całej swojej niechęci do chłopaka, Rufus powoli skłania się ku takiemu rozwiązaniu. Bo co innego mu pozostaje? Wszystkie działania, jakie podjął do tej pory, okazały się mniej lub bardziej nieskuteczne. W przeciwieństwie do Knota, on przynajmniej coś robi, ale przed samym sobą może się przyznać, że był lepszym szefem aurorów niż jest ministrem. Ogień, który płonie w nim od lat, wciąż nie daje mu spokoju, a teraz ma mniej okazji do ugaszenia go. Znacznie mniej okazji. Trzeba chyba będzie starannie złożyć dumę w kostkę, żeby się za bardzo nie pogniotła, schować ją do kieszeni i jeszcze raz porozmawiać z Potterem.
Kiedy drzwi gwałtownie się otwierają, Rufus Scrimgeour czuje, że to nie oznacza nic dobrego, jeszcze zanim widzi kilka zamaskowanych postaci w czarnych szatach. Chwyta różdżkę i natychmiast czuje, że męczący go płomień przygasa. Jak za starych, dobrych czasów. Napastników jest coraz więcej. Rufus wie, że tym razem się nie wywinie. Ale walczy do końca, jak zawsze. Jakiś czas później śmierciożercy są wściekli, bo próby użycia legilimencji i zaklęcia Imperio okazują się nieskuteczne. Minister nie zdradza miejsca pobytu Pottera. - Pół życia byłem aurorem, chłopcy, musicie się bardziej postarać – szydzi. Więc starają się bardziej. Oni też są dobrzy w swojej robocie. Rufus kilka razy traci przytomność, ale - niestety dla niego - zaraz ją odzyskuje. Próbuje zaciskać zęby i milczeć, lecz już wkrótce krzyczy z bólu tak głośno, jak jeszcze nigdy nie krzyczał. W końcu jest tylko człowiekiem. Wie, że umrze. Postanawia jednak za wszelką cenę ochronić Pottera. Bo teraz nie zostanie już nikt inny i cała nadzieja faktycznie w Złotym Chłopcu Dumbledore’a. Czepia się tej jednej myśli najmocniej jak potrafi, żeby nie popaść w obłęd. Nadludzkim wysiłkiem mu się to udaje. - Kończmy, on nic nie powie. – Jak przez mgłę dobiega go głos jednego ze śmierciożerców. W tym głosie słyszy nie tylko nienawiść i irytację, ale też mimowolny szacunek. Wie, że zasługuje na podziw i świadomość tego wypełnia go falą przyjemnego ciepła, chociaż każda komórka ciała pali żywym ogniem – ale nie tym wewnętrznym, do którego właściwie zdążył się już przyzwyczaić. - Sądzisz, że ten dzieciak pokona naszego pana? Naprawdę w to wierzysz? – pyta jeszcze ten sam, który go w pewien sposób podziwia. Nie odpowiada, bo jest za bardzo obolały. Ale myśli, zaskakująco trzeźwo: „Jeśli Stary Trzmiel się pomylił, to złożyłem właśnie najgłupszą ofiarę na świecie”. I zanim zielony promień zaklęcia w niego trafia, uśmiecha się do siebie popękanymi wargami.
KONIEC
Czytałam to opowiadanie jakiś czas temu na Mirriel, a ostatnio, po wyjściu polskiego siódmego tomu, miałam wielką ochotę do niego wrócić, ale zapomniałam i tytuł, i autora, a na dłuższe poszukiwanie zabrakło wolnej chwili. Tym bardziej się cieszę, że odnalazłam je tutaj. Pewnie to, co powiem, nie będzie niczym nowym, ale trudno się powstrzymać: wspaniale oddana postać Scrimgeourge'a, z takim Rufusem się jeszcze nie spotkałam i pewnie długo nie będę miała okazji - o ile w ogóle. To postać, nawet jeśli jest pamiętana, to umieszczana na dalszym planie w dłuższych utworach, nigdy w roli głównej. A tutaj został bardzo dobrze ukazany: jako człowiek czynu, odpowiedni na odpowiednim miejscu, dbający przede wszystkim o dobro ogółu i pewny swych racji, akceptujący teorie Dumbledore'a dopiero na końcu, ale i wtedy zażarcie broniący tego, w co uwierzył. Na wielkie brawa zasługuje też przeplatanie tekstu fragmentami z przeszłości - sama retrospekcja nie jest niczym nowym i niezwykłym, ale dobranie i opisanie akurat takich scen, które doskonale oddają charakter bohatera, to już coś więcej. No i narracja, pomieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym. Przyznam, że ciekawie by to wyglądało w sytuacji odwrotnej, gdy w czasie teraźniejszym opisuje się przeszłość, a w przeszłym - teraźniejszość, ale stan obecny wydaje się bardziej logiczny. Trudno też przekształcać w myślach tekst, który w oryginale jest tak dobry. Nigdy nie miałam Scrimgeourge'a za takiego potwora, za jakiego mieli go główni bohaterowie kanonu, ale po tych setkach stron z nimi trudno czasem przestawić się na inny odbiór. Tym bardziej się cieszę, że istnieje opowiadanie, dzięki któremu można spojrzeć na niego z innej perspektywy i poznać go bliżej.
To jest pierwszy tekst, jaki czytam o Rufusie. Ficki, które czytałam wcześniej pomijały go. Podoba mi się sposób, w jaki go opisałaś. Twój Rufus jest, według mnie, inny niż ten Rowling. Bardziej sympatyczny, mimo że nie wierzący w racje Dumbledore'a. Jego nagła wiara w Pottera była... zadziwiająca.
„Jeśli Stary Trzmiel się pomylił, to złożyłem właśnie najgłupszą ofiarę na świecie” Na szczęście się nie pomylił
Podsumowując, bardzo mi się podobało Pozdrawiam, Irbis
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfisis2.htw.pl
|
|