ďťż

Napisane wkrótce po wydaniu szóstego tomu. Kolejna mała łatka w kanonie. Tak, wiem, że biorąc pod uwagę piąty tom, postać matki Seamusa jest nieco niekanoniczna, ale taka do mnie przyszła.
Za betę bardzo dziękuję Skye.

Syn swojego ojca

Patrzyła na czerwone plamy występujące na policzkach syna, wiedząc, że ona też je ma i to najprawdopodobniej już od kilku minut. Kiedy była małą dziewczynką, a później nastolatką, wstydziła się tej przypadłości. Teraz nie przywiązywała do tego wagi. Ostatecznie w wieku czterdziestu sześciu lat człowiek ma inne priorytety. Na przykład dziecko, które nie rozumie, że ona chce jedynie jego dobra. Dziecko? Ma już siedemnaście lat; wściekłby się, gdyby tak się do niego zwróciła. Ale, do licha, był jej dzieckiem! I będzie nim nawet kiedy skończy sześćdziesiątkę.
W tej chwili wyrzucał jej, że próbuje ograniczać jego wolność, ale on i tak nie opuści szkoły przed pogrzebem.
Jadąc tutaj przygotowywała się na trudną batalię, obiecując sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi. Będzie spokojna, opanowana i przekona go racjonalnymi argumentami. A skończyli tak, jak można się było spodziewać – kłócąc się w najbardziej teraz zatłoczonej części zamku. Na szczęście nikt nie zwracał na nich specjalnej uwagi. Wszyscy byli zbyt przygnębieni i pogrążeni we własnych myślach; kręcili się w tę i z powrotem, usiłując znaleźć sobie miejsce. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolałaby uniknąć tego niestosownego przedstawienia.
No cóż, dopiął swego. Wciągnął ją w tę awanturę. Coś w niej pękło, kiedy usłyszała, że jest hipokrytką.

*

- Mamo, a jak tam jest?
- W Hogwarcie?
Wróciła pamięcią kilkanaście lat wstecz i przypomniała sobie Wielką Salę z zaczarowanym sufitem, labirynty korytarzy, mówiące obrazy i klasy zmieniające swoje położenie wedle własnego uznania. I najważniejszą osobę, którą tam poznała.
- Tego miejsca nie da się opisać. Najlepiej sam się przekonaj. Ale mogę powiedzieć ci jedno.
Uśmiechnęła się lekko, widząc błysk podniecenia w jego oczach. Z takim zainteresowaniem potrafi patrzeć tylko dziecko.
- Co, mamo?
- Będziesz miał najlepszego dyrektora pod słońcem. Myślę, że przywiążesz się do niego tak samo jak ja.

*

Nie czuła się dobrze, krzycząc na syna, jednak nie potrafiła się już powstrzymać. Sama zawsze gardziła ludźmi obłudnymi i nie mogła pozwolić, żeby tak ją nazywał. Nagle usłyszała, że wymawia słowa, których z całego serca nie chciała wypowiedzieć.
Jesteś taki sam jak ojciec!
Przed laty jej matka często używała ich podczas kłótni i ona sama przysięgała sobie, że nigdy nie pójdzie w jej ślady. Co oczywiście prawie nigdy jej się nie udawało. Ale z drugiej strony... to była prawda. Seamus pod względem charakteru zdecydowanie bardziej przypomniał jej męża niż ją. Ona była Krukonką, a gdyby Andy Finnigan nie był mugolem, z pewnością dostałby się do Gryffindoru. Był Amerykaninem z pochodzenia i razem z przyjacielem z wojska przyjechał do Wielkiej Brytanii dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych w poszukiwaniu pracy, bo w kraju jakoś mu się to nie udało. Wyraźnie nie lubił mówić o ostatnim roku pobytu w ojczyźnie, więc szybko przestała go wypytywać; nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że Andy jest bardzo rozgoryczony i z jakiegoś powodu ma żal do amerykańskiego rządu. Jeszcze w Stanach, jako dziewiętnastolatek, został powołany do Wietnamu, gdzie niemagiczni toczyli jakąś absurdalną wojnę. Podczas gdy niektórzy mężczyźni robili wszystko, by tego uniknąć, on pojechał tam z własnej woli, szczęśliwy, że będzie mógł się przysłużyć krajowi i „wykazać”, jak sam lubił to określać. Ją niespecjalnie interesowały międzynarodowe spory mugoli – dopóki nie ingerowały w świat czarodziejów, jednak ostatecznie była to także część historii życia jej męża, więc często musiała wysłuchiwać opowieści z frontu. Pokazywał jej także kilka odznaczeń, które dostał za męstwo. Był z nich bardzo dumny i nie chciała robić mu przykrości, dlatego zostawiła dla siebie fakt, że dla niej to męstwo było raczej brawurą. Tę samą cechę uznawała za główną wadę mieszkańców Domu Lwa, toteż nie była szczególnie zadowolona z przydziału syna. Ale trzeba było przyznać, że Seamus tam pasował.
- Tata ma rację, nie ma nic gorszego niż tchórzostwo! Ja nie stchórzę teraz!
Poczuła, że zaczyna ją boleć głowa. Naprawdę nie musiał krzyczeć tak głośno.
- Seamus... – zaczęła.
- Poza tym, co? Wydaje ci się, że śmierciożercy zaatakowaliby nas ponownie tutaj, gdzie...
- Nie dyskutuj ze mną! – przerwała. – Pamiętaj, że jestem twoją matką!
Prychnął ze złością.
- Och, przecież nie pozwalasz mi o tym zapomnieć!
Dotknęła ją ta uwaga.
- Co to miało znaczyć?!
- Dobrze wiesz! Mogłabyś mi okazać odrobinę zaufania!
- Merlinie, to nie jest kwestia zaufania!
- Oczywiście! Powtarzaj tak sobie! – Uśmiechnął się szyderczo. - To w końcu bardzo wygodne, praw...
- DOŚĆ! – wrzasnęła tak głośno, że sama się przestraszyła. - Dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz mnie słuchać!
Głupi argument, skarciła się zaraz w myślach.
- Więc zaraz mogę się wyprowadzić! Bardzo proszę! Ale nie licz, że wyjadę stąd przed uroczystością! Sama sobie zaprzeczasz! Zawsze mówiłaś, że powinniśmy być wierni naszym zasadom. Ja jestem!
Ta rozmowa do niczego nie prowadzi, pomyślała.

*

- Czy ja naprawdę muszę tam iść, mamo? Przecież nawet nie znałem tego faceta...
- Seamus! To nie był żaden „facet”, tylko przyjaciel twojego ojca. Walczyli razem na wojnie. Wiesz, że to dla niego bardzo ważne.
- Ale pada deszcz i jest zimno! Na pewno się zaziębię.
Uniosła brew i spojrzała na syna.
- A nie chodzi przypadkiem o to, że czekasz na ten swój mecz w telewizji?
Spuścił wzrok i zaczerwienił się. Zawsze mogła w ten sposób poznać, kiedy kłamał i czuł się z tego powodu winny. Cóż, to w końcu jeszcze dziecko. Dziesięciolatek nie zrozumie wszystkiego. Trzeba mu to spokojnie wytłumaczyć.
- Posłuchaj. Pamiętasz, jak umarł twój dziadek? Było ci bardzo smutno...
- Tobie też, mamo.
- Tak, ale nie o to chodzi. Powiedz mi, czy wtedy jakiś mecz powstrzymałby cię przed pojechaniem na cmentarz?
- No... nie.
- Właśnie. Chciałeś pożegnać się z dziadkiem i być z nim jeszcze ten ostatni raz. A teraz wyobraź sobie, że tacie w tej chwili też jest bardzo smutno i chciałby się pożegnać z przyjacielem. My powinniśmy być tam razem z nim i go wspierać. Gdyby nagle odszedł ktoś bardzo dla ciebie ważny, na przykład ten kolega, z którym zawsze chodzicie pograć w piłkę, chciałbyś chyba, żebyśmy byli wtedy przy tobie, mam rację?
- Ale Jake nie umrze?!
Chyba nie do końca jej się udało. Na Merlina, przecież nie miała zamiaru go straszyć, że właśnie umiera jego najlepszy przyjaciel!
- Oczywiście, że nie umrze jeszcze przez długie lata. Chciałam ci tylko uświadomić, jak czuje się ojciec. No więc jak? Idziesz?
- T-tak. Tata nas potrzebuje, prawda?
Uśmiechnęła się i zmierzwiła chłopcu włosy.
- Bardzo. Biegnij po kurtkę, bo faktycznie złapiesz katar.

*

- Martwię się o ciebie, nie rozumiesz?!
- To tylko kilka godzin, mamo! Przecież teraz nigdzie nie jest bezpiecznie!
Przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami. Nie chodziło jej tylko o możliwy atak śmierciożerców, choć ta perspektywa również wydawała się przerażająco prawdopodobna. (Hogwart miał być najbezpieczniejszym miejscem na świecie, i co? Ostatecznie to właśnie dyrektor był najpewniejszym gwarantem tego bezpieczeństwa.) Jednak przede wszystkim nie chciała, żeby Seamus widział Albusa Dumbledore’a... takiego.
Zdawała sobie sprawę, jak syn podziwiał i szanował starego czarodzieja – zresztą nie mniej niż ona sama – i wolała, aby zapamiętał go żywego, w pełni sił, z wesołymi iskierkami w oczach, noszącego szaty w cudacznych kolorach, częstującego wszystkich wokół cytrynowymi dropsami. Ona właśnie taki obraz dyrektora Hogwartu miała zamiar zachować w pamięci. Bała się widoku martwego ciała TEGO człowieka. Akurat jego nigdy nie powinno zabraknąć. Zawsze powinien wspierać ludzi i wspomagać nieudolnych pracowników ministerstwa, którzy sami najwyraźniej niewiele byli w stanie zrobić, aby uchronić obywateli przed Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i śmierciożercami.

*

- Myślisz, że to, co zrobiłeś, jest w porządku?
- Nooo…
- Dlaczego uciekłeś i zostawiłeś Jake’a samego?
- Przestraszyłem się… Leciała mu krew i płakał…
- On też się bał. Wiem, że nie mogłeś opatrzyć jego kolana, ale powinieneś pomóc mu dojść do domu.
- Ale… Jake mi nigdy nie pomógł.
Westchnęła z rezygnacją. Czy każdy pięciolatek jest takim potwornym egoistą? Sama też tak postępowała? Nie mogła sobie przypomnieć. Chociaż… pewnie zachowywała się identycznie. Nie powinna być dla niego zbyt surowa. Zwłaszcza że sam do niej przyszedł i opowiedział całą historię.
- Bo może nigdy jeszcze – i oby tak zostało - nie zdarzył ci się w jego obecności taki wypadek, Seamus. Nie wiemy, jak zachowałby się w takiej sytuacji. Poza tym, to nie jest wymiana – ty pomożesz mnie, ja pomogę tobie. W miarę możliwości zawsze musimy pomagać ludziom, którzy tego potrzebują.
- Tak jak rycerz Lancel?
- Lancelot, synku. Tak, dokładnie tak jak on. Strach nie jest niczym złym; to normalne, że się przestraszyłeś, kiedy Jake upadł. Ale trzeba było spróbować pokonać to uczucie. Rozumiesz?
- T-tak…
Zawahał się. Nie rozumiał do końca, jednak przynajmniej się starał. I, dzięki Merlinowi, nie był dumny ze swojej ucieczki. Wytłumaczy mu to dokładniej kiedy podrośnie.
- Dobrze. Co ty na to, żebyśmy zaprosili Jake’a na noc? Upiekę ciasto i wyjątkowo możecie iść spać pół godziny później.
- A… nie powiesz tatusiowi, że stchórzyłem?
- Nic mu nie powiem. Zresztą, to, że mi się przyznałeś, też wymagało odwagi.
Jego twarz rozjaśniła się błyskawicznie. Ślady łez wyschną niedługo i Seamus zapomni o całym zajściu. Jake pewnie też. Miała tylko nadzieję, że zasiała w synu małe ziarenko, które kiedyś zakiełkuje; nawet jeśli on nie będzie już pamiętał o dzisiejszej rozmowie.

*

- Więc czego ty ode mnie oczekujesz?! – krzyknęła już nieco słabszym głosem. Powoli zaczęła godzić się z porażką. Nie uda jej się zabrać syna z Hogwartu przed pogrzebem.
O dziwo, zamiast odkrzyknąć coś niemiłego, Seamus podszedł do niej i powiedział ze spokojem:
- Żebyś była ze mną, mamo. Potrzebuję cię.
Poczuła się tak, jakby wylał jej na głowę wiadro zimnej wody. Przecież ona sama mówiła mu coś podobnego, kiedy kilka lat temu nie chciał iść na pogrzeb przyjaciela Andy’ego. Czyżby to zapamiętał? Miał wtedy dziewięć albo dziesięć lat, to mało prawdopodobne… A jeśli...? W końcu to ona w pierwszym okresie jego życia pokazywała mu świat i tłumaczyła, jak się na nim odnaleźć. Ojciec był po to, żeby poczytać bajkę na dobranoc, zabrać syna na mecz, pójść na lody, opowiedzieć kilka wojennych anegdot, pertraktować z mamą złagodzenie kary, kiedy chłopak coś przeskrobał, czy później doradzić w sprawie dziewczyn. Do niej Seamus przychodził prawie zawsze, kiedy miał jakiś poważniejszy kłopot, a ona starała się mu pomóc najlepiej jak umiała. Może więc kilka takich rozmów jednak utkwiło synowi w pamięci. Może to stąd ta „Hipokrytka!”?
Popatrzyła na stojącego przed nią chłopaka, prawie mężczyznę, i poczuła, jak wewnątrz niej rozlewa się fala przyjemnego ciepła. Jego spokojna, zdecydowana twarz i wyprostowana postawa napełniły ją dumą. Był wrażliwy, ale też silny. Wiedziała, że sobie poradzi. Zniesie to, czego ona nie chciała sobie nawet wyobrażać. No cóż, w końcu był także synem swojego ojca…
Ona jednak wciąż była tylko sobą. Nie dałaby rady iść na ten pogrzeb. Rozkleiłaby się zupełnie i nie byłaby dla syna żadnym wsparciem. To on musiałby ją pocieszać, a przecież nie o to chodziło.
- Dobrze – mruknęła ochrypłym głosem. Odchrząknęła i powtórzyła głośniej: - Dobrze. Możesz zostać.
W jego oczach na moment pojawiło się zaskoczenie, jednak szybko zastąpiła je wdzięczność.
- Naprawdę?
Kiwnęła głową.
- Tak. Mam list dla profesor McGonagall. Przekaż go jej. – Sięgnęła do torebki i wyjęła wiadomość, którą pisała przez większą część wczorajszego wieczoru, co chwilę ją przeredagowując. Wyjaśniła w niej, że zabiera syna do domu i pozwoli mu przyjechać do szkoły dopiero na przesunięte egzaminy. – Gdyby profesor miała jakieś wątpliwości, to napisz do mnie, poinformuję ją, że jednak zmieniłam zdanie i możesz zostać na pogrzebie; szkolna sowa na pewno szybko mnie znajdzie. Ja wrócę teraz do Hogsmeade - ciągnęła. - Spróbuję znaleźć sobie jakiś nocleg, a jutro razem pojedziemy do domu. Zgoda?
Jeśli zapyta, dlaczego nie chce mu towarzyszyć, to co ma odpowiedzieć? „Boję się, że kiedy zobaczę zwłoki dyrektora, stracę nad sobą panowanie i będziesz musiał odprowadzić mnie do zamku”? To nie brzmiałoby zbyt dobrze…
Jednak nie zapytał. Patrzył tylko na nią jeszcze przez chwilę, a potem uśmiechnął się lekko.
- Zgoda. Jutro będę gotowy. Zaraz po śniadaniu się spakuję i dołączę do ciebie. Tylko wyślij mi sowę, czy dostałaś pokój.
- Dobrze, synku.
Oczywiście skrzywił się na to określenie.
- Mamo, proszę. Nie mów tak do mnie.
- Obiecuję. Już nie będę.
Aż do następnego razu, dodała już tylko w myślach.

***

Dziwne stłumione odgłosy przedarły się do jej świadomości przez ciężką mgłę snu. Usiadła, pocierając oczy i próbując się dobudzić. Obok niej Andy westchnął głęboko i przewrócił się na drugi bok. Elektroniczny budzik stojący po jego stronie łóżka wskazywał pół do trzeciej.
Dźwięki, które ją obudziły, dochodziły z pokoju Seamusa. Wstała, wyszła z małżeńskiej sypialni i przeszła przez korytarz, po czym ostrożnie uchyliła drzwi do pokoju syna.
Chłopak wiercił się w łóżku, mamrocząc coś niezrozumiale. Udało jej się wychwycić dwa słowa: „przespałem” i „śmierciożercy”. Wiedziała, co teraz dzieje się w jego głowie. Pamiętała doskonale, jak - zwłaszcza na początku małżeństwa - jej mąż często zrywał się w środku nocy zlany zimnym potem, krzycząc imię jakiegoś kolegi z frontu, który do ojczyzny wrócił w trumnie okrytej amerykańską flagą.
Seamus – relacjonując wczoraj wydarzenia, jakie rozegrały się tej strasznej nocy w Hogwarcie - nie powiedział tego wprost, czuła jednak, iż ma wielki żal do Pottera i jego przyjaciół, że nie wtajemniczyli go w całą sprawę ze śledzeniem poczynań Dracona Malfoya. Opowiedzieli mu to dopiero po walce ze śmierciożercami. A chłopak nie mógł odżałować, iż przespał wszystko.
Gdybym wiedział... gdybym był wtedy z nimi – mruknął, zaciskając dłonie w pięści.
Próbowała załagodzić sytuację. Tłumaczyła, że przecież gdy zwolennicy Czarnego Pana zaatakowali, nikt nie miał czasu myśleć o budzeniu uczniów, zwłaszcza że na miejsce przybywali aurorzy z ministerstwa. To była w końcu prawda! Kto normalny biegałby po sypialniach, kiedy miał na karku czarodzieja ciskającego śmiercionośne zaklęcia?
Seamus kiwał potakująco głową, ale wcale nie wyglądał na przekonanego. Uważał, że jako Gryfon zawiódł. A ona zdawała sobie sprawę, że prędko mu tego błędnego przeświadczenia nie wyperswaduje. Taki już był.
Jako matka była wdzięczna losowi za taki obrót wypadków. Na samą myśl, że jej syn miałby walczyć z hordą śmierciożerców, mdliło ją.
„Ale w końcu będzie musiał zmierzyć się z tym wszystkim” – stwierdził Andy, kiedy powiedziała mu o swoich obawach. „Nie ochronisz go przed całym światem, Jordan. Pomyślałaś, co zrobi, jeśli ten... Sama-Wiesz-Kto nas zabije? Powinniśmy go przygotować do samodzielnego życia, a nie trząść się nad nim w nieskończoność.”
Nigdy nie zdołała zrozumieć dość dziwnego podejścia męża do życia i śmierci. Potrafił nagle oświadczyć jej obojętnym głosem, że jeśli umrze pierwszy, to chce, by go skremowano i prosi, aby tego dopilnowała. A ją doprowadzało to do szału.
Jednak teraz pytanie, które zadał jej wczoraj, powróciło. Pomyślałaś, co zrobi, jeśli ten... Sama-Wiesz-Kto nas zabije? Nie pomyślała. Ale może powinna?
Cicho zamknęła drzwi do sypialni chłopaka.
Tej nocy nie mogła już zasnąć.

Koniec


Gdybym spośród zamieszczonych tutaj twoich opowiadań miała wytypować najsłabsze, byłoby nim właśnie to. I to jak na złość - bo wydawałoby się, że to temat najoryginalniejszy, motyw wewnętrznego ognia powtarzał się niejednokrotnie, tych, którzy stracili życie w wojnie tak bez powodu, niemalże, też trochę było; duchy i "zwykli ludzie" również - z rzadka - ale byli. Natomiast Seamus to coś mocno nowego: ktoś, kto po prostu przespał najistotniejsze wydarzenia, kto nie musiał zdecydować, czy postąpi tak jak czuje, że musi czy tak, jakby sobie tego inni (matka) życzyli - bo spał. Cała ta sytuacja, walka pomiędzy matka a synem, jak i sama perspektywa pani Finnigan to smaczny kąsek - jej strach przed ujrzeniem bezsilnego Dumbledore'a, pragnienie ochrony swojego dziecka, znienawidzone Jesteś taki sam jak ojciec!, które po latach znalazło drogę, by wydostać się na świat. Ale mimo to opowiadanie jest jakieś słabe, monotonne i ginie w tłumie, nie pozostawiając zbyt wiele po sobie. Nie mam pojęcia dlaczego i nie będę się wymądrzać; po prostu: nie jest złe, ale chyba nie jest też wystarczająco dobre, zwłaszcza jak na Twoje możliwości.
Isamar, muszę się z tobą zgodzić. Myślałam, że będę się tutaj mogła rozpisać, jak wspaniałomyślnie pomyślałaś o Seamusie, jego matce, po prostu o kolejnej postaci pozbawionej głębszego wytłumaczenia.
Faktycznie, pojawiło się wiele szczegółów, ale... Nie zostało to przedstawione w sposób, który by mnie zadowolił. Większość tekstu to kłótnia - i to mi nie leży. Kłótnia, jak każda inna, zazwyczaj nie prowadzi do niczego. I chyba to zdanie, podsumowanie tej "rozmowy" jedynie mi się podobało.
Tytuł... "Syn swojego ojca" - zaleciało poglądami Snape'a o Harrym. Jesteś taki sam jak ojciec!
Pozostawię bez komentarza.
Jednak podobała mi się końcówka. I to jest twoim plusem.
Ogólnie rzecz biorąc, tekst może przemówił do wielu osób, ale to nie było dla mnie. Jak już wspominałam, nie za bardzo fajnie ci to wyszło. Pochwalić mogę za betę - spisała się bardzo dobrze.
Czekam na kolejne dzieła, te większe jak i te mniejsze.
Pozdrawiam,
Ciri
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [M] Syn swojego ojca
    Union Chocolate.