ďťż

Zwariowałam do reszty. Tyle tylko mam na swoje usprawiedliwienie. To, i że moja tak zwana przyjaciółka zmusiła mnie do wklejenia tego na forum. Miniaturka nie najwyższych lotów, ale bardzo dla mnie ważna- pierwsze fanfiction. Staruszek świat.
W większości zbetowała kochana Aliśka, za co jej wielka cześć i chwała .

Pech.

- Frank, wstawaj.
- E-e.- nakryłem głowę poduszką.
Kątem oka zauważyłem, że brat coraz bardziej się irytuje. Wtuliłem twarz w poduszkę i jeszcze bardziej zakopałem się w puchową kołdrę. Nabzdyczony Brian tupnął nogą. Założę się, że na dole leci tynk z sufitu. Jęcząc, wychodzi z pokoju, trzaskając głośno drzwiami.

~*~

-Maaaamooo- jęknąłem po raz setny próbując wydostać się z matczynych objęć- Powtarzasz to od sześciu lat. Daruj.
Augusta Longbottom wreszcie umilkła. Cisza brzmi jak orkiestra symfoniczna w pełnym składzie. Mimowolnie i z niemiłym, towarzyszącym mi od dobrych kilku lat uczuciem spoglądam w stronę pociągu. A ujrzałem… No, właściwie, ujrzałem to, co zwykle. Uczniowie rozpłaszczyli nosy na szybach, inni robili głupie miny.
Łączyło ich jedno: uwielbiali patrzeć na moje cierpienie. Och, co ja bym dał, żeby choć raz w życiu pośmiać się z nadopiekuńczych matek i tych biedaków, którzy stali jak kołki i słuchali kazań. Nieważne, że znali je wszystkie na pamięć, że śniło im się to po nocach.
Niestety, po raz kolejny to ja byłem kołkiem, który stał najdłużej, bliski płaczu. Moja rodzicielka nie miała sobie równych. Podobnie jak jej kapelusz. Już dawno temu postanowiłem wsadzić to paskudztwo do kominka i z uśmiechem patrzeć, jak zajmuje się ogniem. Pewnie nawet pomachałbym na pożegnanie. Uściski i łzy nie wchodziły w grę, co to, to nie. Uśmiechnąłem się do siebie, wyobrażając sobie, jakże przewidywalną reakcję rodziny.
Ojciec wyszczerzyłby zęby, starannie unikając spojrzenia żony. Brian potargałby mi włosy.( Zwłaszcza, gdybyśmy akurat się gdzieś wybierali. Kochany starszy braciszek, czyż nie?). Stryjek Alan potrząsałby energicznie moją dłonią. Przez kolejną godzinę będę prostował palce. Babcia skinęłaby z uznaniem głową, wprawiając w ruch bażancie piórka. Jej kapeluszem zajmę się następnego dnia. No a matka… No właśnie.
Zawsze zastanawiałem się, skąd u tak kruchej i dystyngowanej kobiety takie decybele. Jakieś metr sześćdziesiąt w kapeluszu. W tym kapeluszu. Kapeluszu z wypchanym sępem na czubku. A bez niego… Ech… Mogę sobie tylko wyobrażać, jak byłoby bez niego.
Przez barierkę przeszło kolkoro uczniów, w tym Hestia Jones, która uśmiechnęła się do mnie złośliwie, zanim dołączyła do dużej grupy Puchonów. Chichotali i wytykali mnie palcami. Puchoni wytykali mnie palcami. Umieram. Dyskretnie pokazałem im język i czekałem na reakcję.
- Tak się cieszę z tych sumów, nawet sobie nie wyobrażasz...- mama, zupełnie niezrażona moim upartym milczeniem jeszcze bardziej podniosła głos.
Na jakiejś zaparowanej szybie pojawił się koślawy napis. Maminsynek, o ile mnie wzrok nie myli. Wiecie, czasem żałuję, że nie jestem ślepy. Doskonale widziałem okrągłą, miłą twarz. Jej twarz. Na litość boską, już nawet ona stroi sobie żarty....
Zmora podążyła za moim wzrokiem i uniosła brwi. Spanikowana Alicja Granger pospiesznie ścierała swoje arcydzieło. Wyglądała, jak dziewczyna z reklamy „pomachajmy dzieciom specjalnej troski". Mama pomyślała najwyraźniej o tym samym.
- Troszkę dziwna ta twoja dziewczyna- syknęła odmachując spłonionej blondynie- Ale nie będę się wtrącać. No, trzymaj się syneczku- grupka stojących w pobliżu 2-klasistek parsknęła głośnym śmiechem.- Napisz jak będziecie na miejscu. Kocham cię.
Nie omieszkała wycałować mnie na pożegnanie. Po raz siódmy tego ranka. Tak, znam ten schemat doskonale. Już tylko cztery uściski i będę wolny…
- Maaamooo, po co ten piąty?- fukam rzucając rozbawionym pierwszakom mordercze spojrzenia. Każdemu z osobna oczywiście. Przestraszeni uciekli z wrzaskiem do Hogwart Express, nie śmiąc wystawić z nigo nosa.
Nie miałem najmniejszej ochoty na spotkanie z przyjaciółmi. Nie teraz. Wpadłem więc do pierwszego lepszego przedziału. Nie, wróć. Co my tu mamy… Snape, Lestrange’owie, Malfoy, Nott i obie Blackówny w jednym przedziale. I jeszcze jakiś drobny chłopiec walczył ze szkolną szatą próbując wciągnąć ją przez głowę. Zanim zdążyli zareagować, trzasnąłem drzwiami przedziału i, chcąc nie chcąc pomaszerowałam ku końcowi pociągu. Nie kierował mną szósty zmysł, nic z tych rzeczy! Wystarczył słuch i węch. Hunwoci zawsze darli się jak opętani, a w powietrzu unosił się zapach spalenizny. Eksplodujący dureń w wersji hunwotowskiej.
- O, cześć Frank- Benio Fenwick był uprzejmy przypomnieć mi, jak się nazywam, w razie jakbym zapomniał. Co za sadysta nazywa tak dziecko?- Puściła cie jednak... Porobiliśmy zakłady.
Rozwaliłem się na miejscu miedzy zaczytanaym Lunatykiem i Marleną McKinnon, której posłałem szeroki uśmiech. Alicji zaś nie zaszczyciłem ani jednym spojrzeniem. No, może spojrzałem raz… Drugi… Piąty… Siedziała miedzy Dorcas i Łapą. Ledwo siedziała. Gdyby nie refleks Syriusza, tarzałaby się po podłodze. Popłakała się ze śmiechu. Ona popłakała się ze śmiechu.
-I ty Brutusie przeciwko mnie!- pokręciłem z niedowierzaniem głową- Poczekaj tylko- pogroziłem jej palcem, na co Meadows zaniosła się ochrypłym śmiechem- Nigdy więcej nie będę cię zbierać z podłogi, zapamiętaj to sobie.
Zabrzmiało to tak żałośnie, że miałem ochotę palnąć sobie w łeb. Mocno. Kilka godzin i opakowań po czekoladowych żabach później taszczyliśmy swoje kufry do wielkich powozów. Testrale ryły kopytami w ziemię, zezując na ogromną, górującą nad innymi postać Hagrida. Ogromny, merdający ogonem brytan podskakiwał radośnie przy nodze.

Nagle przypomniałem sobie, że w przedziale nie było rudej prefekt. Próbowałem znaleźć ją w tłumie. Natomiast Panna-Wcale-Nie-Proszę-Żebyś-Mi-Pomagał tradycyjnie wpadła na zad testrala i fiknęła wyjątkowo widowiskowego koziołka. Znowu. Tym razem to Marlena pomogła jej wstać. A ja palcem nie kiwnąłem. Świnia.
Ali patrzyła na mnie z nieskrywanym wyrzutem w dużych niebieskich oczach. Nie przywitałem się. Nie pocałowałem na powitanie. Obraziłem się. Przetoczyłem się obok niej, a ona leżała na trawie jak długa. Dupek. Urażony dupek.
Byliśmy już przed zamkiem, gdy oczy Rogatego zapłonęły jak latarnie morskie. Powód jest dla wszystkich jasny. No, Lilka, gdzie się schowałaś? W końcu podeszła bardzo niechętnie, wyraźnie się ociągając. James natychmiast uraczył ja tysiącem "Kocham cię" („To już twój problem.”), „Tęskniłem jak za swoją miotłą („Miotłą to ty dostaniesz po łbie, Potter!") i "Daj mi jeszcze jedną szansę" („Jaką jeszcze jedną? Czy ja coś przespałam?)
Tak naprawdę to nigdy nie dostał szansy. Ja sam stertowałem do Alicji jak ten, no... odprotowiec z opóźnionym zapłonem. Spojrzałem na nią, a cała złość wyparowała i unosiła się teraz nad Ślizgonami, którzy darli się na cały głos. Jej oczy mówiły Jeszcze-słowo-i-będę-ryczeć. Beksa.
- Zgadnij kto- mruknąłem zakradając się do niej od tyłu, zasłaniając oczy.
- Pewnie jakiś osioł- mruczy, ale odwraca się i przytula do mnie. Pośpiesznie wycieram w jej szatę tusz do rzęs, którym się ubadziałem, co nie uszło uwagi stojącej nieopodal bandy Ślizgonów.
Gryfoni śmieją się. Jakiś Krukon wyrżnął się na schodach, odwracając uwagę uczniów. Było mi to bardzo na rękę, przyznam. Spojrzałem prosto w niebieskie oczy Alicji. Czyste niczym niebo.
-Mówiłem ci, jak bardzo cię kocham?- spytałem zbliżając usta do jej ust.
-Dzisiaj jeszcze nie.- uśmiechnęła się- I chyba już nie zdążysz.
Okręciła się na pięcie i odeszła kilka kroków. Zamarłem pochylony pod dosyć dziwnym kontem i z zamkniętymi oczami. Wspaniale. Dostałem kosza od własnej dziewczyny. Obróciła się i popatrzyła na mnie zaczepnie.
Przez chwilę zastanawiałem się, czemu u licha puściłem kantem tyle ładnych i miłych dziewcząt, które z całą pewnością nie dałyby teraz gwinta do Wielkiej Sali. I na dodatek spóźniliśmy się na ceremonię przydziału. („Bones Andy!- Gryffindor!”). Uprzejmie zaklaskaliśmy kilka razy i dosiedliśmy się do Gryfonów.

Wgramoliłem się na ławę między Prewetta i Syriusza Blacka. Lilian właśnie kończyła tłumaczyć Potterowi, gdzie ma jego tęsknotę.
-...i odczep sie wreszcie, bo mnie szlag trafi, przysięgam, że...
Jej słowa utonęły w głośnych wiwatach Ślizgonów. Rosier i Mulciber walili pucharami o bat stołu. Crabbe i Goyle walili własnymi głowami. Crouch Barty został skazany na siedem lat w Slytherinie. Nie zmartwił się ani trochę, z zadowolonym uśmiechem powlókł się do najdalszego stołu, mijając mnie o drodze. Poruszał się powoli i pewnie, patrzył wyzywająco i prosto w oczy.
Zwracał uwagę swoim wyglądem. Szczupła, drobna sylwetka, szczupłe dłonie o długich palcach, gęste, słomiane włosy, brązowe oczy i kilka piegów na nosie. Miał łagodne rysy twarzy, lekko zadarty nos i wąskie wargi, skrzywione w grymasie.
Mimo tego typowo ślizgońskiego, wyniosłego wyrazu twarzy jakoś mi do Ślizgonów nie pasował. Powiedziałbym, że to Krukon. Wyjątkowo napuszony i wredny Krukon. Chłopiec usadawia się spokojnie pomiędzy Bellatrix Black i Jak-Mu-Tam młodszego Lestrange’a. Nie zaprotestowali, nie prychnęli, nie pogonili go. Uśmiechając się porozumiewawczo robią mu więcej miejsca. Nie przedstawiają się, muszą go już znać. Ciekawe tylko skąd.
Chłopak rozgląda się uważnie po sali, dość szybko napotyka mój wzrok. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, ale on się tylko wykrzywił. Odwrócił się potrząsając niesforną czupryna o barwie słomy. Jakieś pasmo musiało mu wleźć do oczu, bo bo trze je ze złością. Spogląda na mnie tak, jakby to była moja wina. Jasne, mały, zwal na mnie wszystko, nawet nędzne z transmutacji.
Dziwny chłopak. Mam nieodparte wrażenie, że jeszcze wda mi się we znaki. Bellatrix mówiła coś do niego uśmiechając się bardzo miło i ciepło. W mojej głowie nagle zapaliła się czerwona lampka. Coś było nie tak. Skinął głową i nachylił się bliżej odpowiadając. Oczy Barta płonęły, niczym ogień w kominku. Całkowicie pogrążył się w rozmowie z Blackówną. Gestykulowali zawzięcie i powoli schodzili do szeptu, pochylając ku sobie głowy. Z twarzy Bellatrix bił triumf. Ten obraz na długo pozostał mi w pamięci. I to ich widziałem po raz ostatni. Tej ostatniej nocy.

Klikam wyślij i walę głową w klawiaturę.


Zacznę więc od tekstu. Jak na debiut nie jest aż taki najgorszy, choć tematyka z lekko Huncwoctka jest szczerze mówiąc dość często wykorzystywana w fanfiction, przez co nie wszystko, co jest nowe, jest oryginalne. Ale spodobało mi się to, że jednak to nie był nikt ze złotej czwórki, ale Frank. Późniejszy ojciec Neville'a.
Podobał mi się twój punkt widzenia, ale narracja pierwszoosobowa nie jest jedną z najlepszych, jednak umożliwia autorowi pokazania wydarzeń z perspektywy bohatera. Co zdecydowanie tutaj jest najlepszym rozwiązaniem.
Oczywiście Augusta odziana w swój słynny już kapelusz, nadopiekuńcza i w ogóle.
Pisz dalej, ale na swoje dzieła staraj znaleźć się oryginalne pomysły, zazwyczaj omijające rodziców Harry'ego.

Kilka błędów było, a choć tego nie lubię, wypiszę:


-Maaaamooo - jęknąłem po raz setny próbując wydostać się z matczynych objęć- Powtarzasz to od sześciu lat. Daruj.
Po "-" zawsze zajemy spację. Tak samo jak przed, ale tylko wtedy, gdy kończymy wtącanie. Wygląda to o wiele estetyczniej i nie przeszkadza w czytaniu.
Po drugie, przez próbując, należy wstawić przecinek.

Przez barierkę przeszło kolkoro uczniów
Kilkoro, nie kolkoro.

Nagle przypomniałem sobie, że w przedziale nie było rudej prefekt.
Wbrew wszelkim przekonaniom, za czasów Huncwotów nie było dwóch prefektów. W Gryffindorze był tylko Lupin. Lepiej napisać rudowłosej dziewczyny.

Ja sam stertowałem do Alicji
Startowałem, nie stertowałem.

Lilian właśnie kończyła tłumaczyć Potterowi, gdzie ma jego tęsknotę.
Lily! LILY! A nie jakaś Lilian!

Póki co, nie zauważyłam większej ilości błędów. Co nie oznacza, że jeszcze czegoś nie ma...

Edyt: (skasuję, jak zmienisz to)
Nie podoba mi się też, że TA Alicja ma na nazwisko Granger. Radziłabym zmienić, bo za bardzo kojarzy mi się z Hermioną.
Tak samo jak Dorcas Meadowes - ludzie niezbyt przychylnie patrzą się na to, że ta właśnie osoba występuje wszystko jedno w jakim miejscu. Lepiej zamienić ją na inną osobę (nawet wymyśloną przez ciebie, niż dać właśnie ją.
Kiepsko technicznie. Mieszasz czasy i tryby, przecinki wołają o pomstę do nieba, jak i cała interpunkcja, gramatyka momentami też kuleje, znalazłam nawet jeden błąd ortograficzny:


Zamarłem pochylony pod dosyć dziwnym kontem i z zamkniętymi oczami.
- kątem; konta mamy w banku.

Treść też specjalnie nie przypadła mi do gustu i nie jest to kwestia tego, że debiut. Po prostu jestem zwolenniczką tekstów, których pisanie (a raczej publikowanie) ma jakiś cel, do czegoś prowadzi, coś przekazuje, o których można normalnie pomyśleć: ten tekst jest o tym i o tym. O czym jest Twój tekst - nie wiem. Ot, jeden dzień z życia tego i owego - ale co w tym ciekawego, dlaczego niby o tym warto pisać, czytać? Nie wiem. I nie widzę tu też tytułowego pecha. Miał polegać na tym, że Frank urodził się Frankiem? Zbyt wielkie uogólnienie.
Na plus należy zaliczyć wybór bohatera, ale już inni kuleją. Jeśli potrzebowałaś brata dla Franka, mogłaś wykorzystać starego wuja Algie, o którym Neville kilka razy wspominał w kanonie, a który był prawdopodobnie bratem jego ojca. Podobnie rzecz się ma z Alicją Granger - po cóż powielać nazwiska, przecież można było wymyślić własne. I Dorcas Meadowes można było zastąpić inną postacią, ta jest już wystarczająco często wspominana. Podoba mi się natomiast pojawienie się Marleny McKinnon, do której mam spory sentyment, jednakże - nie jest to Twoja zasługa, a opowiadania, które czytałam jakiś czas temu, z nią właśnie. Ale z kolei nazwisko też gryzie - w kanonie wspomniano, że została zabita z rodziną, co sugeruje męża, a skoro tak, to wiadomo, że w szkole jego nazwiska jeszcze nosić nie mogła.
I - policzmy, ileż osób siedziało w tym przedziale, co? A miejsc było sześć, wnioskując po rozsadzeniu Ślizgonów w szóstym tomie.
Ładnie przedstawiona została sytuacja biednych dzieciaków odprowadzanych na pociąg przez nadopiekuńczych rodziców; z tym się jeszcze nie spotkałam i jest to pewnym miłym powiewem świeżości, podobnie jak Opowieść o Kapeluszu. Ale też czy Frank nie jest już - nawet dla Augusty, która poza tym według kanonu zawsze chciała, by Neville był jak ojciec, a więc musiała szanować swojego syna - nieco zbyt stary na takie gierki? I czy chociaż przyjaciele, nie powinni go potraktować trochę bardziej po ludzku? Rozumiem, że za pierwszymi 3-4 razami mogło im to sprawić uciechę, ale skoro już są dorośli (wnoszę po poważnych wyznaniach miłosnych) nie powinni już się tym chociażby znudzić?
Cała sytuacja z Alicją, sprzeczanie się z nią i obrażanie, wydaje mi się nielogiczna, nieuporządkowana i dziecinna, więc pozwolę sobie to pominąć.
Podoba mi się opis Barty'ego Croucha Juniora (tylko jakim prawem odmieniasz go na... Barta?!), chociaż uważam, że widząc kogoś pierwszy raz, na dodatek - pewnie - z daleka, raczej nie widzimy, jakie ma dłonie; tylko to knucie z Bellą gryzie w oczy. Nie mam pojęcia, skąd znajomość, bo Crouch Ojciec raczej nie utrzymywałby kontaktu z rodziną jawnie opowiadającą się za Voldemortem, jaką ród Blacków był. A nawet jeśli się znali - wątpię, by Bellatriks zamieniła nawet z dobrze znanym jedenastolatkiem więcej niż kilka słów. Nie mówiąc już o knuciu przeciw komuś - z pierwszoklasistą? Bujda.
Inna sprawa, że jeśli Huncwoci i Bellatriks czy Lucjusz zetknęli się w Hogwarcie, to tylko wtedy, gdy ci pierwsi byli w pierwszej, a drudzy w ostatniej klasie; różnica pomiędzy nimi była dosyć znacząca.
Końcówka zupełnie mi nie odpowiada. Zgrzyta technicznie ("I to ich widziałem po raz ostatni" brzmi bardziej, jakby wtedy na uczcie widział ich ostatni raz, a nie jakby później byli ostatnią rzeczą, jaką widział), ale i takiego przysłownego "gdybym wiedział wtedy, co się potem stanie..." wprost nie cierpię w opowiadaniach. Opowiadasz o tym dniu? To opowiadaj. A kolejne zostaw innym lub sobie samej, ale na później.

Ogólnie rzecz biorąc: jak na debiut nie jest źle, ale zabrakło mi przede wszystkim tego przekazu, po co to i komu. A sam tekst powinien niezwłocznie powędrować do porządnej bety, w całości, nie "większości". Albo do mnie, na PW.

Życzę powodzenia na przyszłość.
Ekhm, ekhm… Tak więc – witam!
*wzdycha ciężko*
Będę wredna i czepialska jak zawsze. Musicie się przyzwyczaić.
No to może zacznę tak:

W większości zbetowała kochana Aliśka, za co jej wielka cześć i chwała .
*krzywi się i unosi brwi w lekkim zdziwieniu*
Nie wierzę i postaram się udowodnić, że tekst nie został nawet powąchany przez betę, a nawet jeśli to nie spełniła ona swej podstawowej funkcji. No, ale ja tu nie po to, żeby oceniać betę, lecz tekst, tak więc do rzeczy.

Po jeden (tak, jeden!) – Błędy
W dwóch słowach? Brr i wrr!
*mruży groźnie oczy*
Ja jestem osobą wyrozumiałą (ta, chyba jak śpisz – mówi Sumienie) i jestem w stanie zrozumieć wiele, ale to co zobaczyłam wykracze poza moją tolerancję. Wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę, iż po kropce piszemy z dużej litery, czyż nie?

-Maaaamooo- jęknąłem po raz setny próbując wydostać się z matczynych objęć- Powtarzasz to od sześciu lat. Daruj.
To był przykład. Zasada, o której napomknęłam wyżej tyczy się również dialogów o ile mi wiadomo, dlatego też po objęć powinna być kropka. Ten sam błąd powtarza się kilkakrotnie i wszystkich wymieniać chyba nie ma sensu.
(Pomijam fakt, że nieustannie kłóci się Pani z naszą kochana Spacją, a szkoda. To bardzo sympatyczna, starsza pani)
No to pójdźmy dalej tropem byczusi, byczków i byków.
Interpunkcja umarła już na samym początku na wskutek wstrząsu poprzecinkowego, jednakże nie została jeszcze pochowana, więc mam nadzieję, że zmartwychwstanie w Twoim kolejnym fiku. No ale teraz na poważnie. Mam wrażenie, że na siłę wstawiasz przecinki. Pamiętaj, że co za dużo to nie zdrowo. Po prostu zbyt wiele ich jest. Prawie jak „mrówków” (xD) przez co źle się czyta. Polecam Ci takie ćwiczenie. Przeczytaj na głos swoją miniaturkę, ale tak, żeby było słychać, gdzie jaki wstawiłaś znak. Wiem, że pewnie uważasz to za śmieszne i dziecinne (pewnie sobie teraz myślisz, że jestem stuknięta, hehe), ale dzięki temu sama zobaczysz, a raczej usłyszysz w jakich miejscach popełniłaś błąd w przecinkach.
*uśmiecha się lekko ironicznie, a w oczach migają dziwne, złośliwe iskierki*
W swojej złośliwości nie wytknę Ci tych błędów. Chciałabym, żebyś sama zauważyła co, gdzie, jak, gdyż wtedy będziesz w stanie sama siebie poprawiać, a to chyba właśnie o to chodzi, prawda? Żeby piąć się w górę, a nie stać w miejscu.

A ja w swojej złośliwości dodam: jak ma poprawić interpunkcję skoro się na niej nie zna, ha! Aby ktoś był w stanie "piąć się w górę" należy debiutującemu jak i każdemu innemu wskazać błąd i wytłumaczyć dlaczego tak, a nie inaczej. Bo jak ma poprawić skoro nie zna się na interpunkcji? Nie wszystko "słychać".
JW.

Być może, ale mimo wszystko poprawianie wszystkich przecinków z tekstu w komentarzu byłoby zbyt kłopotliwe i niewygodne. Hm… W takim razie proponuję autorce, żeby napisała do mnie na PW jeśli chce, abym jej poprawiła w miarę własnych możliwości interpunkcję i co tylko sobie zażyczy. Ja wtedy wezmę tekst, poprawię ile będę umiała i jej go odeśle. Czy tak może być?
*unosi pytająco brew*
Pani Moderator? Pani Autorko? Co Panie na to?

Po dwa – składnia i logika leży, kwiczy i macha rękami wzywając Boga do pomocy.

Masz zdecydowany problem z czasami, logiką i w ogóle z układaniem zdań… Fragment poniżej przeczytałam trzy razy, żeby zrozumieć o co Ci chodzi.

Moja rodzicielka nie miała sobie równych. Podobnie jak jej kapelusz. Już dawno temu postanowiłem wsadzić to paskudztwo do kominka i z uśmiechem patrzeć, jak zajmuje się ogniem. Pewnie nawet pomachałbym na pożegnanie. Uściski i łzy nie wchodziły w grę, co to, to nie. Uśmiechnąłem się do siebie, wyobrażając sobie, jakże przewidywalną reakcję rodziny.
Ojciec wyszczerzyłby zęby, starannie unikając spojrzenia żony. Brian potargałby mi włosy.( Zwłaszcza, gdybyśmy akurat się gdzieś wybierali. Kochany starszy braciszek, czyż nie?). Stryjek Alan potrząsałby energicznie moją dłonią. Przez kolejną godzinę będę prostował palce. Babcia skinęłaby z uznaniem głową, wprawiając w ruch bażancie piórka. Jej kapeluszem zajmę się następnego dnia. No a matka… No właśnie.

Pomachałby na pożegnanie O.o ? Komu? Jej kapeluszowi czy właścicielce owej tiary?
Uściski i łzy nie wchodzą w grę? Kiedy, na Boga? Jak żegna się ze starym kapeluszem?
Reakcje rodziny? Na co? Na spalenie tiary czy na pożegnanie przed wyjazdem do Hogwartu?
To on targa mu włosy zawsze, kiedy się gdzieś wybierają?
Potrząsnąłby brzmi chyba lepiej, nie?
Będzie prostował palce czy prostowałby je, gdyby Alan potrząsnąłby jego ręką?
Brr… Poległaś w tym fragmencie.

Uczniowie rozpłaszczyli nosy na szybach, inni robili głupie miny.
Inni? Jacy inni? Inni czyli wszyscy ci, którzy znajdowali się na peronie i w pociągu poza uczniami? Bo rozumiem , że wszyscy uczniowie mieli nosy przy szybach.

Zmora podążyła za moim wzrokiem i uniosła brwi.
Pierwsze skojarzenie? Ową zmorą jest Alicja, dopiero czytając dalej przekonałam się, iż to nie o nią chodzi.

grupka stojących w pobliżu 2-klasistek parsknęła głośnym śmiechem.
Cyfry w opowiadaniach piszemy słownie. Po pierwsze ze względów estetycznych; tekst jest wtedy „milszy dla oka”, a po drugie, po prostu lepiej się czyta ciągły tekst niż przerywany cyframi. Zwłaszcza, kiedy opowiadanie jest długie i czytelnik wpada w swego rodzaju trans… Oczywiście rok itp. nie trzeba, ale takie drobne cyferki jak to powyżej radziłabym napisać słownie.

Gdyby nie refleks Syriusza, tarzałaby się po podłodze. Popłakała się ze śmiechu. Ona popłakała się ze śmiechu.
-I ty Brutusie przeciwko mnie!- pokręciłem z niedowierzaniem głową- Poczekaj tylko- pogroziłem jej palcem, na co Meadows zaniosła się ochrypłym śmiechem- Nigdy więcej nie będę cię zbierać z podłogi, zapamiętaj to sobie

To w końcu kto ją zbierał z podłogi? Z ostatniej kwestii Franka można wywnioskować, że to on zrobił, chociaż niektórzy pewnie by polemizowali. Ja z reszta też.

Testrale ryły kopytami w ziemię, zezując na ogromną, górującą nad innymi postać Hagrida.
Czy aby na pewno Frank widział testrale? Ja nie mówię, że nie… po prostu chcę się upewnić, bo sama nie wiem.

Brian potargałby mi włosy.( Zwłaszcza, gdybyśmy akurat się gdzieś wybierali. Kochany starszy braciszek, czyż nie?).
Brian potargałby mi włosy (zwłaszcza, gdybyśmy (…) ).
Zdecyduj się. Albo bez kropki po włosach i zwłaszcza wtedy z malej litery, albo po prostu bez nawiasu.

Pośpiesznie wycieram w jej szatę tusz do rzęs, którym się ubadziałem, co nie uszło uwagi stojącej nieopodal bandy Ślizgonów.
Ee, a od kiedy to chłopak wyciera się w ciuchy swojej dziewczyny? O.o Frank chyba miał na tyle taktu i manier, by o tym wiedzieć… Poza tym bez przesady. Tusz tak łatwo nie brudzi, nie splywa etc.

I na dodatek spóźniliśmy się na ceremonię przydziału. („Bones Andy!- Gryffindor!”).
Hola, hola! Pani autorko nie tak prędko… Ile mogła zająć im ta rozmowa? Pięć, góra dziesięć minut, na pewno nie więcej. Myśląc logicznie wątpliwe jest, aby spóźnili się na ceremonię. Moim skromnym zdaniem mogło ich ominąć co najwyżej wniesienie stolka i Tiary. Tyle.

Miał łagodne rysy twarzy, lekko zadarty nos i wąskie wargi, skrzywione w grymasie.
Wykrzywione chyba lepiej, hm?

Oczy Barta płonęły, niczym ogień w kominku.
Nie jestem pewna, ale nie berty’ego czasem?

Całkowicie pogrążył się w rozmowie z Blackówną.
Blackówna, Grangerówna, Potterówna… NIE! Mówię zdecydowane nie dla spolszczania zagranicznych nazwisk (bo inaczej nie wiem jak to nazwać). To po prostu wygląda nieapetycznie i tak też brzmi. Nie jest to oczywiście błąd (bo chyba nie, prawda?), ale podzieliłam się z tobą swoim zdaniem. Ot i tyle.

Nabzdyczony Brian tupnął nogą.
Przeprasza, przepraszam, przepraszam, ale ja naprawdę musze to napisać. To moja indywidualna sugestia, ale czy zamiast nabzdyczonego nie można wstawić jakiegoś innego słowa? Jakoś mi to tak… skacze i jęczy przed oczami.

Ali patrzyła na mnie z nieskrywanym wyrzutem w dużych niebieskich oczach. Nie przywitałem się. Nie pocałowałem na powitanie. Obraziłem się. Przetoczyłem się obok niej, a ona leżała na trawie jak długa. Dupek. Urażony dupek.
Pewnie myślisz czego chcę się znowu czepić. Odpowiedź jest prosta – niczego. Po prostu ten fragment jest perełka w tej miniaturce ;) . A nawet urażony dupek sprawił, że się uśmiechnęłam xD .

Krótko – styl ci utyka na prawą nogę, ale nie jest źle; lewa jest cała.

Po trzy – Tytuł
Powiem szczerze, że nie lubię fików z czasów Lily i Jamesa i gdybyś napisała pod tytułem, iż chodzi Ci o Franka, a nie o Neville’a/Nevilla (wybaczcie nie pamiętam jak się pisze…) to bym nawet nie zajrzała tutaj. Osobiście uważam, iż powinnaś umieścić na początku adnotację, że miniaturka jest z czasów ojca, a nie syna, a tak poza tym to tytuł wydaje mi się dobry. Krótko i na temat. I tak trzeba ;)

Po cztery – Pomysł
Masz u mnie plusa za oryginalność, ale jest to pusta oryginalność. Owszem nigdy nie spotkałam się z tego typu tekstem, ale Twój nic nie niesie z sobą. Jest tak naprawdę o… niczym.

Po pięć – Długość
Moim zdaniem za krótko. Z ciekawości włożyłam tekst do Worda żeby sprawdzić jego długość. Trzy strony. To mało nawet jak na miniaturkę. Bynajmniej ja tak myślę.

Po sześć – Całokształt
Powiem krótko – nie podoba mi się. Nie chce mówić więcej bo i tak powiedziałam już za dużo.
Mam nadzieję, że cię nie zraziłam swoim komentarzem ani do siebie, ani do dalszego pisania. Wręcz przeciwnie. Liczę, że wkrótce pokażesz nam swój kolejny tekst ;)

Pozdrawiam
Hakael

P.S. Przepraszam za chaotyczny i ee.. pokręcony komentarz, ale piszę szybko i nie mam czasu przeczytać go ponownie w celu ewentualnych poprawek.

P.P.S. Uff, ale się rozpisałam.[/quote]


Nie no...
Troszkę się zawiodłam. Spodziewałam się czegoś lepszego...
Po pierwsze błędy... Oprócz tych wymienionych wcześniej rzucił mi sie w oczy jeszcze jeden.
Nie piszemy "Oczy Barta". On miał na imię Barty, nie Bart. A więc "Oczy Barty'ego"
Treść banalna, Lily/James - starsze niż świat. Frank/Alice - bardziej oryginalne, ale nie podoba mi się to co z nimi zrobiłaś. Ogółem na nie, niestety.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      [M] Pech.
    Union Chocolate.