|
[M] Macmillan
Union Chocolate. |
Ekhm. Tekst jest alternatywą i był nią nawet przed wyjściem siódmego tomu, ale nie w tym raczej rzecz. Powstał z okazji urodzin Honey, dla której miał być prezentem, dlatego w zamyśle chodziło o lekkość i humor; jak to wygląda w rzeczywistości — nie mnie oceniać. Pojawiła się też sugestia pairingu, do którego mam olbrzymi sentyment, a który nie cieszy się poważaniem, ale mam nadzieję, że nie razi to bardzo. A nadzieja matką głupich, jak to mówią.
Macmillan
— Mamo? — Siedmioletnia Oktawia Macmillan podniosła wzrok na matkę. Przyjaciele Hermiony, kiedy oznajmiła im, jak nazwała córkę, próbowali przekonać ją, by zdecydowała się na rodzimą Octavię, ale ta z niewiadomych powodów upierała się przy słowiańskim zapisie imienia. Co ciekawsze, i dziewczynka, gdyby ktoś ją zapytał, wybrałaby wersję matki. Teraz jednak kwestie imienne nie były jej w głowie. Skulona na mięciutkiej kanapie, ze szkarłatną poduszką przyciskaną do siebie jeszcze dziecinnie pulchnymi rączkami, była całkowicie pochłonięta próbami przekonania matki, chociaż wiedziała, że nic nie osiągnie teraz, skoro nie udało jej się przez cały poprzedni tydzień. — Mamo, może jednak... — Wykluczone — powiedziała natychmiast Hermiona, nawet nie odwracając głowy. Stała przy lustrze, próbując wetknąć w uszy długie, wiszące kolczyki z diamencikami, jednocześnie podtrzymując burzę włosów, które z czasem nie stały się ani trochę okiełznane. Zajęcie to, wbrew pozorom, było o wiele trudniejsze niż rzucanie zaklęć niewerbalnych. Zapewne jednak nikt by jej nie uwierzył, gdyby podzieliła się tą refleksją, głównie dlatego, że nikt nie posiadał takich włosów, a więc nie mógł wiedzieć, jaki problem stanowią. Co prawda jej córka odziedziczyła bujne loki, ale stosunek do nich również miała podobny, a Hermiona jako dziecko bynajmniej nie przejmowała się swoją fryzurą. — Rozmawiałyśmy już o tym. Jesteś za mała. — Jestem starsza niż poprzednim razem! — oburzyła się dziewczynka, a widząc, że ten argument nie robi na matce żadnego wrażenia, znalazła inny. — Alden Malfoy tam będzie, mówił mi, a ma tyle lat, co ja! — Ale tak się składa, że przyjęcie wydaje jego ojciec, w jego domu. Trudno więc, żeby go tam nie było. A pewnie i tak po godzinie odeślą go do łóżka. — To ja też mogę tylko na godzinę, potem grzecznie pójdę do domu... Kobieta zakończyła walkę z kolczykami, opuściła włosy i podeszła do córki, po czym uklękła przy niej tak, by ich oczy, zadziwiająco podobne do siebie, znalazły się na jednym poziomie. — Kochanie, tłumaczyłam ci to. Nie miałby cię kto zabrać do domu, ja nie będę mogła. A u Malfoyów na pewno byś nie mogła zostać, to nie Weasleyowie. Poza tym wolałabym, żebyś nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia, i tak spędzasz zbyt wiele czasu z ich synem. — Ale Alden Malfoy jest fajny! — powiedziała lojalnie Oktawia. — Umie tyle zaklęć i ma takie fajne książki! Weasleyowie wcale nie czytają, Fredie tylko przegląda komiksy, Phoebe książki z obrazkami, a Sandra... Ale Hermiona nie dowiedziała się, co robi Sandra, jako że zegar ścienny, podarowany jej przez Rona, ojca pociesznej gromadki, zawył na cały głos: — Ósma godzina, jesteś spóźniona! Kobieta natychmiast podniosła się i rozejrzała w poszukiwaniu swojego szala, po czym skinęła na dziewczynkę. — Chodź, kochanie, wujek Ernie zaraz będzie. — Wujek Macmillan? — zapytała Oktawia zatrzymując się wpół kroku. — Dlaczego nie wujek Harry albo wujek Ron? Hermiona westchnęła ciężko. Dziewczynka miała dziwny zwyczaj okazywania sympatii bądź antypatii przez nazywanie jej znajomych wujkami i ciociami z imieniem — jeśli lubiła daną osobę — bądź z nazwiskiem — w przeciwnym wypadku. I tak oto jej przyjaciele byli wujkiem Harrym i wujkiem Ronem, a Ernie — wujkiem Macmillanem. Hermiona, w obawie, że Ernie w końcu zorientuje się, w czym rzecz, próbowała wpłynąć jakoś na Oktawię, ale ta, z typowo Macmillanowskim uporem, trzymała się swojego. Zresztą sama po cichu myślała, nawet jeśli nigdy nie powiedziałaby tego głośno, że Ernie Macmillan nie należy do tego typu ludzi, którzy mogliby zainteresować sobą siedmiolatkę. — Kochanie, wujek Ron i wujek Harry będą na przyjęciu. Ciocie też. Nikt inny nie może z tobą zostać. Było to po części prawdą, większość jej znajomych wybierała się do Malfoyów i już dawno ulokowała własne dzieci u rodziny. Tym, którzy byli wolni, Hermiona nigdy w życiu nie powierzyłaby dziecka, zwłaszcza własnego dziecka, nawet jeśli ono nie miałoby nic przeciwko temu. Pomijając zupełnie fakt, że nikt raczej nie skazałby się na opiekę nad dzieckiem w sobotni wieczór. Jedynie Ernie był zdolny do takiego poświęcenia, jako że skrycie podkochiwał się w niej lub po prostu uważał się winny za czyny brata i próbował je odpokutować — było jej wszystko jedno, które z dwojga jest prawdą, dopóki fakt pozostawał faktem. — Wujek Macmillan jest nudny — rozpoczęła Oktawia przemowę, którą raczyła ją za każdym razem, gdy miała zostać z Erniem. — Znów będzie mi opowiadał, ile godzin się uczył do owutemów i jak mu się myliły bunty goblinów z siedemnastego wieku! Nie mogłabym zostać z ciocią Luną? Ona przynajmniej zna fajne bajki. — Luna również będzie na przyjęciu — odparła, myśląc, że to się bardzo dobrze składa, bo chociaż Pomyluna wspaniale bawiła dzieci pod okiem rodziców, to w czasie ich nieobecności lepiej było nie powierzać jej niczyich pociech. — Ale dlaczego! Ona jest jeszcze bardziej dziecinna niż ja, ciągle jeszcze wierzy w chrapaki! Przed niezbyt dyplomatycznym wybuchem śmiechu uratował ją dzwonek do drzwi, za którymi najwyraźniej pojawił się już Ernie. — Kochanie — Hermiona zwróciła się do córki. — Obiecaj mi, że będziesz grzeczna dla wujka Erniego. Nie chcę, żeby było mu przykro. Dziewczynka na chwilę założyła ponurą maskę na twarz, ale zaraz rozpromieniła się. — Obiecuję! Hermiona spojrzała na nią kątem oka i, odrzucając niepewność, otworzyła drzwi. — Cześć, Hermiono, Oktawio — powiedział, wchodząc do środka, Ernie Macmillan, pulchny dwudziestoośmiolatek. Zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, Oktawia wyrwała rękę z jej uścisku i rzuciła się na biednego chłopaka. — Wujek Macmillan! — zawołała tak radośnie, wskakując na niego, że Hermiona aż zadrżała ze strachu. Nikt o zdrowych zmysłach nie wziąłby podobnego wybuchu spontaniczności u jej córki za szczery, ale Ernie, choć nieco zmieszany, nie wyglądał, jakby coś podejrzewał. Toteż kobieta uśmiechnęła się tylko szeroko, w duchu planując na później rozmowę z córką. — Dzięki, że przyszedłeś, naprawdę się cieszę, że mogłeś. Na mnie już czas i tak jestem spóźniona. Oktawio... — Będę grzeczna — zadeklarowała jeszcze raz dziewczynka, uśmiechając się radośnie. Nieco zbyt radośnie, ale Hermiona udała, że nie widzi złośliwego błysku w jej oku, skinęła głową i otworzyła drzwi. — I, mamusiu? — Tak? — zapytała, odwracając się w progu. — Ślicznie wyglądasz! Spojrzenie Erniego potwierdziło słowa Oktawii. Hermiona uśmiechnęła się i wyszła na zewnątrz, skąd deportowała się do Malfoy Manor, w pełni usatysfakcjonowana. Ostatecznie pewnie mugolskie przysłowie głosi: dzieci i głupcy zawsze mówią prawdę.
. . .
Kiedy wylądowała na znanym sobie skwerku w zielonym parku, powóz, na wzór hogwarckich zaprzężony w testrale, czekał na nią, a z nim Harry oraz Ron z Lailą, za co była im niezmiernie wdzięczna. Posiadłość Malfoyów nie robiła już na niej tak wielkiego wrażenia jak wtedy, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy, ale nadal czuła się nieco dziwnie, jadąc samotnie do wielkiej rezydencji. Tym razem jednak nie groziło jej to: cała trójka radośnie trajkotała, nie dając o sobie zapomnieć ani przez chwilę podróży. Hermiona zerkała kątem oka na Harry’ego. Wyglądał na całkiem zadowolonego z życia i niezbyt zatroskanego przypisywaną mu samotnością, co było jej bardzo na rękę. Cieszyła się, kiedy Ron ożenił się z Lailą i założył rodzinę, ale nie potrafiła sobie wyobrazić Harry’ego z kimś, zwłaszcza, że wtedy tylko ona byłaby sama. A z drugiej strony, gdyby był smutny, przepracowany lub schorowany, czułaby się bardzo małoduszną istotą. Na szczęście nie musiała sobie zatruwać głowy żadnymi wyrzutami sumienia. Harry tryskał wesołością i, siedząc naprzeciwko, od czasu do czasu mrugał do niej, jakby ponownie planując mały żart z Weasleyów. Oboje wiedzieli, że Ron, i nie tylko on, próbuje ich po cichu swatać i czasami celowo wprowadzali go w błąd odnośnie swoich wzajemnych relacji, chociaż w rzeczywistości nigdy między nimi nic poza przyjaźnią nie było. Harry żartował, że Hermiona przejęła od Macmillanów ich słynny upór i nie chce się z nim związać tylko dlatego, że wszyscy jej tego życzyli. W hallu wejściowym przywitał ich, w zastępstwie pana domu, Blaise Zabini. Jako że współpracował z Harrym i mieli stosunkowo dobry kontakt, dodał też na poły poufale, że Draco jest chwilowo niedostępny z powodu drobnych kłopotów z synem. Hermiona uśmiechnęła się złośliwie pod nosem. Doskonale wiedziała, co to znaczy mieć problemy z dzieckiem i ze swojej strony z chęcią życzyłaby ich Malfoyowi jak najwięcej. A i tak miała w planach krótką rozmowę z nim o ich pociechach. W pobliżu wejścia natknęli się też na Neville’a. Nikogo specjalnie nie zdziwił fakt, że został zaproszony — Malfoy miał w zwyczaju zapraszać wszystkich powszechnie znanych i szanowanych czarodziei, a Neville Longbottom, wykazawszy się podczas ostatniej bitwy z Voldemortem, jak i we wcześniejszych, do takowych person należał. Mniej zwyczajne było natomiast to, że na przyjęciu faktycznie się pojawił; rzadko to robił, jako że nie lubił większości gości, a może i pod ich nieobecność nie czułby się zbyt dobrze. Obecnie również nie wyglądał na kogoś, kto się dobrze bawi, z czego Hermiona wywnioskowała, ze ktoś lub coś zmusiło go do przyjścia tutaj, a on sam, spędziwszy godzinę, nie rzucając się nikomu w oczy, ulotni się na tyle dyskretnie, na ile Neville Longbottom potrafił być dyskretny. Czyli tak, że zauważy to przynajmniej połowa gości. Ron zatrzymał się z Lailą przy Neville’u, żeby zamienić z nim kilka słów, ale Hermiona ledwie zdążyła się z nim przywitać. — Zatańczymy? — zapytał zaraz Harry i pociągnął ją w kierunku sali balowej. Było już ich niepisaną tradycją, że pierwszy taniec zawsze tańczyli razem. A po nim, zazwyczaj, kilka następnych. Na poły celowo prowokowali plotki, ale oboje naprawdę niewiele sobie z nich robili. Zwłaszcza Hermiona, od czasu, gdy Potter nauczył się przyzwoicie tańczyć. Pląsając radośnie w rytmie skocznej, choć nadal klasycznie poważnej muzyki, rozglądała się lekko po sali, upewniając się, że żadna z pań nie ma podobnej jak ona sukienki. Co prawda na wszelki wypadek, gdyby któraś odnalazła ten model, urozmaiciła nieco swój strój, ale samo podobieństwo było niemile widziane. Na szczęście jednak, chociaż tu i tam pojawiały się odcienie czerwieni, bordo i karmazynowego brązu, nigdzie nie znalazła znajomego szkarłatu ze złotymi refleksami. Nie było to zresztą tak bardzo dziwne: niewiele osób zdobyłoby się na to, by pojawić się na przyjęciu Malfoya w barwach Gryffindoru. Nawet Harry i Ron grzecznie wybierali ugodową czerń. Czas płynął powoli: Harry ani razu nie nadepnął jej na stopę, a Ron nie zdążył jeszcze spróbować wszystkiego, co mieściło się na stołach ustawionymi pod ścianami. Orkiestra grała przemiennie utwory w różnym tempie, po szybszych melodiach dając odpocząć tańczącym przy tych wolniejszych. Powoli przygotowywała się na starcie z innymi obecnymi na sali: wśród czarodziejów istniał niepisany zwyczaj każący każdemu wymienić z każdym choćby kilka słów, a z wieloma — w tym z gospodarzem — również taniec. Pół godziny później, kiedy goście w większości zgromadzili się przy stołach i na parkiecie zostało tylko kilka par, wśród których nie można było się schować, Hermiona niezauważalnie wymknęła się do ogrodu, tłumacząc się chęcią zaczerpnięcia świeżego powietrza. Najprzyjemniejsza część przyjęcia, czyli ta, która odpowiadała wyobrażeniom małych dziewczynek, w tym jej córki, o balach, była już za nią. Kopciuszek, na którym wzorowały swoje wizje, zbiegł przed północą, więc zdążył poznać jedynie przyjemność płynącą z wirowania w tańcu z przystojnym księciem w ślicznej sukience i błyskotkach, jakich na co dzień, naturalnie, nie nosił. Nigdy natomiast nie dowiedział się, co to znaczą niemiłosiernie pijące pantofelki, włosy spadające na płonący z gorąca kark i czoło czy, broń Merlinie, odczepiająca się szarfa, przy konieczności spędzenia na balu jeszcze kilku godzin. Do tego zaś etapu, jak przeczuwała Hermiona, było niedaleko. Upewniwszy się, że przynajmniej rajstopy nadal są całe, skręciła za żywopłot, w alejkę, gdzie, jak pamiętała, znajdowała się niewidoczna z żadnego okna w rezydencji ani innych ścieżek ławeczka. Niestety, jeśli liczyła na samotność, to przynajmniej tej nocy się przeliczyła. Zakamuflowana ławka najwidoczniej nie została stworzona tylko na jej życzenie i inni ludzie też wiedzieli o jej istnieniu, bo w tym akurat momencie była zajmowana przez kogoś innego. Co gorsza, „ktoś inny” nie był jednym z tych bardziej lubianych (czy też raczej: mniej nielubianych) „innych” ani nawet obcym. Ba!, te arystokratyczne plecy, demonstracyjnie wyprostowane, były jej aż nazbyt dobrze znane i Hermiona rozpoznałaby je nawet przy oświetleniu gorszym niż to, jakie dawały ogrodowe świeczki unoszące się w powietrzu co kilka metrów. Jej ławkę okupywał nie kto inny niż Draco Malfoy. I w zasadzie trudno było się temu dziwić: nie dość, że był właścicielem ławki i sam ją zapewne umieścił w takim akurat miejscu, to zawsze przecież uwielbiał robić jej na złość. Hermiona rozważała możliwość szybkiego wycofania się. Blondyn, odwrócony w drugą stronę, teoretycznie jeszcze nie miał pojęcia o tym, że ma towarzystwo. W praktyce jednak słyszał jej kroki, a więc wcześniej, zanim go spostrzegła, musiała zostać zauważona przez niego i rozpoznana — w innym wypadku plecy nie byłyby ukazane w pełnym majestacie. Była więc pewna, że gdyby odwróciła się i odeszła, blondyn nie omieszkałby oznajmić przy świadkach, typowym dla niego grzecznym tonem, jaką przykrość mu sprawiła uciekając, nie przywitawszy się nawet. Zmełłszy w ustach przekleństwo, ruszyła w jego kierunku. — Malfoy — powiedziała wyraźnie, siląc się na uprzejmy ton. — Granger. Cóż za przemiłe spotkanie. Zastanawiałem się właśnie, czy będziesz stała w miejscu przez kolejne pięć minut, czy raczysz się przysiąść. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Kłopoty z synem zażegnane? — spróbowała się odgryźć. — Tak, udało mi się z tym uporać. — Doprawdy? W jaki sposób? — zapytała złośliwie. — Mały Cruciatus na dobranoc? — Hahaha, bardzo śmieszne. Zdaję sobie sprawę z tego, że wątpisz w moje zdolności wychowawcze, ale wyobraź sobie, że umiem poradzić sobie z własnym dzieckiem bez uciekania się do podobnych metod. Szkoda tylko, że smarkacz nie opanował jeszcze sztuki perswazji słownej, bo zna więcej klątw niż jego dziadek w tym wieku. — I przy okazji raczy nimi MOJĄ córkę, Malfoy — powiedziała, uznawszy, że to odpowiednia chwila, by poruszyć owy temat. — Czyżby? Sądziłem, że są raczej w nieantagonistycznych stosunkach. — Owszem, niestety — przyznała, starając się wypowiedzieć to jak najbardziej ubolewającym tonem. — Miałam na myśli raczej to, że dzieli się z Oktawią swoją szeroką wiedzą. I bynajmniej mi się to nie podoba, Malfoy. Wiesz, nie mam nic przeciwko temu, by poznała trochę zaklęć przed pójściem do Hogwartu, ale mogłaby zaczynać na przykład od Lumos czy Alohomory, a nie Niewybaczalnych. Blondyn, ku rozpaczy Hermiony, zamiast wykazać się szczerą skruchą i chęcią poprawy, roześmiał się głośno. No dobrze, w gruncie rzeczy sama nie wierzyła, by nagle zaczął współpracować, ale miała czelność łudzić się, że jej nie wyśmieje. Cóż. Właśnie to zrobił. Hermiona zazgrzytała zębami z irytacji. — Daruj, Granger. Z tego, co MI wiadomo, akurat Lumosa czy Alohomory twojej córki nie trzeba uczyć. Najwyraźniej wdała się w matkę, nie w ojca. Swoją drogą, naprawdę nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby wiązać się z jakimkolwiek Macmillanem, Granger? — Miłość, Malfoy. Znasz takie pojęcie? — Prychnęła zniecierpliwiona. — A owszem, znam. Zdaje się, że w przysiędze małżeńskiej pojawia się coś o tym. Ale ty z przysięgą małżeńską raczej nie masz wiele wspólnego, prawda? — Jak i ty z jej treścią — odburknęła. — Szczerze współczuję twojej żonie. — Ależ nie ma zupełnie takiej potrzeby, żyło jej się całkiem dobrze. Pomijając fakt, że była chyba najgłupszym stworzeniem na świecie. Jedyną mądrą rzeczą, jaką zrobiła w życiu, było to, że szybko umarła. Hermiona spojrzała na niego ze zgrozą, wcześniej nieświadoma, że potrafi być tak niemiły nawet względem własnej żony, obojętnie, żyjącej czy zmarłej. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, na ścieżce rozległy się szybkie kroki i w chwilę potem zobaczyła biegnącego w jej kierunku Harry’ego. — Hermiono — wysapał, kiedy zatrzymał się przy niej. — Rozmawiałem z Erniem. Oktawia zniknęła.
. . .
— Możesz skorzystać z mojego lustra wielokierunkowego, jeśli masz takie u siebie w domu — zaproponował Draco, kiedy dotarli do rezydencji. Chwilę wcześniej widział, jak Hermiona, usłyszawszy wiadomość Harry’ego, najpierw zaniemówiła i zbladła, potem zerwała się na nogi i nawrzeszczała na Pottera, po czym rzuciła się przed siebie pędem tak, że obydwaj, chociaż mieli całkiem niezłą kondycję, a ona — buty na wysokich obcasach, ledwo ją dogonili. Draco po raz pierwszy był świadkiem kobiecej tudzież matczynej histerii i tak go to zdezorientowało, że stał się całkiem przydatny. Hermiona natychmiast otworzyła drzwi gabinetu Dracona, pod którym się znajdowali i wpadła do środka, trzaskając drzwiami. — Dzięki — mruknął Harry w jej imieniu. Chwilę później usłyszeli wysoki, kobiecy wrzask, lekko tylko tłumiony przez ściany. — Oho. To się Erniemu oberwało... — I dobrze mu tak — powiedział Draco w przypływie rodzicielskiej solidarności. — Nigdy go nie lubiłem, kujon jeden... To znaczy, jak tak można, zgubić dziecko... — dodał, widząc krzywe spojrzenie bruneta. Blaise Zabini, który również był na miejscu, parsknął cicho. Krzyki dobiegały zza drzwi jeszcze przez chwilę, a potem nagle ucichły. Obaj wychowankowie domu Slytherina spojrzeli zdziwieni na eks-Gryfona. — Chyba się uspokoiła... Możemy wejść. Draco nacisnął klamkę i rozejrzał się na wszelki wypadek po pokoju. — Ernie, zastanów się jeszcze przez chwilę, proszę. Przeczytałeś jej bajkę i zasnęła, a potem siedziałeś w salonie, dopóki nie poszedłeś zaparzyć herbaty i przy okazji sprawdzić, czy wszystko w porządku. GDZIE mogła wyjść przez ten czas? — Hermiona stała przez wielkim lustrem w srebrnych, bogato zdobionych ramach, w którego tafli widać było twarz Erniego Macmillana. Rękami podpierała boki, a jej poskręcane włosy wydawały się być jeszcze bardziej nieujarzmione niż zwykle, jakby na głowie rozeźlonej właścicielki czuły się w swoim żywiole. — Naprawdę nie wiem... Drzwi były zamknięte, a klucz ja miałem, to niemożliwe, żeby wyszła. Zresztą, gdyby do nich podchodziła, widziałbym ją, siedziałem przodem do korytarza... — A więc musi być gdzieś w domu. Przecież nie wyszła przez okno — powiedziała zirytowana Hermiona. — Ale jej nie ma. Sprawdziłem kilkakrotnie każdy pokój, Hermiono, rzuciłem zaklęcia wykrywające i nic. Nie ma jej. Wsiąkła. — Musi być — powtórzyła. — Zresztą, sama sprawdzę, zaraz tam będę. Czekaj na mnie, Ernie. Ernie skinął głową, chociaż jego mina świadczyła o tym, że z chęcią by się ulotnił, zanim wściekła kobieta dotrze do niego. Hermiona jednak nie zauważyła tego, bo zaraz zniknął, a ona już się odwróciła. — Mogę skorzystać z twojego kominka, Malfoy? — Jasne — odpowiedział zapytany, ale Harry zaprotestował. — Lepiej nie, Hermiono. Jesteś zbyt roztrzęsiona, mogłabyś wyjść nie tym rusztem. Lepiej będzie, jeśli ja pójdę, ty zostań tutaj. — Nie mogę siedzieć bezczynnie, kiedy ona zginęła! — Więc nie siedź — odparł Harry, jednocześnie sięgając po wazonik z proszkiem Fiuu. — Malfoy, twój syn już śpi? Jeśli nie, to zajrzyjcie do niego, może on coś wie... W końcu spędzali ze sobą ostatnio sporo czasu. A ty, Zabini, chodź ze mną, na wszelki wypadek. Obaj zniknęli w kominku, zanim Hermiona zdążyła zareagować, toteż pozostało jej jedynie zastosować się do rady Harry’ego. Odetchnęła głęboko. — Alden pewnie już zasnął? Draco wzruszył ramionami. — Kazałem mu iść spać, kiedy wychodziłem, ale nie byłby Malfoyem, gdyby mnie posłuchał. Ale jeśli dobrze pójdzie, znajdziemy go w jego pokoju. — Jak to, jeśli dobrze pójdzie? Gdzie jeszcze mógłby być o tej porze? Draco wzruszył ramionami, otwierając z kurtuazją drzwi przed nią. — Ostatnio upodobał sobie siedzenie w kuchni ze skrzatami domowymi... Ciekawe, kto mu ten pomysł podsunął, jak myślisz? — zapytał niewinnym tonem, ale jego oczy rzucały groźne iskry. Hermiona zachowała taktowne milczenie i nie zamienili już ani słowa, dopóki nie znaleźli się piętro wyżej, przed dębowymi drzwiami z tabliczką, na której ktoś nabazgrał czerwoną kredką koślawe „A.M.”. — Nie, tu go nie ma — powiedział Draco, nie wchodząc nawet do środka. — Za cicho. — To gdzie? W kuchni? — Nie, jest za późno, skrzaty by go tam nie wpuściły. Ale może być jeszcze w bibliotece. Tam też często przesiaduje, odkąd odkrył, że mamy pierwsze wydanie „Historii Hogwartu”. — Przeczytał „Historię Hogwartu”? — zapytała z Hermiona z aż nazbyt widocznym zainteresowaniem. — A co, czyżby dzięki temu awansował do grona wybrańców godnych przebywania w towarzystwie twojej córki? Hermiona po raz kolejny odmówiła sobie przyjemności płynącej z utarcia nosa Malfoyowi ciętą ripostą, ale żeby nie wyszedł zbyt zwycięsko z tej potyczki, siąknęła lekko nosem. Blondyn w mgnieniu oka spiął się i kontynuował rozmowę tonem niemal miłym. — Zawsze bardzo go interesował Hogwart, zwłaszcza, że nie udało mu się wydobyć ze mnie tego, jak się przydziela pierwszorocznych do domów. Miał nadzieję, że znajdzie to w którejś z książek, ale wszyscy znani autorzy trzymali się tradycji niemówienia dzieciom o Tiarze Przydziału. Zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami, które, jak się domyślała, prowadziły do biblioteki. Draco otworzył je zaklęciem i weszli do środka. Hermiona ugryzła się w język, żeby nie wydać z siebie żadnego okrzyku, ale to, co czuła, musiało być widoczne na jej twarzy, bo Malfoy uśmiechnął się pod nosem, doskonale odczytując jej zachwyt. Pomieszczenie było olbrzymie i w całości wypełnione regałami. Nie stały one pod ścianami, zostawiając środek sali pusty, jak w wielu różnych bibliotekach, ale zostały poustawiane tak, by tworzyły małe zakątki, zajmując całą powierzchnię, prócz małego kącika, gdzie mieścił się stolik z krzesłami oraz kolejne, chociaż mniejsze, drzwi. Zza nich też dobiegł jakiś zgłuszony dźwięk. Złośliwy uśmieszek zniknął z twarzy Dracona, ustępując miejsca wściekłości w pierwszym stadium. — Zabiję smarkacza, wlazł do mojej prywatnej..! Szybkim krokiem pokonał odległość między jednymi drzwiami a drugimi; Hermiona pobiegła za nim. Draco wyciągnął różdżkę i, używając jakiegoś zaklęcia niewerbalnie, otworzył drzwi. Siła zaklęcia zdradzała jego złość, jednak kiedy przemówił, jego głos był spokojny i zimny jak lody Grenlandii. — Aldenie Malfoyu, co ja ci mówiłem na temat wchodzenia do moich prywatnych pokoi? Zanim jednak zdążył na dobre się rozkręcić, przerwał mu zduszony głos Hermiony. — Oktawia! Faktycznie, obok Aldena, w jasnych lokach przypominającego do złudzenia małego aniołka, pomiędzy ciężkimi tomiskami ksiąg, siedziała Oktawia Macmillan. Z grubego, puszystego warkocza, opadającego na plecy, wymknęły się pojedyncze pasma skręconych włosów, które, okalając twarz, nadawały jej niewinny wygląd. — Cześć, mamusiu. Draco skrzywił się, przewidując kolejny wybuch. Poznał dziś lepiej niżby chciał możliwości głosowe Hermiony Granger i wcale nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki, dlatego na wszelki wypadek wolał się przygotować psychicznie na wstrząs. To, co nastąpiło, było jednak niespodzianką. Bowiem Hermiona wcale nie zaczęła wrzeszczeć i rzucać czym popadło, jak podejrzewał, znając gryfoński temperament, ale usiadła w progu i rozpłakała się, a on poczuł się o wiele, wiele gorzej niż we własnym wyobrażeniu. Oktawia musiała poczuć się podobnie, bo z niepewną miną podeszła do matki i wpakowała jej się na kolana. — Mamusiu, nie płacz, ja nie chciałam, żeby ci było przykro! Chciałam tylko się pobawić z Aldenem. — Wiesz, jak się o ciebie bałam, kiedy zniknęłaś? — zapytała Hermiona. — I wujek Ernie się martwił. Obiecałaś, że będziesz grzeczna. — I byłam, wcale nie poprawiałam wujka, kiedy twierdził, że w powstaniu goblinów z 1642 roku dowodził Mamer Mężny, a nie Homer Honorowy. Wiesz, że tego nie lubi. Hermiona zaśmiała się. Najpierw był to leciutki chichot, a potem przerodził się w normalny śmiech, który sprawił, że wszystkim ulżyło. Draco wypuścił powoli powietrze, Oktawia również, chociaż bardziej z przymusu, jako że przyciskana mocniej przez matkę, nie mogła głębiej oddychać, a Alden podszedł z chusteczkami. — No, niech już pani nie płacze. Oktawia wróciłaby do domu, zanim skończyłoby się przyjęcie. My naprawdę nie chcieliśmy nic złego... — I dlatego właśnie siedzieliście w MOJEJ prywatnej bibliotece, do której wyraźnie zabroniłem ci wchodzić? — zapytał sarkastycznie Draco. — Oj, tato... — Powiedzmy, że tym razem ci się upiecze ze względu na towarzystwo koleżanki, ale jak cię następnym razem na tym przyłapię, to zaręczam, że nie będzie miło. — Jak mnie przyłapiesz... — A teraz chodźmy, trzeba powiedzieć Potterowi i Zabiniemu, że się znalazła, żeby już nie szukali — zwrócił się do Hermiony, udając, że nie słyszał odpowiedzi syna. Hermiona podniosła się i, nadal trzymając na rękach córkę, wyszła z pomieszczenia za Aldenem. Oktawia zaś, odzyskawszy normalną rezolutność, powiedziała: — Makijaż ci się popsuł, mamo. Jak chcesz, to ci powiem takie zaklęcie, które będzie utrzymywało wszystko na miejscu, dopóki się nie umyjesz specjalnym eliksirem. — W domu, kochanie — odpowiedziała z uśmiechem Hermiona, a w jej głosie pobrzmiewała lekko dostrzegalna czułość.
. . .
Wracały same do domu, jako że Harry postanowił od razu od niej deportować się do siebie, a Ron i Laila musieli wyjść gdzieś w międzyczasie. Mogły naturalnie skorzystać z kominka Malfoya, który ten uprzejmie zaproponował, chociaż z reguły goście wychodzili tak jak przychodzili. Oktawia jednak bardzo chciała pojechać powozem z niewidzialnymi dla niej testralami, a Hermiona się zgodziła, mając w pamięci świeży przykład tego, co się dzieje, kiedy nie pozwala na coś córce. Z tego też powodu Malfoy, szturchany przez Aldena, zaproponował, że powozik, na który rzuci się zaklęcie kameleona, zawiezie je do samego domu. Dziewczynka przyjęła to z wielkim entuzjazmem i paplała radośnie przez całą drogę, a kiedy wysiadły, otworzyły furtkę i ruszyły ścieżką przez ogród do drzwi, uwiesiła się ręki Hermiony. — Jest bardzo fajny — powiedziała radośnie. — Kto? Alden? — Alden też, ale nie o nim mówię. — Oktawia przewróciła oczami. — Wujek Draco!
Koniec.
październik 2007
Sympatyczna miniaturka. Sama Oktawia - lub też Octavia - bardzo mnie urzekła swoim dziecięcym sprytem i miłym zachowaniem. Po przeczytaniu, przez jakiś czas zdążyłam się zastanawiać, czy w kanonie był wspomniany jeszcze jakiś Macmillian, oprócz Erniego rzecz jasna. Ale doszłam do wniosku, że moje szare komórki są na wymarciu, albo nie było nikogo takiego. W porządku. Teraz nasunęło się kolejne pytanie - co takiego zrobił ojciec Oktawii? Zginął, może porzucił dziecko i Hermionę czy może też... Spokojnie, Am. Trzymaj na wodzy swoją rozszalałą wyobraźnię Ogólnie - bardzo mi się podobało. Ciepłe opowiadanie, taka odskocznia od rzeczywistości. Jak już wspominałam - świetna była Oktawia. Syn Dracona... fajny, ale podjeście jego ojca do swojej żony było typowo malfoyowskie. No cóż...
Pozdrawiam i gratuluję pomysłu, B.Ś.
Bardzo ładna miniaturka, szybko się czyta. Ty w ogóle piszesz świetne teksty. Muszę przyznać, że kiedy przeczytałam, iż Hermiona wyszła za Macmillana (dobrze..?) opadła mi szczęka. Hm, przedstawiłaś nam całkiem nowe, no może nie takie nowe, ale inne wcielenie Draco. Na swój sposób był miły i sympatyczny, co potwierdziła Oktawia na samym końcu. Hermione cholera trafiła pewnie od razu. Nie dość, że jej córka zadaje się z młodym Malfoyem, to jeszcze uważa, że stary Malfoy jest fajny. Urocze porównanie dobrego zachowania z niepoprawieniem Erniego w sprawach buntu. Zaskoczyło mnie, że Draco pozwala sobie, aby jego syn obcował ze skrzatami domowymi. Ja chyba tyle do powiedzenia mam. Jak coś - dopiszę.
Pozdrawiam serdecznie, S.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfisis2.htw.pl
|
|