|
Ginny w obliczu opętania dziennikiem Riddle'a
Union Chocolate. |
Pojedynkują się: Isamar, Ash Tytuł: dowolny Temat: Ginny w obliczu opętania dziennikiem Riddle'a Warunki: czas obejmujący okolice jej pierwszej klasy (nie, na przykład, rozważania z kilkuletniej perspektywy), relacja Ginny - Molly, brak Złotej Trójcy osobiście (ale może być wspomniana), spalony list Forma: proza, opowiadanie, na poważnie Długość: dowolna, acz bez przesady - w obie strony Beta: dla Ash - Calissa Termin: 25 kwiecień
Walkowerem wygrywa *Isamar*, na Ash zostaje nałożona odpowiednia ranga. Jako, że moderatorstwo nie ma do tego siły, prosi uprzejmie, jeśli ktoś nie jest w stanie napisać pojedynku - niech się do niego nie zgłasza.
A - *Isamar*
Czarno-biały
W swoim śnie pali jakiś list przez magiczne szkiełko, nie żałując, nie wstydząc się i nie zapominając. Świat ma tysiąc barw, a słońce, smakujące jak sok dyniowy, śmieje się do niej. Przebudzenie jest mniej bolesne niż zwykle: w szybce, za którą trzyma stare rodzinne zdjęcie, odbija się jej piegowata twarz.
***
— Ginny... — zaczyna Molly i urywa. W spojrzeniu, którym obdarza córkę, czai się niepokój, tak niepodobny do ciskanych oczami błyskawic wtedy, gdy przychodzi jej zbesztać któregoś z synów. Ale Ginny nie jest zdziwiona, z nią zawsze było inaczej niż z jej braćmi. Na nią matka zawsze inaczej patrzyła, do niej inaczej mówiła, ją inaczej kochała. — Nie musisz — odpowiada więc, zamiast skulić się jak oni. — Profesor Dumbledore już ze mną rozmawiał — burczy pod nosem i wychodzi. Policzki palą nieprzyjemnie, wie, że jest zawstydzona. Ale ledwie przestaje czuć na sobie spojrzenie matki, wstyd i żal znikają, pozostaje tylko nieznośna pustka. Ginny sądzi, że to ta część jej, którą wyrzuciła, by nie tęsknić za Tomem.
***
— Panno Weasley... — Oczy dyrektora przeszywają ją spojrzeniem, czuje na sobie jego ostrość. Pochyla jeszcze niżej głowę, jakby sądziła, że w ten sposób ochroni się przed nim. Starzec wzdycha głośno. — Ginny, spójrz na mnie. Drga lekko, wcale nie chcąc spełniać prośby Dumbledore’a, ale czy komuś takiemu wypada odmówić? Zerka w górę. Bladoniebieskie oczy wpatrują się w nią uważnie zza okularów-połówek, ale nie ma w nich tego, czego się obawiała. Tylko nieskończona łagodność. I żal. — Dziecko, nie musisz się bać, nie zostaniesz w żaden sposób ukarana. Jak mówiłem, Lord Voldemort omamił już wielu lepiej wyszkolonych od ciebie czarodziejów, a ten dziennik był... bardzo niebezpiecznym obiektem magicznym. Na szczęście jednak nie doszło do najgorszego, udało się temu zapobiec. I nie powinno być żadnych komplikacji w przyszłości, to, co się wydarzyło, już minęło i nie ma znaczenia dla tego, co będzie. A to, co jest teraz... to też minie, panno Weasley. Być może widzi w jej oczach jakieś iskierki otuchy, wiarę w jego słowa. A może tylko chce je widzieć i dlatego mówi dalej, wciskając w jej zmarznięte ręce kubek gorącej czekolady. A Ginny słucha, pozwalając słowom otoczyć ją miękką chmurą, a potem zakraść się w jej serce. Jakąś cząstką czuje, że to nieprawda i że sama o tym wie. Ale może słowom uda się zapełnić tę lukę w jej sercu, może dzięki nim wszystko naprawdę będzie dobrze? Chcąc w to wierzyć, popija gorącą czekoladę i próbuje zapomnieć o wątpliwościach. Na zawsze.
***
Otwiera oczy i dziwi się, że próżnia jest tak mało ciemna. I ma nawet podłogę wykładaną kafelkami. A na niej — woda? Obok ktoś jest, jakiś chłopiec. Przez chwilę myśli, że to Tom, czuje jego moc, która z jakichś dziwnych powodów nie jest już jej mocą. Ale zaraz okazuje się, że chłopiec nie jest czarno-biały, ma jasne, zielone oczy. Świat atakuje jej jestestwo swoją obecnością. Słowa wypływają z niej; nie jest nawet świadoma ich znaczenia, chociaż smakują ostro jak kłamstwa. — Już po wszystkim — mówi Harry. Mówi coś jeszcze i ona też mówi, ale tak naprawdę to nieważne, bo tymi jednymi słowami Harry ma rację. Została uratowana. Już po wszystkim. Nie ma już nic.
***
Dziennik wariuje. Wariacje nie mają żadnej wizualnej ani dźwiękowej wymowy, ale Ginny czuje, jak drga i wibruje, czuje zaklętą w nim moc, która wyrywa się na wolność. To takie proste. Irytująco dziwne, że nie wpadła na to wcześniej. Moc, zła, potężna moc. Tam, w tym dzienniku. Razem z nią. I kto jeszcze? On. Widzi jego twarz, przystojną twarz niedorosłego starca, wykrzywioną w potwornym grymasie, któremu się wcale nie dziwi: ona też czuje jego ból. A może to jej ból? Nie, jeszcze nie. Na razie tylko czuje to, co on, ale jeszcze jego ból nie jest jej bólem. Cóż za różnica? Już niedługo. I nikt jej nie uratuje. Dziennik, mały, niepozorny notesik w czarnej skórze, obraca się szybko, twarz rozmazuje się: jest czarno-białym wirem, który wzrasta wraz z tym, jak chłopak w coraz znaczniejszym stopniu jest poza zeszytem. Ginny widzi jego wirujące ramiona, plecy, uda i rozumie, że w nim zawsze była tylko czerń i biel. Pojawiają się nogi, odziane w czarne buty stopy i dziennik zatrzymuje się, a on staje w pełnej krasie, tyłem do niej, jeszcze nie objawiony. Ach, więc to tak, myśli z roztargnieniem Ginny. Więc to jest koniec, może nawet — czyżby? — umieranie. Chyba sama jest trochę zdziwiona — tym, jak mało straszne jej się to zdaje. A potem — och — Tom odwraca się. Jego twarz nie jest wykrzywiona. Nie ma na niej bólu, złości, pogardy, nienawiści. Jest — łagodność. — Chcesz iść ze mną, Ginny? — pyta niepewnie, wykonując dziwny, nieokreślony ruch: na nią na siebie na dziennik na świat. Ginny rozumie Ginny zgadza się Ginny wyciąga rękę — a może chwyta tą, którą on, czarno-biały chłopiec, wyciągnął w jej stronę? Umieranie nawet nie jest nieprzyjemne. I — tak, czuje to — już nigdy nie będzie sama.
***
Jest oszalała z rozpaczy. Nocą budzi się z ustami otwartymi do krzyku, przez które nie wydobywa się ani jeden dźwięk. Toma nie ma, z jej winy nie ma. Pozbyła się najlepszego przyjaciela przez jakieś głupie i bezpodstawne podejrzenia. Owszem, była ostatnio stale niewyspana i zdarzało jej się nie pamiętać niektórych rzeczy, ale kto normalny pamięta wszystkie czynności, które wykonuje w ciągu dnia? A ona była zmęczona, bardzo zmęczona przez szkolne zajęcia, do których nie było łatwo się przyzwyczaić po leniwych latach w Norze. Niedorzecznością było jednak myśleć, że ma to jakikolwiek związek z Tomem. Przecież — wielki Merlinie! — tak czy owak był tylko chłopcem z dziennika. I nic dziwnego, że zmienił się ostatnio, stał się bardziej opryskliwy. Musiała jakoś zdradzić swoje absurdalne wątpliwości, podejrzewając go o niecne czyny — jego, swojego jedynego przyjaciela! Wstaje po cichu i siedząc na łóżku w ciemnym pokoju, próbuje wyczuć stopami swoje kapcie. A kiedy jej się udaje, chwyta i nakłada szlafrok, po czym wymyka się z dormitorium, na dół, do wyjścia z pokoju wspólnego. Po powrocie łka po cichu w poduszkę. Dziennika nie ma tam, gdzie go zostawiła, zniknął. Ktoś inny musiał go znaleźć, Tom jest teraz czyimś innym, nie jej, przyjacielem. Została sama.
***
Coraz częściej czuje się bardzo zmęczona, tak bardzo, że natychmiast pada na łóżko lub fotel, a nawet siada na podłodze, jeśli nic innego nie ma w pobliżu. Ale nie przejmuje się tym, nie może, jeśli chce przetrwać do końca roku szkolnego w Hogwarcie. To potworne, że szkoła, o której tak długo marzyła, stała się w jej myślach miejscem obcym i wrogim, korytarzami, w których ciągle się gubi, nie mogąc znaleźć drogi, zaklęciami, które jej nie wychodzą i pracami domowymi, których nigdy nie zdąża napisać tak, by ją samą zadowalały. Jak to dobrze, że ma dziennik i Toma. Toma, któremu może wszystko powiedzieć, Toma, który pomaga jej uporządkować w myśli właściwości składników różnych eliksirów, Toma, który odkrywa przed nią małe sekrety zamku, dzięki czemu powoli uczy się przemieszczać w nim. Toma, jej najlepszego przyjaciela. Tego, który zawsze ma dla niej czas i wszystko rozumie.
***
Pierwszy potworny tydzień w Hogwarcie dobiega końca. Wszystko jest nie takie, jak powinno, a Ginny — zrozpaczona z tego powodu. Na eliksirach nie potrafiła odpowiedzieć na postawione przez Snape’a pytanie, na transmutacji zachlapała szatę atramentem z kałamarza, na zaklęciach podpaliła włosy swojemu sąsiadowi, przez co urażony opuścił jej ławkę, a na pierwszej lekcji latania przez długi czas nie mogła sprawić, żeby miotła wleciała jej do ręki — jej, siostrze Charliego Weasleya, tak wybitnego gracza! Ginny zasuwa kotary wokół swojego łóżka, gdzie skrywa się, kiedy nie może usiedzieć w pokoju wspólnym, i przykrywa głowę poduszką, tłumiąc szloch. Coś pod prześcieradłem uwiera ją w głowę i Ginny odkrywa kolejną warstwę pościeli. Bezpośrednio na materacu leży mała książeczka. Rozpoznaje czarną okładkę i wystające z niej kartki, nieco pożółkłe, ale wciąż kontrastujące bielą: dziennik, który znalazła w starym podręczniku transmutacji zakupionym na Pokątnej. Rumieni się lekko na wspomnienie tego nieprzyjemnego dnia, kiedy ten wstrętny Draco Malfoy przyczepił się do Rona, Hermiony i Harry’ego. A potem niepewnie sięga po zeszyt. Dlaczego nie? Odnajduje pióro i kałamarz, na pierwszej stronie kaligrafuje Ginny Weasley i odwraca ją. Czarny atrament na białej stronie. Witaj, Ginny Weasley. Mam na imię Tom. Dzień tydzień miesiąc zanim powie napisze pomyśli Kochany Tomie.
(Jak dobrze, że jesteś. Bez ciebie byłabym taka samotna. Dziwię się, jak mogłam żyć, zanim znalazłam ten dziennik. Kiedy z Tobą nie rozmawiam… Kiedy cię nie ma, to tak, jakby mnie było mniej.)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfisis2.htw.pl
|
|