ďťż

Tamta wiosna zamiast spodziewanego rozkwitu przytargała paskudny lodowaty wicher. Znad bieguna chyba jakiegoś. Wstrętnie zrobiło się niewymownie. Kto żyw zakopał się pod cuchnącymi kocami, w swojej szarej norze, w najciemniejszym jej kącie. Przez dziurawe dachy zimne szpilki deszczu cięły poszarzałe twarze. Psy śpiewały swoje pieśni głosem ciemnym i przemoczonym do suchej nitki. Zimne i spocone macki strachu chwytały za gardła, z których tylko cichy jęk, jak ropa z niezagojonej rany, sączył się i spływał na brud podłogi. Oczy raz za razem wypływały wraz z goryczą pękatych łez. Zęby czasu wyszarpywały tętnice, rozchlapując po spoconych ciałach, bladą krew. Bieda piszczała w pustych obietnicach. Z garnków kipiała spieniona nędza. Żółć starych fotografii oblepiał kurz beznadziei. Dzieciom długie brody wyrosły i doszczętnie osiwiały. Przegniłe kołyski rozpadły się między wykrzywionymi palcami. Zegar z wysiłkiem popychał czas i wybijał kolejne godziny zanosząc się dudniącym kaszlem od ponuro dymiących papierosów. Przegniłe powietrze, sine, zzieleniało ostatecznie. Oczekiwania ustąpiły miejsca nadziei, która zapadła na ciężką chorobę i zmarła bezgłośnie. Marsza grywał głód i już tylko on zaglądał w zapuchnięte oczy. Widok za oknem rozpłynął się w czarnych kałużach. Gałęzie nagich drzew trzeszczały pod ciężarem pozlepianych niedbale lat. W cierpkim winie płynęły obdarte głowy. Drogi się splątały, mapy zaginęły. Ster wypadł z bezsilnych rąk i natychmiast zatonął. Dziurawe domy z tektury postawiliśmy na mieliźnie i posypaliśmy głowy solą. Pożar wybuchł w otchłani, na stosach płonęły tradycje. Ogień trawił postawy i wzorce. Ciężko poparzeni walczyliśmy o życie. Mamieni przez demony dźwigaliśmy parujące puchary goryczy między słodkimi owocami pnącego się gołosłowia. Stado bezzębnych wilków liniało w milczeniu. Słońce już tylko zachodziło. Mury były coraz wyższe, a bramy coraz węższe. Rozbitkowie zdezorientowani biegli do morza. Bezkształtne komendy wyrzucali w pusty eter. Ołowiani żołnierze z nalanymi twarzami szli na papierową wojnę. Zardzewiałe karabiny pluły zmęczeniem. Nieprzelana krew parowała w gorących żyłach. Stare plecy zostały sowicie poklepane. Staruszka Ojczyzna podniosła zmęczone oczy i pokiwała z zadowoleniem siwą głową. Gawiedź boso. Twarze sine i znudzone. Okręty bez żagli wróciły do portu gdzie zatonęły z wielkim bulgotem. Orzeł biały, gubiąc pióra, zataczał się ze śmiechu, pijany. Pozłacana korona z brzękiem spadła na bruk. Zamilkły fortepiany, klarnety, skrzypce. W kościołach schowano perłowe krzyże i diamentowe pisma. Na rynku popękane wydmuszki i zatęchłe powietrze. Z gór wszelkiej mądrości ruszyła lawina oskarżeń. Wybuchła epidemia niejednoznaczności. Bogobojna ludność w popłochu rabowała istotę wszechrzeczy. Wtem światło wiedzy otuliło swą ciepłą kołdrą najciemniejsze zakamarki tej dziczy. Posypały się z rąk nieświetne już precjoza. Błysnęła znów korona w bujnej bieli piór. Krzyże i świętości przepalono na proch. „Pójdźmy w tę stronę” wskazał ktoś nagle. „W którą?” krzyknął tłum. I nagle światło zgasło.


Moje gratulacje
Tekst bardzo ambitny i poetycki; aż drzazgi się sypią, bo te słowa rąbią jak siekiera. Piasek przesiany przez gęste sito metafor, że sam żwir i kamienie. A wszystkie ranią wyobraźnię, jakby boso stąpać po nich wśród skowytu, ryku jęku wzburzonej wody. Szara farba rozbluzgana aż po horyzont. Nie ma nic, tylko mur wysoki i straszny, oddzielający wszelką nadzieję, mur beznzdziei. I dalej też nie ma nic..Choćby smugi światła...Nie chcę tam wracać. Brodzę po ciemku i pytam: "W którą?"
Przez chwilę stylem wypowiedzi przypomniałeś mi niektóre ekspresjonistyczne fragmenty z Żeromskiego. Doprawione groteską, która kocha absurd. Prawdę mówiąc czytając "Rzeczpospolitą najjaśniejszą" - czułam przesyt, a to z powodu stłoczenia w kolejnych zdaniach przykładów absurdu, na dodatek mocno zmetaforyzowanych. Wszystko wrzucone do jednego wora i wymieszane maksymalnie. Tak naprawdę "najjaśniejszy" i najlepszy jest finał. W nim faktycznie wszystko jest celne i na miejscu.
Mam podobne odczucia.



autorze, dlaczego milczysz, nic więcej nam nie powiesz? Kim jesteś?
jest to najlepszy tekst konkursu Fatamorgany, jaki czytałam. Nie było opcji, aby jakikolwiek inny go przebił. Autor chyba nam nic więcej nie chce powiedzieć, ale kolejny konkurs już czeka za drzwiami, więc z pewnością będziemy mieli przyjemność zanurzyć się w innym tekście tego autora.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl


  •  

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

       
     
      Rzeczpospolita najjaśniejsza
    Union Chocolate.